Quantcast
Channel: Earthman
Viewing all 33 articles
Browse latest View live

„BÓG” UMYSŁOWO CHORY I JEGO PLANETARNE NOWOTWORY

$
0
0

Reblogged from WIERNI POLSCE SUWERENNEJ:

Kliknij, aby wyświetlić oryginalny wpis
  • Kliknij, aby wyświetlić oryginalny wpis
  • Kliknij, aby wyświetlić oryginalny wpis
  • Kliknij, aby wyświetlić oryginalny wpis

patrz także http://markglogg.eu/?p=395  

„BÓG” UMYSŁOWO CHORY I JEGO PLANETARNE NOWOTWORY

czyli

JAK CHCIWOŚĆ ŻYDOSTWA DOPROWADZI ŚWIAT DO KOMPLETNEGO DZIADOSTWA

Dr Marek Głogoczowski

Zamiast motto, najlepszy komentarz do tekstu poniżej:

Bardzo proszę nie zaśmiecać mojego komputera.

Jacek Rajchel

(lat 68, geolog, profesor AGH, redaktor naczelny

pisma przyrodniczego „Wszechświat”.)

Pan Janusz Karc[i] z gdańskiego Stowarzyszenia Praw Człowieka (SPCz), po przeczytaniu opublikowanej przeze mnie niedawno tyrady „

Czytaj dalej… 9 099 more words

U ŹRÓDŁA WIARY ... w LICHWĘ , w BOMBĘ ATOMOWĄ , w ŻYCIE BEZ ŻYCIA oraz w GRZECH PIERWORODNY LOGICZNEGO MYŚLENIA


AUTYZM TO CHOROBA CYWILIZACYJNA Chorego Umysłowo Boga Izraela : http://markglogg.eu/?p=409


INNE POLECANE TEKSTY AUTORA :

Peru Urewu - biblijne korzenie ochrony i niszczenia środowiska :
http://www.zb.eco.pl/bzb/8/index.htm

WIELKA ŚWIATOWA REWOLUCJA " MIKROCEFALI JAHWE " -
Grzech Pierworodny boga " Jahwe " i smętny los biosfery Ziemi : http://markglogg.eu/?p=198

SYMBOLE RELIGII NWO – i ich żydotwórcy : http://markglogg.eu/?p=84

NWO – czyli Nowe Przymierze Hipokrytów – i jego naturalni wrogowie : http://wiernipolsce.wordpress.com/2010/10/10/strona-marka-glogoczowskiego/

Upadek ideologii marksizmu i jego wpływ na upadek narodów słowiańskich : http://markglogg.eu/?p=128

Sobór Słowiański i jego Wróg Zaprzysiężony za Oceanem : http://wiernipolsce.wordpress.com/2010/11/29/sobor-slowianski-i-jego-wrog-zaprzysiezony-za-oceanem/

O zaniku ludzkiego SUMIENIA w miarę Cywilizacji się rozprzestrzenienia : http://wiernipolsce.wordpress.com/2011/06/04/o-zaniku-ludzkiego-sumienia-w-miare-cywilizacji-pod-bogiem-sie-rozprzestrzenienia/

ZOG czyli CYWILIZACJA GLOBALNEGO ZAMTUZA : http://wiernipolsce.wordpress.com/2011/10/09/zoc-czyli-cywilizacja-globalnego-zamtuza/

Czyńcie ziemię sobie poddaną ... :
http://opolczykpl.wordpress.com/2012/04/16/czyncie-ziemie-sobie-poddana/


Walki z profanacją Słowiańszczyzny cd... Korespondencja z Drem Brzostowiczem

$
0
0

Reblogged from Piotr Bein's blog = blog Piotra Beina:

Szanowny Panie Dyrektorze Drze Michale Brzostowicz

Chciałbym dołączyć się do krytyki niedawno przedstawionej przez Pana Andrzeja Szuberta, odnośnie imprezy ahistoryczno-propagandowej “Festiwal kultury słowiańskiej i cysterskiej”. Zgadzam się z nim, że filmik z imprezy przedstawia gwałt kultury chrześcijańskiej-łacińskiej na słowiańskiej oraz profanację świętości wciąż drogich zwolennikom prastarej wiary i kultury Słowian.

Dziwaczna nazwa festiwalu przybija gwóźdź do kulturowej trumny. Inscenizacja przywołuje na myśl sterowane politycznie dla obcych interesów obecne wydarzenia w Syrii, w wykonaniu najemnych bandytów i miejscowych skrajnych fanatyków religijnych.

Czytaj dalej… 2 551 more words


Zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa :
http://opolczykpl.wordpress.com/2012/07/26/zawiadomienie-o-popelnieniu-przestepstwa/


Fragment z publikacji RKP ( Rodzimy Kościół Polski ) :

"Słowianie musieli się wyrzec nie tylko własnego wyobrażenia (najwłaściwszego dla siebie sposobu zbliżenia się do) Boga, lecz także Jego imienia. Podczas przymusowej chrystianizacji wierni Wierze i tradycji Słowianie poddawani byli wielorakim okrutnym karom, za nie przestrzeganie tego zakazu karano bardzo surowo, często ścięciem głowy mieczem, paleniem na stosach, dożywotnimi lochami w podziemiach biskupich zamków, za śpiewanie 'pogańskich' pieśni wyrywano tak kobietom jak i dzieciom i mężczyznom języki, żerców rozrywano na strzępy końmi. Wiele kar czekało Słowian z ręki ich oprawców, nawet takie jak te za niedotrzymanie postu w piątek kiedy kat wybijał 'grzesznikowi' zęby."

"I ci barbarzyńcy naszych przodków przedstawiają jako prymitywnych i złych 'pogan'." opolczyk


Szanujmy naszych słowiańskich bogów :
http://opolczykpl.wordpress.com/2012/06/24/szanujmy-naszych-slowianskich-bogow/

"Za Chrobrego chłopu za złamanie postu wybijano zęby. Złapanego za to samo drugi raz zabijano! Na ustach nosili jahwiści miłość bliźniego, a w sercach mieli pychę, nienawiść i żądzę mordu.
Katolicyzm-jahwizm podstępnie przywłaszczył sobie nasze pogańskie tradycje, zwyczaje, obrzędy a nawet daty świąt. Siano pod obrusem na 'wigilię' Szczodrych Godów (po skatoliczeniu 'boże narodzenie') czy pisanki na Jare Gody (po skatoliczeniu 'wielkanoc'), to nasze pogańskie, a nie katolickie tradycje.
Gdyby odrzeć katolicyzm-jahwizm ze wszystkich przywłaszczeń, zostałyby jemu ofiary plemiennemu Jahwe w ichnich kościołach i sabat. Nawet niedzielę (dzień słońca) i krzyż sobie przywłaszczyli. Krzyż był symbolem solarnym – symbolem boga Słońca. Jahwiści z belki, na której powieszono Joszuę zrobili 'krzyż' i ustanowili tę rzymską szubienicę jako ich symbol (IV wiek) podszywając się pod krzyż solarny.
http://opolczykpl.wordpress.com/2012/04/07/chrzescijanstwo-ideologiczna-bron-masowego-razenia-o-swiatowym-zasiegu/
Dalej...
XIII w. – bulla papieska potępia praktyki 'pogańskie' w stołecznym Krakowie.
XV w. – jahwista Długosz skarży się, że Polacy nadal obchodzą pogańską Kupałę.
XV w. – synod biskupów w Poznaniu potępia pogańskie praktyki nadal żywe u Polaków.
XVII w. – jahwiści próbują pogańskie 'topienie Marzanny' zastąpić zrzucaniem kukły Judasza z kościelnych wież. Bez powodzenia. Z ambon naziemny personel biblijnego psychopaty Jahwe nadal potępia pogańskie praktyki Polaków.
XIX w. – Zorian Dołęga Chodakowski na wsiach odnajduje pamięć o pogańskich bogach. Polacy nadal pamiętają ich imiona, zachowują stare obrzędy!

A dzisiaj w Polsce istnieją pogańskie Związki Wyznaniowe i wzrasta ilość ludzi szukających naszych prawdziwych korzeni. Katolicy-żydłacy-jahwiści powinni wynieść się do ich 'ziemi świętej' – nad Jordan. Dość bezczeszczenia polskiej, słowiańskiej ziemi 'rzymską szubienicą' znad Jordanu.
Katolicy... Wynocha z naszych świętych gajów!!! I z naszej świętej słowiańskiej Ziemi."

" ...proszę więcej szacunku wykazać dla naszej słowiańskiej tradycji. Nasi praprzodkowie – i my, poganie rodzimowiercy – mamy bogów a nie 'bożków'. Swarożyc, Swaróg, Świętowit, Trygław czy Mokosz (bogini) są bogami a nie 'bożkami'. Bożkiem jest biblijny hebrajsko-chrześcijański, plemienny Jahwe, atrapa boga.
Jeśli my sami nie będziemy szanowali naszych bogów, to kto uczyni to za nas?"

O SŁAWIAŃSZCZYŹNIE PRZED CHRZEŚCIJAŃSTWEM :
http://opolczykpl.wordpress.com/2012/05/15/o-slawianszczyznie-przed-chrzescijanstwem-2/

"Tekst ten jest o tyle istotny, bo napisany został w 1818 roku – krótko po agonii i upadku Rz’plitej. Jak się okazuje, już wówczas byli światli ludzie, którzy w 'nowej wierze' zrodzonej u  Izraelitów widzieli przyczynę upadku Polski (od wczesnego polania nas wodą zaczęły się zmywać wszystkie cechy nas znamionujące, osłabiał w wielu naszych stronach duch niepodległy i kształcąc się na wzór obcy, staliśmy się na koniec sobie samym cudzymi). Język autora jest nieco 'staropolski', ale jest pięknym świadectwem jego żywego przywiązania do tradycji słowiańskiej. Pytaniem jest, dlaczego o tej słowiańskiej tradycji nie uczą w Polsce w 'polskich' szkołach. Nawet za komuny o tym nas nie uczono. Co zresztą nie dziwi. Bo choć komuna była ateistyczna, ale była żydowska – była żydo-komuną. I nie zależało jej na rozbudzeniu w nas ducha polskości bazującego na Słowiaństwie.

Polecam też  'Na pohybel katolictwu'" : http://toporzel.pl/teksty/wacyk3f.html
opolczyk


Pogańskie korzenie Bożego Ciała :

"Jak głoszą niektórzy teolodzy ze świętem Bożego Ciała wiążą się symbole, które swoimi korzeniami sięgają czasów pogańskich. Do najważniejszych należy monstrancja, czyli złoty kielich, w którym umieszczone jest mistyczne ciało Chrystusa. Niegdyś był to symbol Wielkiej Matki. Naczynie to wiązało się z narodzinami, śmiercią i odrodzeniem. Tę symbolikę przejęło później chrześcijaństwo, które jednak odwróciło pradawne reguły: kielich z hostią zaczął wyobrażać ciało Chrystusa i świętego Graala ze średniowiecznych legend, zaś księżyc stał się atrybutem Matki Bożej.
Do innych zwyczajów wywodzących się z czasów pogańskich należy święcenie ziół i kwiatów w ostatnim dniu oktawy Bożego Ciała. Wiązankę lub wianuszek składający się z różnych gatunków ziół, które można zbierać na przełomie maja i czerwca. Najczęściej są to: macierzanka, dziurawiec, rumianek, rozchodnik, glistnik jaskółcze ziele oraz mięta. Tak skomponowany wianuszek należało wzmocnić łykiem lipowym (wszelkie sznurki wykonane ze sztucznych tworzyw są niewskazane, ponieważ zaburzają naturalny przepływ energii w roślinach). Po poświeceniu należało go zasuszyć i wykorzystywać przez cały rok w celach leczniczych zarówno dla ludzi jak i zwierząt."

"Skoro to jest pogańskie święto, to dlaczego chrześcijanie je obchodzą?"

"Ponieważ Kościół zaadoptował już istniejące święta = obrzędy z kultury tzw. pogańskiej, a raczej słowiańskiej, która na naszych terenach obowiązywała. Także Boże Ciało, jak w zasadzie wg moich 'badań' wszystkie święta chrześcijańskie, takie korzenie posiada. Symbolika zresztą jest archetypowa i uniwersalna..."
http://anetpfajfer.wordpress.com/2012/06/07/pganskie-korzenie-bozego-ciala/  

Religia pogańskich Słowian była ściśle związana z kultem przyrody. Jej święta wyznaczał naturalny cykl upraw i zjawisk atmosferycznych, od narodzin do życia wiosną, poprzez letni rozkwit, jesienny czas zbierania plonów i zimową martwicę. Podstawowe kulty wiązały się z naturą: kult Słońca, Ognia, Matki - Ziemi. Święto Matki Boskiej Zielnej :
http://anetpfajfer.wordpress.com/2012/08/15/swieto-matki-boskiej-zielnej/


Płoną święte dęby na świętej pogańskiej Ziemi … :
http://opolczykpl.wordpress.com/2012/08/23/plona-swiete-deby-na-swietej-poganskiej-ziemi/

 

Szatański Plan ! Subkultury na tapecie Kościoła Katolickiego ! :
http://opolczykpl.wordpress.com/2012/08/19/szatanski-plan-subkultury-na-tapecie-kosciola-katolickiego/

Kurewski Kościół i Wiedźma

$
0
0

Kurewski Kościół

Paniom, o czym już kiedyś pisałem, uprawiającym wesołe rzemiosło Marii Magdaleny, daleko do miana “kurwy”, bowiem „Tylko taką kobietę nazwać można prostytutką, która 23.000 razy zgrzeszyła cieleśnie.”
(Tę katolicką normę moralno-obyczajową podaję za: C.I. Weber: Das Papsttum und die Päpste, Stuttgart 1834.)

Savonarola (1452-1498) włoski dominikanin, twierdził, że zakonnice są jeszcze gorsze od nierządnic. Dla niego kurwa, to “kawał mięsa z oczami”.

Nie bez powodu kościół pod wezwaniem św. Augustyna w Rzymie zyskał u jego mieszkańców miano „kurewski”. Był on miejscem spotkań pobożnych przedstawicielek najstarszego zawodu świata. Uczestniczące we mszy nierządnice, miały w nim swój sektor, który znajdował się między ołtarzem a sektorem kardynałów…

Kościół katolicki rzuca swoje szlachetnie zatrute ziarna moralności o ścianę grzechu, jakkolwiek sam skrzętnie skrywa własne łajdactwa przed opinią publiczną.

Z tym moralnym prowadzeniem się kleru rzymskiego jest tak samo jak z ubóstwem, do którego nawołuje Kościół, propagując je tylko na użytek pospólstwa, ale nie odnosi tego do siebie oraz klas posiadających, których jest podporą.

Rzymski kler parząc się z moralnością na swój sposób, innych uczy dobrych obyczajów. Znamy przecież matki, które karcąc cudze dzieci, nie potrafią wychować własnych. I tak jest z Kościołem rzymskim! Skrywając grzech cudzołóstwa we własnych szeregach, widzi i piętnuje go u innych.

Stara bogini sprawiedliwości, przedstawiana z zawiązanymi oczami, wagą i na wszelki wypadek z mieczem w ręku, nagle znalazła aż tylu wymownych apostołów, kaznodziejów i moralistów. Cały korpus katolickich eunuchów zatruwa naiwne dusze oklepanymi banałami, wypolerowanymi w seminariach.

Bogini Naiwności, zasiedziała w mentalności prostaczków, pilnie baczy, aby owce nie przyłapały jej na nieśmiertelnie fałszywej grze obłudy „sług Chrystusa”.

I z pewnością Kościół ani papież nie zginą skutkiem jakiegoś kataklizmu, ale umrą ze śmiechu, z chwilą, kiedy bogini Naiwności przestanie panować w rozumie ludzi, a człowiek wyrobi sobie dość zmysłu dla klerykalnego komizmu spoczywającego w gorliwym głoszeniu teorii, którym sami nie są w stanie się podporządkować. Kościół zapraszając wiernych do raju, sam przodem nie idzie!

Narządy rodne kobiet, to dla Kościoła obszar, o który toczy zdecydowaną walkę z ich właścicielkami.

Oto moralność katolicka, wyrażona w liście pasterskim biskupa Łosińskiego w 1910 r.:

- Były zbrodnie, świętokradztwa, kazirodztwa, lecz samego grzechu nie było… niedowiarstwa nie znajdziesz.

Ksiądz biskup twierdzi, że krytykowanie księży jest „robotą chamową”. Jego zdaniem, powinno się czcić księdza bez względu na jego wartość, tak jak czci się według czwartego przykazania rodziców bez względu jacy są moralnie!

Zresztą podobną mentalnością i obłudą charakteryzują się prawicowi działacze. Kiedy w 1949 r. we Włoszech, pani senator Merlin z ramienia socjalistów, wniosła do włoskiego parlamentu projekt ustawy o zakazie działalności domów publicznych, ów projekt poparli wszyscy posłowie lewicowi i niezależni. Został jednak odrzucony przez chadecką większość, tj. przez rządzącą wówczas partię katolicką zbliżoną do Watykanu.

Powody tego były nadto oczywiste. Marian Brandys pisał w „Spotkania włoskie”, że „domy rozpusty – jak głosi plotka rzymska – przysparzają znacznych dochodów niejednemu z działaczy czcigodnego stronnictwa rządowego.”

Miejski wikariusz i historyk za czasów papieża Innocentego III (1484-1492), biskup Carlo Botta, zapisał:

- Życie duchowieństwa i kurialistów doszło do takiego stanu, że nie ma ani jednego, który by nie miał albo konkubiny, albo prostytutki.

Biskup Botta pisał też o wielkiej liczbie tajnych domów schadzek w Rzymie. Nawet nierząd stał się źródłem dochodów Namiestników Chrystusa. Oryginalny system podatkowy obejmujący rozpustę kleru, stworzył papież Jan XXII (1316-1334).

Zgodnie z ustanowionym cennikiem, można było uzyskać rozgrzeszenie za każdą niegodziwość:
- gdy duchowny dopuścił się grzechu z mniszką, winien dla uzyskania odpuszczenia zapłacić 67 funtów i 12 sous;
- gdy prócz tego pragnie on uzyskać rozgrzeszenie za występki przeciwko naturze lub bestialstwo, płaci 219 funtów i 15 sous;
- gdy grzechu tego dopuścił się z małym chłopcem, płaci 131 funtów i 15 sous;
- ksiądz, który pozbawi pannę dziewictwa, płaci 2 funty i 8 sous;
- mniszka, która oddała się licznym mężczyznom, a która pragnie dostąpić godności ksieni, płaci 131 funtów i 15 sous;
- ksiądz, który pragnie uzyskać pozwolenie życia w konkubinacie, płaci 76 i 1 sous;
- wiarołomna żona, która pragnie odpuszczenia, aby być chronioną przed wszelkimi prześladowaniami, oraz pragnie uzyskać dyspensę, aby przestępcze stosunki nadal utrzymywać mogła, ma zapłacić papieżowi 87 funtów i 38 sous;
- mężczyzn obowiązuje ta sama opłata;
- jeżeli grzeszyli oni ze swymi dziećmi, mają płacić za każdy raz 6 liwrów.

W starożytnym Rzymie prawne pojęcie prostytucji określiło dopiero lex Julia za cesarza Augusta, a już później iurisprudencja rzymska zajmowała się tym zagadnieniem na równi z innymi ważnymi dla państwa problemami. Stworzono wówczas definicję prostytucji i stręczycielstwa.

Jeden z najznakomitszych prawników rzymskich, Ulpian (II wieku p.n.e.) dowodził, że nierządnicą jest nie tylko ta kobieta, która uprawia swój proceder w lupanarze, ale i ta, która w „kramie handlowym lub gdziekolwiek indziej godności swej nie szanuje.”

Zdaniem Ulpiana istotną cechą prostytucji było oddawanie się każdemu mężczyźnie za opłatą (sine delectu, pecunia accepta). Prostytutki starożytnego Rzymu były obłożone podatkiem na skarbu państwa, które w formie pośredniej czerpało z nierządu określone korzyści.

Namiestnicy Chrystusa bez cienia żenady kontynuowali tę formę “dorabiania” do skarbca, gdyż była ona źródłem stałych i niemałych zysków. Słowo “kurtyzana” w oficjalnych, dokumentach kościelnych średniowiecza, znaczyło “meretrix honesta”, czyli “ceniona i czcigodna kochanka”.

Był okres w dziejach obyczajowości kurii rzymskiej, że kardynałom nie wypadało pokazać się publicznie bez towarzystwa kobiety.

Kościół pod pozorem walki z nierządem, w praktyce przejął nad nim kontrolę, czerpiąc z tego tytułu niebotyczne korzyści materialne. W 1542 r. w papiesko-kurewskim Rzymie pobrano podatek “dochodowy” od 4500 zarejestrowanych, licencjonowanych prostytutek, nie licząc nierządnic arystokracji!

Ojciec Kościoła, św. Augustyn (354-430), w trosce o moralność, nawoływał: – Jeśli zniesiecie publiczne kobiety, to sprowadzicie bezwstyd powszechny! Z racji własnej przeszłości, św. Augustyn wiedział dobrze co mówi…

Papież Benedykt IX [1] bullą z 1033 r. pozwolił założyć w Rzymie dom publiczny nieopodal kościoła św. Mikołaja. Podobnie postąpił Sykstus IV (1471-1484), który kosztem skarbu papieskiego wybudował dom publiczny, a następnie puścił go w dzierżawę.

W XV wieku w Sisteron prostytutki płaciły po 5 soldów podatku na rzecz klasztoru św. Klary, którego pensjonariuszki, ślubując co prawda ewangeliczne ubóstwo i czystość cielesną, również sprzedawały swoje ciało.

Za czasów papieża Leona X (1513-1521) wiele kurtyzan mieszkało w domach należących do kościołów lub klasztorów, sąsiadując przez drzwi z biskupami i klerykami.

Paweł III (1534-1549) uskarżał się, że w Rzymie, kobiety lekkich obyczajów żyją w wielkim przepychu, oraz paradują po mieście w towarzystwie księży i zakonników.

Komisja pod przewodnictwem kard. Carafy, powołana przez papieża Pawła III w 1535 r. zgodnie stwierdziła:
- W Rzymie, nierządnice paradują po mieście jak zamężne niewiasty, a za nimi idą szlachcice i duchowni z kardynalskiego domu. W żadnym mieście nie widzieliśmy takiego zepsucia, z wyjątkiem tego miasta, które powinno być przykładem dla innych.

Giovanni Boccacio (1313-1375) opisując chciwość i rozpustę kleru, obnażał także obłudę celibatu. Jego zdaniem, poznanie prawdziwego życia kurii rzymskiej, może zniechęcić do chrześcijaństwa. O papieżu i jego otoczeniu mówił:

- Każdy ksiądz, od najmniejszego do największego, rozpustą grzeszy i hołduje nie tylko naturalnej rozkoszy…

Papież Benedykt VII (1294-1303) wyraził opinię, iż nierząd, prostytucja, cudzołóstwo i kazirodztwo nie są grzechem, bo przecież bóg stworzył mężczyznę i kobietę w tym właśnie celu. Benedykt VII dając wzorowy przykład, żył z zamężną kobietą i jej córką w konkubinacie. Swoich paziów wykorzystywał seksualnie, a otoczenie papieża nazywało ich “małżonkami”.

Savonarola (1452-1498) włoski dominikanin, twierdził, że zakonnice są jeszcze gorsze od nierządnic. Dla niego kobieta lekkich obyczajów, to “kawał mięsa z oczami.”

- Jeden ksiądz spędza noc ze swoją konkubiną, inny z chłopcem, a rano obaj przystępują do ołtarza odprawić mszę. Co warta taka msza?! – grzmiał w trakcie jednego ze swych kazań z ambony.

Kiedy w 1489 r. na polecenie papieża Innocentego VIII (1484-1492), abp Canterbury zbadał domy zakonne swojej diecezji, okazało się, że wszystkie skażone były grzechem totalnego kurestwa. Opactwo św. Alberta było meliną prostytutek obsługujących lokalnych mnichów, a zakonnice były tam regularnie gwałcone. Kronikarze odnotowali: “orgia spermy i krwi”.

W wydanej w 1520 r. książce, „Vadiscus albo Rzymska Triada”, niemiecki humanista XVI wieku, Ulrich von Hutten pisał:

- Trzy rzeczy zapewniają Rzymowi dostojeństwo: widok papieża, relikwie świętych i handel odpustami. Nadmiar ma jednak Rzym przede wszystkim trzech rzeczy: starożytności, trucizny i ruin, do czego ja – Hutten – dodaję, że trzy rzeczy są tu wyklęte: prostota, umiarkowanie i uczciwość. Trzema rzeczami handluje się w Rzymie: Chrystusem, stanowiskami duchownymi i kobietami. Trzy rzeczy spotyka się w Rzymie na każdym kroku: rozkosze zmysłowe, wspaniałe ubiory i pychę. Trzema potrawami żywią się w Rzymie biedacy: kapustą, cebulą i czosnkiem; trzy inne natomiast sycą bogaczy: pot biednych, lichwiarskie procenty i grabież chrześcijaństwa. Za pomocą trzech rzeczy zmusza Rzym wszystkich do uległości: za pomocą gwałtu, podstępu i obłudy. Trzy rzeczy są w Rzymie w nadmiarze: prostytutki, duchowni i skrybowie…

Jakkolwiek wszystkie miasta włoskie, oraz europejskie miały swoje legiony kurtyzan, tak papieskiemu Rzymowi żadne z nich nie było w stanie odebrać pierwszeństwa w ilości oficjalnie rejestrowanych chorych wenerycznie.

Zjawisko kurestwa kleru było tak powszechne, że w celu naprawienia tego stanu rzeczy, papież Leon X (1513-1521) wydał artykuł odnoszący się do księży “nałożników jawnych”.

Świadkowie różnych epok opisali wydarzenia, jakie miały miejsce w zgromadzeniach męskich i żeńskich. Powiedzieli światu prawdę, podnosząc kurtynę zakrywającą zło dziejące się w klasztorach. Podali liczne przykłady, jak często znajdowano w podziemiach klasztorów szkielety z długimi włosami i małe kosteczki, niezawodnie świadczące o morderstwach popełnionych na noworodkach i ich matkach-mniszkach.

Świat wreszcie dowiedział się, że mnich-asceta znał od dawien dawna tajną, ukrytą przed wzrokiem niepowołanych, drogę do łoża zakonnicy… Byli oni najlepszymi kochankami, zdolnymi niespotykanymi metodami zadowolić najwybredniejsze chucie kobiet. Nikt nie potrafił tak kochać i pieścić jak właśnie duchowieństwo.

Zygmunt Luksemburski (1368-1437) nalegał na soborze w Konstancji (1414-1418) na zniesienie celibatu, argumentując, iż na tysiąc księży, można znaleźć ledwie jednego, który stosuje się do jego wymagań, a i to na dodatek z powodu przyrodzonej impotencji. Reszta kleru, jego zdaniem, prowadzi życie pełne wyuzdania i rozpusty, a poza tym, “są złodziejami małżeńskiej wierności.”

Papież Jan XXIII (Baltazar Cossa: 1410-1415 nie mylić z papieżem o tym samym imieniu i numerze identyfikacyjnym, Angelo Giuseppe Roncali: 1958-1963), zanim zasiadł na Stolicy Piotrowej, zajmował się rabunkami i mordowaniem ludzi.

Oskarżano go o kazirodztwo, cudzołóstwo i sodomię. Uwiódł 300 dziewic, a niektóre z nich w nagrodę mianował przeoryszami najbogatszych klasztorów. Jego osobisty sekretarz, opowiadał o nim, że w Bolonii utrzymywał harem, złożony z 200 młodych dziewcząt. Należy przyznać, że Jan XXIII żył w zgodzie z naturą ludzka, jakkolwiek nieco wybujałą.

Kardynał Boroniusz w X wieku pisał o papieskim dworze:

- Jakżeż wyglądał rzymski Kościół w tych czasach – jaki ohydny! Tylko wszechwładne kurtyzany rządzą w Rzymie! One to nadają, zmieniają i odbierają biskupstwa, a wstyd mówić, one to sadzają na tronie św. Piotra swych kochanków, fałszywych papieży…

O papieżu Janie XII (955-964) kremoński biskup, Luitprand opowiadał: “…żadna kobieta nie miała odwagi pokazać się na ulicach Rzymu, ponieważ Jan gwałcił wszystko: dziewczęta, mężatki i wdowy, nawet na grobach świętych apostołów.”

Oskarżano go także o wykastrowanie pewnego kardynała… Jan XII zakończył życie bardzo romantycznie, jak w najlepszym melodramacie: uwiódł mianowicie żonę jednemu z bardziej pobożnych a zarazem krewkich Rzymian, a ten przydybawszy swoją żonę w objęciach Namiestnika Chrystusa, tak go obił, że papież zmarł w kilka dni później wskutek zadanych ran.

Biskup Ranulph z Durham żyje jak sułtan. Nagie dziewczęta usługują mu do stołu, a kuzynka biskupa dzieli łoże z papieskim legatem. Biskup Henryk z Luttich miał kochankę w osobie przełożonej klasztoru, oraz harem, w którym spłodził 14 synów. Biskup z Tarentu będąc legatem papieskim w Szwajcarii, pisał, że zakonnice pozwalały sobie tam na wszystko, a jedynie zajście w ciążę karane było ciemnicą. Natomiast nic nie wspomina o dzieciach zakonnic.

Biskup bazylejski, Henryk, pozostawił po sobie 20 dzieci, a jego imiennik, biskup z Leodium, za niemoralne prowadzenie się, wykluczony został ze stanu duchownego. Jednakże nie tak łatwo dał się spławić z posady biskupa… Zamordował następcę, a po swojej śmierci zostawia 61 sierot. Zakonnice w Bamberii musiały zarabiać na chleb płatną miłością z powodu skąpstwa matki przełożonej. Przeorysza klasztoru Corella w Navarze, miała kilkoro dzieci z prowincjałem karmelitów bosych, któremu dała później za kochankę swoją siostrzenicę, “iżby czyn ten miał większą zasługę w oczach Boga.”

Widziano zakonnice i mnichów przy połogach innych mniszek których nowo narodzone niemowlęta natychmiast duszono, a czyniono to wszystko pośród “postów i tysiąca innych oznak świątobliwej pobożności.”

W 1420 r. kanclerz uniwersytetu paryskiego, ganił rozwiązłość i rozpustę kleru…

- Klasztory, zamieszkałe stale przez mnichów, przedstawiają się jako kramy handlujące; klasztory zaś zakonnic, są domami nierządu. Katedry zaś jaskiniami złodziei i zbójców. Pod imieniem służących i krewnych, księża utrzymują nałożnice. Różnorodne obrazki, rozpowszechniane masami, wnoszą do ludu bałwochwalstwo. Nieskończona ilość różnych zakonów religijnych nie może nie wywołać różnych nadużyć i zamieszek w kraju.

Kler był tak doskonałym materiałem rozrodczym, a przy tym niebywale płodnym, iż w niektórych miastach, na skutek aktywności rzymskiego duchowieństwa, liczba nieślubnych dzieci przekraczała ilość zrodzonych z prawowitych związków. Nie wiemy np. ile kobiet musiał uszczęśliwić biskup Liege, Henryk III, który był spłodził 65 bękartów-owieczek dla swojej owczarni.

W niektórych parafiach Hiszpanii, Szwajcarii, Niemiec, Francji i innych państwach a także w Polsce, domagano się, aby księża mogli legalnie żyć w konkubinacie, co miało zapobiec deprawowaniu mężatek i dziewic.

Nic tak nie przyczyniło się do nierządu kleru, jak właśnie celibat. Ostatecznie zaprowadził go w Kościele papież Grzegorz VII (1073-1085), w 1076 r. Ale już w 1209 r. koncylium w Avinion musiało przyznać, że laicy pod względem nierządu są daleko w tyle za duchowieństwem, a ono samo zepsuło społeczeństwo.

Koncylium paryskie w 1212 r. zarzucało mnichom, że czerpią dochody z udzielania pozwoleń na rozpustę. Św. Bonawentura (wł. Johannes Fidanza 1221-1274) tak charakteryzuje moralność kleru w swoich czasach:

- Większość wikariuszy jest tak zepsuta, iż uczciwa kobieta boi się skompromitować, spowiada się sama. Stwierdzamy, że znaczna większość kleru składa się z notorycznych rozpustników, mających utrzymanki czy to u siebie (w domu), czy też poza domem, i którzy utrzymują jawne stosunki z licznymi kobietami.

Alvarez Palayo, spowiednik papieża Jana XXII (1316-1334) poświadcza, że w Hiszpanii jest nieco więcej dzieci laików, niż dzieci duchowieństwa, oraz, że bardzo często się zdarza, że księża uprawiają rozpustę z kobietami oczekującymi na spowiedź.

Rektor Akademii Paryskiej, Mikołaj de Clemengis w swoim dziele z 1414 r. stwierdza, że klasztory żeńskie to lupanary. Medycy wieku XIII będący duchownymi i świeckimi jako lekarstwo na niektóre przypadłości zalecali rozpustę, niezbędną dla zdrowia…

Wspomniane koncylium paryskie z 1212 r. ujawniło, że biskupi pobierali stosowną opłatę od podległych sobie księży za pozwolenie utrzymywania konkubin.

Kanclerz praskiego uniwersytetu także opowiadał się wówczas za konkubinatem, ponieważ – jak twierdził – “ksiądz, który ma utrzymankę, szanuje przynajmniej honor żon i córek parafian.”

Cytowany Mikołaj de Clemengis pisał:

- …laicy tak są przekonani o niepowściągliwości księży, iż w większości parafianie odrzucają każdego księdza, który nie ma utrzymanki. Widzą oni w tym (parafianie) pewność co do własnych żon, które mimo to, nie są poza niebezpieczeństwem.

Starożytny Rzym był świadkiem obchodów świąt zwanych “liberalia”, których cechą była orgiastyczność. Sporych rozmiarów posąg fallicznych kształtów był w czasie obrzędów ozdabiany kwiatami przez kobiety z najwyższych sfer miejscowego społeczeństwa. Z kolei podczas święta ku czci Venus obchodzonego w sierpniu, procesja niosła do świątyni fallusa, którego kobiety uczestniczące w pochodzie, składały “na żywocie” bogini.

Także w Rzymie nierządnice produkowały się w świątyniach, w których świadczyły wiadome usługi, a określoną prowizję składały na ołtarzu.

Reputacja Stolicy Piotrowej bywała w różnych okresach na skraju bankructwa. Moralne zdziczenie rzymskiego kleru skłoniło w 1492 r. kardynała de Carvajola, do nazwania w czasie konklawe zepsutej części duchowieństwa, “kurwą babilońską.”

Polska obyczajowość podbudowana wartościami chrześcijańskimi w niczym nie odbiegała od tej papiesko-katolickiej normy. Kwiatem oraz ozdobą polskiego kurestwa, była Ewa Pierdolonka z Kunowa. (“meretrix Heva dicta Pierdolonka”), etatowa miejska nierządnica…

I dzisiaj ten sam Kościół, skrywając przed oczami świata swoje podłe tajemnice, strojąc się w szaty strażników moralności, odmierza w centymetrach obfitość dekoltu. Przyzwoitość mierzona jest odległością trzymanej przez mężczyznę ręki na ciele partnerki w czasie tańca. Duchowieństwo zazdrośnie strzeże, czy aby ta dłoń nie jest nazbyt blisko intymnej części ciała. Moralność rzymskiego wyznania to także długość spódniczki noszonej przez kobietę, która nie wstydzi się swoich nóg, które, jak i niewiasta, są na “obraz i podobieństwo Boże.”

W swoich „Pamiętnikach” J.U. Niemcewicz wspomina rzymskiego księdza, który miał czuły romans erotyczny z krową:

- Druga sprawa nie powinna była nigdy przechodzić przez sąd publiczny. Oskarżony został niejaki xsiądz Ogonowski o obcowanie z krową; stąd rumor niezmierny. Całe duchowieństwo z Massalskim biskupem na czele powstało, przecząc, że sąd cywilny nie powinien sądzić duchownego. Przyjechał do Wilna nuncjusz papieski Saluzzi, ofiarując medytację swoją; po wielu zachodach, lubo podług statutu, sodomja powinna być śmiercią karana, xsiądz Ogonowski na więzienie został skazany.

Jak widać, te nadprzyrodzone skłonności kleru, nie są plagą czasów współczesnych.

A jak to mówi ewangelia o tej belce w oku…?

Autor: Bogdan Motyl

PRZYPIS:

1. Dwukrotnie zasiadał na apostolskim stolcu:1032-1044 oraz w roku 1045.

“Klasztory całej zachodniej Europy usiane były w piwnicach szkieletami noworodków, urodzonych przez zakonnice a spłodzonych przez księży i zakonników.
Wystarczy zapoznać się z ‘Kryminalną historią chrześcijaństwa’ autorstwa Karlheinza Deschnera! Otwórzcie wreszcie oczy na brudy KK!”

Na plebanii urodziło się martwe dziecko księdza :
http://wiadomosci.wp.pl/drukuj.html?wid=14759585

Wiedźma

Świętomira wiedzę o Bogach, o Nawii, o duchach Przyrody, o duchach Przodków, o ziołach, leczeniu i zaklęciach otrzymała od babki. Jej matka Miłosława już nie żyła. Miłosława nie chciała uczyć się od swej matki, babki Świętomiry, wiedzy przechowywanej przez wiedźmy – strażniczki wiary, wiedzy i tradycji Praojców. Miłosława bała się ludzi w habitach. Od kilku pokoleń już, od czasu okrutnego stłumienia pamiętnego buntu przeciwko nowej, obcej i niechcianej wierze pod wodzą księcia Bolesława, ludzie w habitach i sutannach wszędzie węszyli i tropili pogańskie tradycje Słowian. Krótko po tym, gdy Miłosława odmówiła matce kontynuowania jej wiedźmińskiej tradycji, zaczęła szwankować na zdrowiu. Jakiś czas później zmarła.

Świętomira także bała się złych ludzi w habitach. Intuicyjnie czuła ich mściwość i nienawiść do pogaństwa, do wołchwów i wiedźm. Ale bała się też zemrzeć jak matka. Nie odmówiła więc babce przejęcia prastarej wiedzy.

Świętomira, choć była młodą dziewczyną, bardzo szybko stała się niezwykle uczoną i mądrą wiedźmą. Niestety jej przywiązanie do tradycji Praojców przyniosło jej zgubę. Młody zalotnik, świeżo nawrócony katolik, odrzucony przez nią (dziewczyna wyszłaby za niego, gdyby powrócił on do wiary Przodków) doniósł na nią miejscowemu opatowi.
Dziewczynę zaciągnięto siłą do klasztoru i umieszczono w lochu. Na jej nieszczęście w ogrodzie za jej chatą znaleziono niewielki, ukryty chram z figurkami słowiańskich bogów, a w chacie talizmany i zioła.

Następnego dnia  w refektarzu zgromadziła się starszyzna klasztorna. Na rozkaz przeora wprowadzono skrępowaną Świętomirę. Przywiązano ją do filara na środku refektarza. W obawie przed ukrytym w jej ubraniu diabłem zerwano z niej odzież.

Świętomira była młodą, prześliczną, zgrabną i ponętną dziewczyną. Tryskała zdrowiem i kobiecością. To ją zgubiło. Zgromadzeni mnisi na widok prześlicznej nagości zapałali do dziewczyny nieokiełzaną żądzą zaspokojenia zakazanych chuci.
Świętomira będąca oświeconą wiedźmą czytała w ich myślach i w ich twarzach -  widziała w ich oczach lubieżność i żądzę jej ciała.

Po kilku zdawkowych pytaniach odprowadzono ją nagą do lochu. Przykuto ją do ściany i zakneblowano jej usta. Rzekomo po to, aby nie bluźniła abrahamowemu Bogu. Do jej lochu wszedł przeor. Pozostałym mnichom oświadczył, że idzie spróbować “czarownicę” nawrócić.

Pod drzwiami lochu ustawiła się kolejka klasztornych dostojników. Po jakimś czasie przeor wyszedł z lochu. Po nim wszedł “nawracać” dziewczynkę kolejny klasztorny dostojnik. Parę godzin znosiła  Świętomira to “nawracanie”. Wieczorem i przez kilka następnych dni “nawracali” ją dostojnicy klasztorni jeszcze wielokrotnie.

Po kilku dniach, gdy lubieżność i żądze zakonnych braci nieco opadły, wpadli oni w panikę. Jeśli zgłoszą przypadek wiedźmy przełożonym spoza klasztoru, być może wyjdzie na jaw ich metoda nawracania.
Nie było wyjścia. Klasztorny parobek musiał dziewczynę udusić.
Jej ciało spalono za klasztorem.
Spalono też chatę i chram wiedźmy.


Nowa, jedynie prawdziwa wiara umocniła jej panowanie w kolejnej słowiańskiej, polskiej wsi…

opolczyk

PS

Po spaleniu ciała Świętomiry przez długie miesiące bracia zakonni gorliwiej niż wcześniej pościli, umartwiali się, biczowali i żałowali za grzech nieczystości, jakiemu dali się skusić.

Ale po nocach do końca życia wciąż śniła się im przepiękna naga wiedźma. Często widzieli ją jako uciekającą przed nimi  na miotle czarownicę.

Takich wydarzeń katoliccy kronikarze nigdy nie odnotowywali w ich annałach. Choć było ich znacznie więcej, niż chciałoby się w to wierzyć.
Ta zbrodnicza religia wyrosła na krwi, gwałtach i przemocy.

Baba Jaga

W mitologii słowiańskiej zła czarownica, zazwyczaj przedstawiana jako stara kobieta żyjąca samotnie z kotem w lesie. Domek Baby Jagi może być z piernika albo stoi na kurzej stopce. Zwabia do siebie dzieci zagubione w lesie, by potem je zjeść. Domek Baby Jagi otacza płot dekorowany czaszkami ludzkimi.

Baba Jaga potrafi latać na piecu, na moździerzu i na miotle lub na kotle. Wtedy używa miotły, żeby zatrzeć swój ślad. Kot strzeże jej chaty i jest jej doradcą. Także płot dookoła chaty jest magiczny i strzeże domu. Baba Jaga rozumie mowę zwierząt, zna się na ziołach. Lubi rzucać uroki i szkodzić ludziom, ale czasami pomaga w trudnych sytuacjach i ma dobrą radę dla wszystkich, którzy wiedzą czego chcą.

Baba Jaga nie jest dokładnie identyczna z europejską czarownicą, zwłaszcza z bajki o Jasiu i Małgosi przekazanej przez Braci Grimm. Baba Jaga jest przedstawiona w bajce “Piękna Wasylisa” lub “Dzielna Wasylisa i Baba Jaga”. Jej główną postacią jest młoda dziewczyna która chce od Baby Jagi (jako bogini) dostać ogień dla siebie i rodziny. W mitologii węgierskiej Baba Jaga była dobrym Elfem ale potem w wyniku chrystianizacji zmieniła się w czarownicę.

Przysłowie ludowe brzmi tak: “Słońce świeci a deszcz pada, Baba Jaga dzieci zjada.”

Autor: Aleksandra Szyngwelska

Baba Jaga, zła starucha? Bzdura!

“Joga oznacza połączenie – człowieka, przyrody, boga,
w staropolskim było natomiast słowo jug co oznaczało “łączyć”,
we współczesnym języku pozostała nam chyba z tego tylko baba jaga,
leśna pustelniczka oddająca się praktykom jogi?”

“Klechy katolickie to tak wynaturzyły. To jest opiekunka pewnego konkretnego świata astralnego.” “Baba Joga” , Baba – oznacza “Bogini” – każdy kto zaczyna wędrówkę do światów Nawii i Prawii ją spotyka – ona prowadzi wędrowców, pomaga. Wszystko to jest w staroruskich bajkach.”

“Innym aspektem mitologicznym, na który zwraca uwagę Składankowa, jest interpretacja postaci Baby Jagi, jako istoty boskiej. Badaczka ta identyfikuje tą postać ze słowiańską boginią śmierci [Jaga = Jędza, tj. choroba; por. w języku staro-cerkiewno-słowiańskim jęзa = choroba, postacią smoczą (pożerającą!), ale też z istotą pomagającą w przejściu ze stanu śmierci do ponownego narodzenia. Byłaby więc Baba Jaga swoistą „matką inicjacyjną”, której aspekt groźny i destrukcyjny związany jest z aspektem rytualnej śmierci, natomiast aspekt twórczy, związany jest z faktem ponownych narodzin.”
http://zalmoxis-mitologiaiantropologia.blogspot.com/2010/08/basn-o-trzech-braciach.html

http://slowianin.wordpress.com/2012/06/29/duchowosc-slowian-kazimierz-moszynski-1887-1959-mezamir-snowid/

“Baba Jaga to potężna postać, zepchnięta na bok w strefę demoniczną,
ale uważam, że to wielka inicjatorka, fascynująca i przerażająca.
Zygmunt Krzak pisze wprost, że jest Ona reliktem kultów matriarchalnych.”
Autor: Mezamir Snowid

“Według profesora Zygmunta Krzaka z Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk chodzi tu o zohydzoną postać dawnej bogini, charakterystykę stworzoną przez męskie elity religijne i świeckie, zwalczające religię matriarchalną.”
http://pl.wikipedia.org/wiki/Baba_Jaga

  • Zalecana literatura: dzieło literatury światowej dwóch zakonników dominikanów – Jakuba Sprengera i Heinricha Kramera “Malleus Maleficiarum” (Młot na czarownice) – podręcznik dla łowców czarownic.
  • Malleus Maleficarum

    Książka zawiera instrukcje jak należy oskarżać czarownice, jednak kiedy została przedłożona do akceptacji ówczesnemu cenzorowi, większość profesorów odżegnała się od jej treści. Niezrażeni tym faktem Kramer i Sprenger, sfałszowali akceptację cenzorów. Fałszerstwo zostało odkryte dopiero w 1898 r.

    Histeria wzbudzona przez Kramera i Sprengera zaczęła się rozprzestrzeniać. Przez prawie 300 lat szalały ognie oskarżeń, gatunek ludzki oszalał. Mieszkańcy całych wiosek, w których istniało podejrzenie że mieszka tam jedna lub dwie czarownice byli prowadzeni na śmierć z okrzykiem: ”zniszczyć ich wszystkich, Bóg będzie wiedział kto jest jego sługą”. W 1586 r arcybiskup Treves uznał, że miejscowe czarownice są przyczyna ostatniej surowej zimy. Poddając je częstym torturom, uzyskano ich ”spowiedź” i na tej podstawie oraz dzięki oszczerstwom arcybiskupa, oskarżeniom o ingerowanie w prawa natury, 120 kobiet i mężczyzn spalono na stosie żywcem.

    Orientacyjna liczba zabitych w Europie z powodu oskarżeń o czary to 9 mln.

    Zobacz też: Inkwizycja w Meksyku

    Duszę Polakom zrabowali i podmienili jezuici i ogłupieni nimi fanatycy na fali kontrreformacji. To oni zrobili z Polaka katolaka – czyli katoliko-Polaka. Katolak to ten, który zaparł się, wyrzekł, zdradził i zwalcza własnych bogów i własną religię. A wręcz nią gardzi.

    Fanatyzm kilku procent mieszkańców Rz’plitej, czyli skatoliczonej pod wpływem jezuitów na fali kontrreformacji szlachty i ich walka o supremację katolicyzmu w państwie doprowadziły Rz’plitą w XVIII wieku do upadku.
    http://slowianin.wordpress.com/2012/05/27/co-nam-dala-konstytucja-3-maja/

    Aby nie zarzucano mi, że atakuję tylko katolików polecam książkę mówiącą o tym, że protestanci spalili na stosach więcej “czarownic” niż ich konkurencyjna sekta watykańska.
    http://www.odk.pl/historia-czarow-i-czarownic,16894.html
    Także prawosławie nie jest bez skazy.
    Dla patriarchy Aleksjeja II poganie to terroryści i ekstremiści.
    http://www.ekumenizm.pl/article.php?story=20041112141615779&mode=print
    http://gniazdo.rodzimowiercy.pl/tekst.php?tekstid=684
    Na wyspie Chortyca w Zaporożu nieznani sprawcy zdewastowali trzy neopogańskie sanktuaria i zniszczyli rzeźby słowiańskich bóstw.
    http://zik.ua/pl/print/2010/09/07/243684
    Chrześcijański łańcuszek szkalujący buddyzm.
    http://forum.e-budda.pl/viewtopic.php?f=27&t=9410


    Gdzie podziali się Germanie ? – Winicjusz Kossakowski / Dobrogost – Nasi młodsi bracia Germanie / 4000 lat naszej nieprzerwanej żywej tradycji

    $
    0
    0

    Winicjusz Kossakowski – Gdzie podziali się Germanie?

     

    Artykuł pod tym tytułem opublikował Analityk. Autor zaznacza że, dane do opracowania są z „Distribution of European Y- chromosome DNA ( Y-DNA) haplogroups by country in percentage”.

    Autor razem z naukowcami germańskimi szuka Haplogrupy chromosomu Y dla narodów uważanych za Germanów.

    Niżej ważniejsze cytaty z opracowania pana Analityka.

    Haplogrupa I

       HAPLOGRUPA    R1a

    Poznawanie haplogrup zacznijmy od chyba dla nas najciekawszej, bo nosi ją ponad 50% obywateli naszego kraju, jak i krajów sąsiednich. Mutacja pojawiła się około 21 tys. lat temu na terenach południowej Rosji. Na naszych terenach jej przedstawiciele to kultura ceramiki sznurowej 3300 – 2500 lat p.n.e. Ekspansja tej haplogrupy związana jest z udomowieniem konia na stepach Eurazji. Ludność ta była na tyle ekspansywna, że dziś stanowi ponad 20% populacji tak oddalonych obszarów jak zachodnia część Skandynawii i Islandia. Należy dodać, że 80% populacji najwyższych kast w Indiach jest posiadaczką tej haplogrupy.

    HAPLOGRUPA  R1b

    Mówiąc o tej haplogrupie należy wspomnieć dzieje Europy z okresów V – VIII w. Dotychczasowa historia opisywała ten czas jako ekspansję ludów germańskich, które spychały Celtów na tereny dzisiejszej Brytanii, Walii, Szkocji. Ale  porównajmy te informacje z częstotliwością występowania  haplogrupy R1b na tych terenach. O ile w krajach dziś uważanych za germańskie(Niemcy, Austria, Szwajcaria) haplogrupa R1b występuje u 40 -50% mieszkańców, o tyle w Irlandii, Szkocji, Walii, zachodniej Francji, gdzie mówimy o potomkach Celtów, występuje ona u około 80% mieszkańców. To grupa ewidentnie skojarzona z Celtami. I co ciekawe, jest to haplogrupa młodsza od R1a, bo pojawiła się około 20 tys. Lat temu w okolicach Morza Kaspijskiego i centralnej Azji.

    HAPLOGRUPA  I 1

    Jako pre – germańską haplogrupę niektórzy chcą określić haplogrupę I 1.  Haplogrupa I, jest to najstarsza haplogrupa Europy, występowała z bardzo dużym prawdopodobieństwem u przeważającej większości ludzi z Cro – Mangan. Tak samo najstarsze budowle megalityczne tworzyli ludzie z tą haplogrupą. Później, między 10 a 5 tys. lat temu w Jutlandii i Skandynawii wyizolowała się z niej haplogrupa I1. Jest to grupa dziś stosunkowo nieliczna. Praktycznie nosi ją 30 – 40% ludności w środkowej Skandynawii i na Islandii. W krajach przez historie określanych jako germańskie występowanie I1 odnotowuje się w zakresie 10 – 20% . Nie ulega wątpliwości, że  to lokalna , skandynawska i stara mutacja mająca  niewielkie znaczenie w dzisiejszej Europie i na pewno nie byli to ci Germanie, którzy mogliby podbijać rozwinięte cywilizacje takie jak Cesarstwo Rzymskie.

     R1a1g7 a kultury archeologiczne

    GDZIE SĄ WIĘC „CI” GERMANIE?

     

    Powyżej przedstawiony sposób rozumowania i uzyskane wartości wskazywały by wyraźnie, że nie było migracji ludów germańskich do Europy. Ludy jakie przywykliśmy określać plemionami germańskimi to przemieszana ludność skandynawska I1, słowiańska R1a i celtycka R1b, którą połączyły wspólne interesy, wspólnota zamieszkiwanych terenów i wreszcie wspólny wódz, który poruszył ich do parcia na Rzym.

    Jednak oddajmy głos obrońcom tezy, że Germanie wywodzą się od potomków starej europejskiej haplogrupy I1, której nosiciele zostali zastąpieni R1b. Jakie mają argumenty?

    Po pierwsze – poligamia.

    Mężczyzna o wyższym statusie społecznym miał szansę spłodzić dzieci

    z większą liczbą kobiet. Indoeuropejczycy którzy wnieśli do Europy zarówno  udomowionego konia, jak i brąz, musieli uzyskać wyższy statut materialny nad autochtoniczną ludnością z grupy I1, co zapewniało im więcej potomstwa. Po drugie w wyniku walk ginęli mężczyźni lokalnych ludów (gorzej uzbrojeni i mniej waleczni), co w połączeniu z tym, że w grupie najeźdźców było zwykle więcej mężczyzn niż kobiet, tworzyło sytuację, w której po inwazji rodziło się więcej dzieci przybyszów niż dzieci ocalałych autochtonów. Po trzecie wskazują , że posiadacze R1b mogą wykazywać się większą predyspozycją do płodzenia chłopców w porównaniu do I1. O sukcesie rozprzestrzeniania się haplogrupy chromosomu Y decyduje sprawność plemnika  w stosunku do niosącego  chromosomu X u mężczyzn  z hapologrupą I1, prawdopodobieństwo spłodzenia potomka męskiego byłoby mniejsze niż u nosicieli R1b.

    Ta linia obrony Skandynawii jako kolebki Germanów wykazuje, że I1  zarówno pod względem możliwości przekazywania genów, jak i cywilizacyjnym była recesywna. Tak więc ludność nosząca ten chromosom nie mogła być terytorialnie ekspansywna, czym wykazały się w historii ludy zwane Germanami.

    Jednak, jakby nie patrzeć , to sukces tzw. ludów germańskich to okres, w skali genetyki,   stosunkowo niedługi. Ostatecznie to niewiele ponad tysiąc lat. Tak więc ludami, które w historii zapisały się jako ludy germańskie były połączone wspólnym interesem ludy niosące mutacje I1, R1a, R1b, czyli Skandynawowie, Słowianie i Celtowie z dzisiejszym udziałem w populacji (20% – 20% – 40%).

    A KIM SĄ POLACY?

    W roku 2009 w haplogrupie R1a1 odnaleziono kolejne mutacje wyodrębniając ciekawą dla nas haplogrupę R1a1a7, której wiek określono na 10,7 tys. Lat. Patrząc na rozkład w populacjach genetycy stwierdzili, że najwięcej przedstawicieli tej grupy mieszka w centralnej, a później w południowej Polsce. Stąd przyjmuje się, że właśnie w Polsce 10,7 tys. Lat pojawiła się mutacja, której posiadacze co najmniej od tego czasu zamieszkują tereny dzisiejszej Polski, stąd ta mutacja rozprzestrzeniła się na zewnątrz m. in. Na Bałkany, do Grecji, na Kretę, gdzie występuje u 2-3% populacji. Prowadzone badania antropologiczne kultur zamieszkujących Polskę zdają się to potwierdzać.

    UGROFINOWIE

     

    Haplogrupa N1c1 pojawiła się 12 tys. Lat temu w Syberii. Przyniesiona do Europy przez lud stepowy. Najczęściej występuje w Finlandii 58%, w Estonii 34%, Węgry 1%. U Węgrów współczesnych grupą dominującą jest R1a od 32% do 60%, czyli mutacja słowiańska. Jeden procent Madziarów zdominował ludność słowiańską i narzucił jej swój język.

    Opierając  się na tym wynaturzeniu, szukał bym odpowiedzi na tytułowe pytanie:

    „Gdzie podziali się Germanie ?”

    Skąd język germański w środku Europy?

    W tym miejscu musimy oderwać się od genetyki. Tadeusz Miller w pracy „3 tysiące lat państwa polskiego”, zamieścił mapkę wędrówki  plemion germańskich wraz z opisem.

    Wg uczonego niemieckiego Fressela, Germanie mieszkali pierwotnie w Azji w okolicach Samarkandy. Stąd przez stepy nadkaspijskie, wyżynę wschodnioeuropejską, Wałdajską dotarli nad Bałtyk. W dalszej wędrówce z brzegów zatoki fińskiej przedostali się po lodzie na wyspy Alandzkie a następnie przez Zatokę Botnicką – na Półwysep Skandynawski. W okolice Sigtuny, Upsali i Birki, które stały się ich nowym miejscem osiedlenia. W VI w. przed narodzeniem Chrystusa próbowali zasiedlić północną część półwyspu Weneckiego, dziś nazwanego Jutlandzkim, łącząc się z miejscową ludnością słowiańską rozpoczęli wyprawy na Europę Zachodnią. Byli cenieni za doświadczenie wojenne i organizacyjne. Korzystali z ich pomocy militarnej książęta słowiańscy i legiony Rzymu. W czasie rozpadu Cesarstwa Rzymskiego nastąpił bunt w armii. Poszczególni dowódcy wykrajali z imperium niewielkie tereny i tworzyli własne księstwa. Z kolei ich koledzy, silniejsi militarnie, zagarniali je pod swoją komendę. Ostatecznie razem ruszyli złupić Rzym. („Imperia i barbarzyńcy migracje i narodziny Europy” – Peter Heather).

    Nowo utworzona religia, wzorowana na powszechnie wyznawanym Mitraizmie (odłam z religii Zaratustry) Edyktem Mediolańskim z 313 r. miała za zadanie scalić narody imperium w jeden monolit z podstawowym prawem nadającym moc cesarzowi: „Władza pochodzi od Boga”.

    Cesarz popełnił podstawowy błąd, zatrudniając do pracy w Nowym Kościele, na stanowiskach kapłanów, usłużnych Judejczyków. Wkrótce to się zemściło i imperium przestało istnieć. W czasie marszu na Rzym zbuntowanych wojsk zaciężnych zwanych braćmi i przyjaciółmi (germanus) , chrześcijanie służyli im pomocą. Rzym zdobyła armia składająca się z 10 tys. buntowników. Miejscowa hierarchia kościelna zwęszyła w ty własny interes – „Władzę nad całym imperium pod zmienioną nazwą”.

    Przyjaciołom i braciom oddano władzę cywilną zostawiając sobie „władzę boską”, czyli mianowanie Cesarzy Rzymskich Narodu Niemieckiego, podczas naprędce wymyślonych rytuałów koronacji i wyświęcania.  Cesarz stał się zbrojnym ramieniem Nowego Kościoła, którego armię skierowano na „nawracanie” Słowian.

    Powszechnie wiadomo, że założycielami miasta Rzymu i pierwszego państwa na półwyspie byli Etruskowie. Z ostatnio odczytanych zabytków wynika, że Etruskowie posługiwali się językiem słowiańskim, to oni Słowian mieszkających pomiędzy Wisłą i Renem uważali za braci i tak ich nazwali – po łacinie „germanus”. Tak wynika z logicznego rozumowania. Nazwa ta pojawiła się w dziele Tacyta, którego jedyny egzemplarz został odnaleziony w opactwie Hersfeld w Niemczech z którego, jak złośliwi twierdzą – „Jeszcze atrament nie wysechł” i w 1456 roku przeniesiony do Włoch.. W IX wieku n.e. Cesarz Porfirogeneta zostawił wiadomość, że Germanie (bracia) mówili językiem słowiańskim.

    Nowo utworzona mieszanka etniczna ze zbuntowanych najemników składających się ze Słowian, Skandynawów  i miejscowej ludności celtyckiej, dostała zaszczytne miano „Braci” po  sprzymierzeńcach słowiańskich.

    Kim byli ci, którzy przynieśli język zwany współcześnie germańskim?

    Ich haplogrupy szukałbym wśród kilkuprocentowych mutacji współczesnych Germanów.   Może warto poszukać genetycznego materiału porównawczego w  okolicach Samarkandy, jak sugeruje niemiecki uczony Fressler. Mogło się powtórzyć wynaturzenie, jak w przypadku Madziarów.

    Oczekuje wdzięczności za konstruktywną podpowiedź od współczesnych Germanów, których braćmi, za ich wybryki w Europie, nikt nie chce nazywać. – No, może ostatnimi czasy – „nasi”.

    Jeszcze jedno spostrzeżenie. W zabytkach odnalezionych w Priwlitz jest tabliczka z brązu z wyrytym aktem małżeństwa opisanym alfabetem greckim wymieszanym z runami słowiańskimi. Treść napisu: Berofiej Barbara i anglik Soosnow  Bik – Kemekeiaam (str 183 „Polskie runy przemówiły”, wydanie z 2012 roku). Znaczenia słowiańskiego słowa Bik należy szukać w słowniku etymologicznym A. Brucknera . Czasownik  kemekejam kojarzę z klemą służącą do spinania. Zatem nie związek małżeński od związania  a spinanie od klemy. Proszę zwrócić uwagę, Anglik miał imię i nazwisko słowiańskie. Zabytek pochodzi z ery przedchrześcijańskiej o czym świadczy krzyż ośmioramienny. Czy przypadkiem Anglicy nie byli kiedyś Słowianami ?

    Za tym pytaniem podąża następne. Czy inne plemiona uważane dzisiaj za germańskie nie są z pochodzenia i języka plemionami słowiańskimi?

     Winicjusz Kossakowski

    Źródło: http://bialczynski.wordpress.com/2012/07/31/winicjusz-kossakowski-gdzie-podziali-sie-germanie/


    Nasi młodsi bracia Germanie

    Jeśli ktoś nie ma czystej miłości w sercu, otwartości i radosnej Słowiańskiej duszy – proszę niech tego nie czyta.

    Jak wskazują badania genetyczne genotyp skandynawskich germanów pojawił się ok. 3000lat temu. Co o nich wiemy?
    Uważa się, że do początków IV w. n.e. używano stosunkowo jednolitego języka pragermańskiego, którego początki owiane są tajemnicą. Uważa się, że język ten powstał w wyniku nawarstwienia się późnych dialektów praindoeuropejskich na bliżej nieokreślony substrat języków uraloałtajskich, co wydaje się przekonywujące. Wskazuje na to fakt występowania we współczesnych językach germańskich dużej liczby słów nieindoeuropejskiego pochodzenia – zwłaszcza tych związanych z morzem i żeglugą. Tak
    więc początek Germanom dała jakaś grupa Słowian w połączeniu z ludami północnymi nieindoeuropejskiego pochodzenia. Jak wiemy Słowianie pierwotnie zamieszkiwali głównie ogromne obszary lądowe, jeśli więc jakaś grupa Słowian we wczesnym okresie ok. 5 tys lat temu zawędrowałaby na tereny Skandynawii, które to tereny uległy izolacji w wyniku ochłodzenia, jakie zaczęło się w tym okresie, nie posiadałaby określeń związanych z morzem i żeglugą, przez co zmuszona byłaby przejąć tego typu określenia od
    miejscowych ludów. Łącząc się z miejscową ludnością naturalnym było przenikanie się języków, w wyniku czego ukształtował się i rozwinął w izolacji nowy język czyli pragermański.
    Zarówno kultura materialna jak i duchowa Słowian znacznie przewyższała kulturę prymitywnych ludów autochtonicznych, przez co przyjęli oni tę kulturę – jak działo się to wszędzie – wnosząc do niej swoje pierwiastki, co stało się początkiem kultury pragermańskiej. Dalej kultura ta rozwijając się w izolacji przyjęła formę jaką poznaliśmy kiedy Germanie około początków naszej ery zaczynają pojawiać się na kartach historii.

    Niewątpliwie kultura i wierzenia Germanów mimo okresu izolacji pozostała na tyle zbliżona do pierwotnej Słowiańskiej, że kiedy nasi młodsi bracia zaczęli powracać byli przyjmowani przez Słowian jako krewniacy, co zachowało się w dawnych językach germańskich, w których słowa przyjaciel, towarzysz były synonimami określającymi północnych Słowian. Potwierdza to również przyjacielski charakter wczesnej wędrówki dawnych Germanów przez ziemie Słowian. Kultura Germanów, ich mentalność i religia mimo
    pokrewieństwa i niewątpliwych podobieństw różniła się od Słowiańskiej, czego wyrazem jest np. postać Thora i Odyna.
    Odyn był najwyższym z bogów nordyckich – bóg wojny i wojowników, bóstwo mądrości, poezji i magii. Thor syn Odyna, drugi z najważniejszych Bogów -  Bóg burzy i piorunów, bóg sił witalnych, bóg rolnictwa, patron ogniska domowego i małżeństwa. Ci dwaj nordyccy Bogowie byli odbiciem dwu aspektów słowiańskiego najwyższego Boga znanego pod przydomkiem Swarożyca, którego innym odbiciem u ludów Grecji był Zeus. Nic więc dziwnego, że Germanie widzieli w Swarożycu i jego różnych aspektach Thora i Odyna,
    zaś Słowianie w Odynie i Thorze widzieli Swarożyca. Tym niemniej Słowiański Swarożyc był Bogiem zdecydowanie bardziej przyjaznym i bliskim ludziom niż jego Germańskie odpowiedniki. Panteon Słowiański również różnił się od panteonu Germanów, jednak był on na tyle zbliżony, że i jedni i drudzy dostrzegali to podobieństwo i w Bogach przyjaciół dostrzegali aspekty swoich Bogów. Tym niemniej każdy z tych ludów kładł nacisk na zupełnie inne aspekty i inaczej je pojmował, inny był też stosunek tych
    ludów do swoich Bogów i inna mitologia.

    Bogowie skandynawscy byli surowi i mroczni jak klimat w jakim żyli ich wyznawcy, inne też stawiali wymagania swoim dzieciom, niż Słowiańscy Bogowie, którzy kochali swój lud, byli mu bliscy i troszczyli się o nich obdarzając ich dobrami w pięknym, o wiele łagodniejszym i przyjaznym klimacie słowiańszczyzny.
    Bogowie skandynawscy budzili lęk i stawiali wysokie wymagania ich wyznawcom, aby nie skończyć w mrocznej otchłani Helli, córki Lokiego trzeba było za życia wykazać się nie byle czym zostając artystą, wspaniałym rzemieślnikiem lub bohatersko polec w boju. Jako że nie każdy mógł być wybitnym artystą najprościej było uniknąć piekła ginąc w boju, co też i Germanie czynili i co ukształtowało ich historię i sposób patrzenia na rzeczywistość. Zapewne właśnie ten strach przed Bogami i wysokie wymagania
    jakie Oni stawiali sprawił, że Germanie stosunkowo chętnie przyjmowali Chrześcijaństwo, z jednej strony religię totalitarną bliską ich naturze, której Bóg podobnie jak Odyn konał na drzewie by zmartwychwstać, z drugiej jednak strony ten Bóg nie stawiał tak surowych wymagań, był wybaczający przez co nie było potrzeby poważnie brać Jego nauk, które nijak nie przystawały go Germańskiej mentalności.

    Germanie nie tylko przyjęli nową religię, ale zdominowali i przekształcili ją na swój sposób, wprowadzili do niej swój sposób patrzenia na świat tworząc kulturę zachodniej europy, która jest całkowicie Germańska. Mimo iż przyjęli obcą religię nie umknęli przed Odynem i starymi Bogami, bo to nie było możliwe, dawni Bogowie pozostali jedynymi i wyłącznymi władcami ich dusz nie mniej strasznymi i wymagającymi. Mimo nowych form i imienia nadal bali i boją się swojego Boga, boją się straszliwego
    królestwa Helli i wiedzą, że jedynym sposobem uniknięcia go, jest wykazanie się kunsztem lub/i toczenie nieustannej walki o dominację na każdym polu. Strach przed Bogiem, strach przed królestwem Helli determinują ich życie, sposób myślenia i patrzenia na świat, a ponieważ zachodnia kultura to ich świat, jest jaka jest: pełna wojen, podbojów, nieustannej walki o dominację i współzawodnictwa pozbawionego zasad na każdym polu, aby wykazać sobie, że jest się kimś na tyle wybitnym i lepszym od
    innych by zasłużyć na łaskę Boga Odyna unikając Helli. Pięknie i przejrzyście mentalność tego ludu przeanalizował i zaprezentował Erich Fromm.

    My Słowianie niewłaściwie rozumiemy i niewłaściwie oceniamy naszych młodszych Braci Germanów. Często zarzucamy im fałsz, hipokryzję, zakłamanie i wiele innych negatywnych cech – nie rozumiemy, że z ich perspektywy wygląda to zupełnie inaczej i jest jak najbardziej takie jakim to przedstawiają. Nie rozumieliśmy w przeszłości jak można w imię Boga miłosiernego nieść śmierć i pożogę najeżdżając spokojne nikomu nie wadzące ludy i dopatrywaliśmy się w tym fałszu, zakłamania i hipokryzji.
    Tymczasem dla nich było zupełnie naturalne, że mordując nawracanych oddają im przysługę – pozwalają im polec w walce i trafić do Walhalli – więc postępują właściwie. Łupy i bogactwa zdobyte na nawracanych były zaś naturalną nagrodą jaką dawał im Odyn na znak, że jest z nich zadowolony – to widoma oznaka błogosławieństwa – podobnie jak majątek i powodzenie potwierdzają, że jest się wybranym przez Boga i będzie się zbawionym. Ostateczną oznaką słuszności i dowodem na to, że
    Bóg jest po ich stronie jest dla nich zwycięstwo. Hitler przegrał więc nie miał racji, Bóg odrzucił jego koncepcję, jednak gdyby odniósł zwycięstwo dla Germanów byłby bohaterem i to właśnie zwycięstwo było by dowodem na to, że miał słuszność, a nie zwykli oni dyskutować z wyrokami Boskimi.

    My Słowianie wszystko widzimy i postrzegamy inaczej niż nasi młodsi bracia Germanie, nasza relacja z naszymi Bogami oparta jest na miłości, nie na strachu. Nasi Bogowie wymagają od nas radości, braterstwa, zrozumienia i szacunku dla innych, nawet zupełnie odmiennych, dlatego nie postrzegaliśmy i nie postrzegamy ich jako zagrożenia. Czcimy Bogów ciesząc się z darów jakie nam zsyłają, radością i harmonią wypełniamy ich wolę i oddajemy im cześć, obrazą Bogów jest nie odnajdywanie radości w życiu,
    fałsz czy brak szczerości. Kultywując cierpienie i inne mroczne rzeczy odwracamy się od Bogów, Oni jednak nigdy się od nas nie odwracają. Patrzymy na świat radośnie i z ufnością wierząc w dobro, a o tym co dobre a co złe nie decyduje zwycięstwo lub porażka. Nasi Bogowie również mają przerażające aspekty, jednak manifestują się one tylko wobec wrogów niszczących harmonię i zagrażających dobru, co najlepiej pokazują zapiski dawnych kronikarzy opisujących Słowian mówiące, że nie ma cnotliwszych
    ludów, jednak zaatakowani stają się straszliwym żywiołem budzącym najwyższą grozę. Nasza Słowiańska natura jest otwarta, szczera, dobroduszna i wyrozumiała jak nasi Bogowie, a zarazem wrażliwa na niesprawiedliwość czy cierpienie obrażające Bogów. Dlatego patrząc na cokolwiek widzimy to zupełnie inaczej niż nasi młodsi bracia Germanie i nie winimy innych za nasze porażki, jak oni mają to w zwyczaju. Potrafimy podziwiać ich za to co godne podziwu i potępiać w nich to co warte potępienia, ale nie
    potrafimy patrzyć na świat ich oczami, tak jak oni nie potrafią patrzeć na świat naszymi oczami. Nasi młodsi bracia zmieniają się, od kilkuset lat zaczynają mówić o równości, braterstwu, tolerancji i innych takich rzeczach, jednak jak mają to w zwyczaju wpadają w skrajności typowe dla młodych i typową gorliwość neofity – swoim zwyczajem próbują to wprowadzać mieczem, nie do końca rozumiejąc te nowe dla nich pojęcia. Być może nastał czas abyśmy jako starsi bracia spróbowali podzielić się
    z nimi tą wiedzą, której poszukują. Podzielić się dla ogólnego dobra wszystkich, aby świat uczynić lepszym i radośniejszym miejscem. Oni jeszcze nie pojmują, że bombardowania, zbrojne napaści i okupacja, restrykcyjne prawo to nie są właściwe metody niesienia ludziom wolności, równości, braterstwa czy tolerancji. Czy możemy nauczyć ich przestać się bać wszystkiego co odmienne, uwolnić ich od życia w strachu i nauczyć radości życia bez nieustannej walki i współzawodnictwa? Może tak, a może nie,
    ale myślę, że warto spróbować tym bardziej, że oni tego poszukują i jesteśmy im to winni jako starsi bracia.


    Autor:
    Dobrogost

    4000 lat naszej nieprzerwanej żywej tradycji

    W niniejszym tekście nie będę się odwoływał do hipotez formułowanych przez naszego najwybitniejszego archeologa genialnego prof. Witolda Hensela, ani do najnowszych badań antropologicznych Prof. Janusza Piontka, ustaleń dr Roberta Dąbrowskiego, teorii kurhanowej, ustaleń prof. Mario Alinei Czy też pracy Tadeusza Millera chcę tylko zasygnalizować pewną rzecz dobrze znaną każdemu, kto interesuje się choć trochę archeologią naszych ziem. Dla zilustrowania tego o czym chcę napisać kilka słów przytoczę za prof. Tadeuszem Sulimirskim pewien przykład:

    “(…) przy tej sposobności należy za Konradem Jeżdżewskim podkreślić niezwykłą trwałość szeregu ludowych tradycji podawanych ustnie z pokolenia na pokolenie, których część sięga bez porównania dalej w zamierzchłą przeszłość aniżeli wspomniane wyżej tradycje sarmackie. Są to przy tym tradycje oparte o realne fakty lub wydarzenia, jak wykazały wyniki badań archeologicznych. Doskonałym tego przykładem jest jeden z kurhanów z wczesnej epoki brązu, z czasów ok. 4000 lat temu, badany w Balicach koło Mościsk. Kurhan ten był jednym z mniejszych w grupie trzynastu, lecz według miejscowej tradycji pochowano w nim jakiegoś potężnego i bogatego władcę. Badania kurhanu wykazały, że grób w nim odkryty został najbogaciej wyposażony ze wszystkich w całej grupie i niewątpliwie był grobem jakiegoś miejscowego władcy.”

    Tego typu przykładów jest sporo przy czym warto podkreślić, że te ludowe przekazy często leżą w całkowitej sprzeczności z aktualną wiedzą historyczno archeologiczną a jednak późniejsze wykopaliska potwierdzają w całej rozciągłości precyzję tych przekazów jak miało to miejsce np. w przypadku datowania kopca Kraka.
    Oznacza to oczywiście ciągłość i precyzję ludowych przekazów, ale wynika z tego o wiele więcej na co nikt nie zdaje się zwracać uwagi.

    Zgodnie z ogólnie przyjętymi hipotezami naukowymi nasze zimie w przeszłości miały być zamieszkiwane przez różne ludy różnego pochodzenia z których to jedne ludy podbijać miały i przeganiać lub wyżynać ludy wcześniejsze, miały też być okresy powszechnego wyludnienia a gdzieś w okresie początków naszej ery miały się tu zjawić ludy prasłowiańskie, które to wszystko od nowa zasiedliły przynosząc nową kulturę, język i nowe tradycje. Gdyby cokolwiek z tego było prawdą nie było by mowy o niezwykłej trwałości ludowych tradycji podawanych ustnie z pokolenia na pokolenie dotyczących wydarzeń sprzed 4000 lat. Jakakolwiek migracja ludu z określonego obszaru, wyludnienie i przybycie innego ludu na te tereny położyło by ostatecznie i nieodwołalnie kres takiemu precyzyjnemu ustnemu przekazowi. Ponieważ jednak te przekazy zachowały ciągłość i precyzję przez co najmniej 4000 lat nie może być żadnych wątpliwości, że hipotezy o okresowym wyludnianiu czy wypieraniu jednych ludów przez drugie musi być całkowicie chybiona.
    Hipotezy o najazdach, wyżynaniu czy wypieraniu jednych ludów przez inne jak i okresach wyludnienia stworzono przede wszystkim w oparciu o mętne koncepcje antycznych historyków i interpretowaniu w tej manierze znalezisk archeologicznych czyli przede wszystkim zmienności kultur archeologicznych. Jednak zmienność kultur archeologicznych na przestrzeni tysiącleci wcale nie oznacza najazdów, podbojów czy w ogóle fizycznego przybywania nowych ludów na dane tereny a jedynie pojawianie się określonych trendów w kulturze materialnej na co zwraca uwagę większość wybitnych archeologów.
    Alieksiej Smirnow jeden z najwybitniejszych znawców starożytnych ludów stepowych Eurazji opierając się na wynikach badań archeologicznych wyraźnie kwestionuje koncepcje podbojów czy wypierania jednych ludów przez drugie ponieważ badania archeologiczne wskazują wyraźnie na ewolucyjny charakter przemian kultur archeologicznych i ich stopniowego przenikania się o czym świadczy występowanie współistniejących kultur archeologicznych na tym samym obszarze i w tym samym czasie z czasem przechodzących jedne w drugie i niemożność wyraźnego oddzielenia zaniku jednych a nagłym pojawieniem się innych jak miało by to miejsce w przypadku najazdów czy podbojów.
    Taką samą sytuację mamy na ziemiach Polski gdzie w drodze stopniowej ewolucji pod wpływem różnorakich czynników jedne kultury archeologiczne przechodzą w inne i często jest to proces bardzo długotrwały o trudnych do uchwycenia granicach czy ramach czasowych. Warto przy tej okazji zaznaczyć, że na podstawie wykopalisk nie sposób ustalić dokładnego obrazu procesów historycznych ze względu na ubogi materiał co przy braku źródeł historycznych dotyczących pradziejów czyni wszystkie koncepcje hipotetycznymi opartymi na jak się często okazuje chybionych hipotezach – o czym świadczy wiele znalezisk zupełnie nie pasujących do utrwalonych hipotez i założeń. Przykładem mogą być wykopaliska dotyczące okresu kultury ceramiki wstęgowej rytej w którym to okresie ludność miała być bardzo rozproszona osady zaś miały liczyć do max 150 osób przeważnie zaś 15-30 mieszkańców przemieszczających się z miejsca na miejsce podczas gdy w Wyciążu z tego okresu odkryto osadę złożoną z kilkuset ziemianek kultury ceramiki promienistej.

    Odchodząc od archeologii, która niewiele może wyjaśnić trwałość ludowych tradycji podawanych ustnie z pokolenia na pokolenie przez tysiąclecia niezbicie dowodzi, że nasza tradycja trwa nieprzerwanie co najmniej od 4000 lat, potwierdza to również ciągłość kultu niektórych świętych źródeł trwający nieprzerwanie od czasów neolitycznych do czasów historycznych. Innym przykładem może być ciągłość przedchrześcijańskiego kultu na górze Ślężą sięgającego co najmniej epoki brązu.
    Co najmniej 4000 lat naszej nieprzerwanej tradycji powinno nas skłonić do refleksji szczególnie, że jesteśmy już ostatnim pokoleniem mającym z nią związek.

    Rok 1990 możemy uznać za datę początku kresu naszej długotrwałej tradycji, kultury i języka. Nie do uniknięcia jest fakt, że za kilkanaście najdalej kilkadziesiąt lat przestaniemy istnieć jako naród a nasz język ulegnie zapomnieniu a my podzielimy los Słowian połabskich. Oczywiście w 1990 roku nie zostaliśmy najechani przez obcy lud, który wyniszczył nas biologicznie jak być może powiedzą za kilkaset lat archeolodzy jednak otwarliśmy się na amerykańską pop kulturę, która całkowicie nas zdominowała. Młodsze pokolenia mimo iż jeszcze chwilowo mówią językiem Polskim są już całkowicie zamerykanizowane i jest to proces nieodwracalny. Każde dziecko uczy się języka angielskiego zaś brak znajomości tego języka uczyniono synonimem ciemniactwa i zacofania, powodem do wstydu. Już teraz młode pokolenie (szczególnie emigrantów) mówi jasno, że język polski jest niepotrzebny i powinien zostać zastąpiony angielskim i mimo miłości do Polskości trzeba uczciwie przyznać, że tych tendencji bez jakiś rewolucyjnych zmian nie sposób powstrzymać. Należy się więc pogodzić z oczywistym faktem, że najdalej za kilkadziesiąt lat nie tylko zniknie nasz języka, ale znikniemy jako naród.
    Ktoś mógłby powiedzieć, że skoro 150 lat germanizacji na nic się zdało to dlaczego miało by się to stać teraz. Otóż kiedy próbowano nas germanizować nie było mas mediów oraz my nie chcieliśmy się dać zgermanizować. Teraz sytuacja jest inna my chcemy być europejczykami, chłoniemy amerykańską kulturę masową i nie wyobrażamy sobie abyśmy mogli nie uczyć się angielskiego. Ośmieszana Polskość kojarzy nam się z paranojami PIS albo tzw. “faszystami” czy innymi “moherami” lub chorymi z nienawiści “Polakami katolikami” (zresztą to celowa i nadzwyczaj skuteczna polityka), uczy się ludzi myśleć, że polskie znaczy zacofane, dziadańskie – ogólnie obciach – do tego dochodzą “reformy szkolnictwa”, zaśmiecanie języka i wiele innych działań. Te działania już przyniosły efekty, które są nieodwracalne. Gdyby przyszło mi pożyć jeszcze kilkadziesiąt lat to w języku swoich przodków będę mógł sobie pogadać w tajemnicy z innymi staruszkami, którzy nie znając dobrze angielskiego nie będą mogli nawet wnukom przekazać starych opowieści – inna sprawa, że wnuki grając w komputerowe gry i oglądając kreskówki będą miały w … majaczenia sklerotycznych dziadków.
    Chociaż jeśli się tak głębiej zastanowić to docelowo językiem wnuków będzie język niemiecki przez wzgląd na sąsiedztwo i uwarunkowania ekonomiczne czyli w ostatecznym rozrachunku będzie to doskonała powtórka losu Polabian.


    Autor:
    Dobrogost

    Przyznam, że długo się wahałam, czy wrzucić poniższy wiersz, napisany przez pochodzącego z Tylży (wówczas Tilsit) Johannesa Bobrowskiego (1917-1965). Wahałam się bo… nie ominęło go wcielenie do Wehrmachtu, nie ominęła walka przeciwko Polsce…
    Poniższy wiersz jest jednak bardzo ciekawym zjawiskiem. Oto Niemiec, chrześcijanin, opisuje chrystianizację (czyt. mordownię, holocaust) pogańskich Prusów, przeprowadzoną w 13-tym wieku przez sprowadzonych w tym celu Krzyżaków. Jest to pewnego rodzaju wyznanie winy.
    Bobrowski opisuje piękno pogańskiej krainy, zestawiając ten obraz z krwawym obrazem nowej wiary i jej uzbrojonych, bezwzględnych wyznawców. Krzyż nazywa “szubienicą”.
    I jeszcze coś – lasy, wzgórza, źródła tej krainy poetycko obdarza pamięcią, tęsknotą, żalem; one wciąż mówią, szepczą, śpiewają swe prastare opowieści… Ich schrystianizować się się nie dało…

    Pruzzische Elegie

    Dir
    Ein Lied zu singen,
    Hell von zorniger Liebe -
    Dunkel aber, von Klage
    Bitter, wie Wiesenkräuter
    Nass, wie am Küstenhang die
    Kahlen Kiefern, ächzend
    Unter dem falben Frühwind,
    Brennend vor Abend -
    Deinen nie besungnen
    Untergang, der uns ins Blut schlug
    Einst, als die Tage alle
    Vollhingen noch von erhellten
    Kinderspielen, traumweiten -
    Volk
    Der schwarzen Wälder,
    Schwer andringender Flüsse,
    Kahler Haffe, des Meers!
    Volk
    Der nächtigen Jagd,
    Der Herden und Sommergefilde!
    Volk
    Perkuns und Pikolls,
    Des ährenumkränzten Patrimpe!
    All deiner Götter!
    Volk,
    Wie keines, der Freude!
    Wie keines, keines! Des Todes -
    Volk,
    Vor des fremden Gottes
    Mutter im röchelnden Springtanz
    Stürzend -
    Wie vor ihrer erzenen
    Heermacht sie schreitet, aufsteigend
    Über dem Wald! wie des Sohnes
    Galgen ihr nachfolgt! –
    Namen reden von dir,
    Zertretenes Volk, Berghänge,
    Flüsse, glanzlos, doch oft,
    Steine und Wege -
    Lieder abends und Sagen,
    Das Rascheln der Eidechsen nennt dich
    Und, wie Wasser im Moor,
    Heut mein Gesang, -

    Autor: Malwa

    Wstrząsający wiersz…
    Widocznie przeżycia wojenne i niewola obudziły w Bobrowskim Ducha praprzodków.

    Ten wiersz jest wołaniem jego duszy za przeszłością i jej Duchem.
    Wydaje mi się tylko, że on nie “obdarza” lasów, wzgórz i źródeł pamięcią. On WIE – że one ją mają…I nauczył się słuchać ich mowy i opowiadań…

    Próbowałem wiersz przetłumaczyć na polski. Ale jest to niezwykle trudne, Nie znajduję np. poetyckiego odpowiednika wersu: Untergang, der uns ins Blut schlug.
    Po polsku byłoby to całkiem inaczej…

    Ten wiersz Bobrowskiego jest jednoznacznie wyrazem jego bólu nad pogańskim ludem Prusów, jego kulturą i jego nieszczęsnym losem zgotowanym przez niszczycielskich krzyżaków. Jest też tęsknotą do wartości pogańskich – czci ożywionej duchem Przyrody i radości życia.

    Przypominam w tym miejscu, że aż 30 % Niemców ma słowiańskie pochodzenie (wg badań szwajcarskiej firmy Igenea).

    Autor: opolczyk
    http://opolczykpl.wordpress.com/2012/05/21/powrot-do-poganskich-korzeni/

    Elegia o ludu Prusów :
    http://opolczykpl.wordpress.com/2012/08/01/elegia-o-ludu-prusow/

    His name made me vaguely recall poems about pagan Prussia that impressed me years ago. I’ve just been refreshing my memory from my Penguin “Twentieth Century German Verse”:

    “Volk
    der schwarzen W?lder,
    schwer andringender Fl?sse,
    kahler Haffe, des Meers!
    Volk
    der n?chtigen Jagd,
    der Herden und Sommergefilde!
    Volk
    Perkuns and Pikolls,
    des ?hrenumkr?nzten Patrimpe!”

    Johannes Bobrowski Pruzzische Elegie

    Note that use of “Pruzzische”, not “Preussische”, which I suppose would suggest modern Germanic rather than Slavic Prussia.

    In Balto-Slavic mythology, Perkuno was the supreme thunder-god, Pikollo was the god of death and Potrimpo was the corn-spirit. When Christianity was forced on the Prussians in 988, the oak idol of Perkuno was thrown into the Dnieper.

    Harry

    Bobrowski, Johannes – Pruzzische Elegie – Lutz Görner, der Rezitator: Gedicht des Tages :

    Johannes Bobrowski was born in 1917 in Tilsit, Germany. His studies in art history in Berlin were interrupted by the war, and he fought on the Eastern front, where he began to write poetry. He was captured by the Russians and was a prisoner of war (working in a coal mine) until 1949, when he returned to Germany, living in East Berlin and working as an editor for a publishing house until his death in 1965. His works became known in West Germany only in 1960, through an anthology of East German poems published there. He published two novels, three collections of short prose, and two volumes of poetry in his lifetime (another, Wetterzeichen ? Weathersigns ? appeared posthumously, in 1966). Bobrowski?s most famous work is the novel Levin?s Mill, which has been translated into English.

    ?Sarmatische Zeit? (The Land of Sarmatia), poems, 1961
    ?Schattenland Str?me? (Shadowland), poems, 1962
    ?Levins M?hle, 34 S?tze ?ber meinen Gro?vater? (Levin?s Mill,34 Stories About My Grandfather ) novel, 1964
    ? Boehlendorff und M?usefest” Short stories, 1965
    ?Litauische Claviere ? (Lithuanian Pianos), novel, 1966
    ?Wetterzeichen? (Weathersigns), poems, 1967
    ?Der Mahner? (The Admonisher), short stories, 1967 translated with ?Boehlendorff und Mausefest” as ?I Taste Bitterness? in 1970
    ?Im Windgestr?uch? (In the windy wilderness), poems, 1970


    NIKLOT – Słowiański książę dzielny wielce / Książę Niklot i krucjata antysłowiańska / Obodrzycka epopeja

    $
    0
    0

    NIKLOT – Słowiański książę dzielny wielce

     
    null

    Zamek w Schwerinie (dawna nazwa słowiańskiego grodu to Zwierzyn)
    ma aż 24 fantazyjne kominy i 100 ozdobnych pinakli.
    Fasadę rezydencji górującej nad Starym Miastem zdobi
    potężny konny posąg białego jeźdźca z włócznią.
    To książę Niklot – słowiański przodek władców Meklemburgii.

    Niklot, choć stał się bohaterem legend, nie jest postacią z baśni, ale historycznym władcą ziem meklemburskich. W XII wieku był księciem Obodrytów, Słowian połabskich. Jego państwo leżało pomiędzy Saksonią i Danią. Rządził przez blisko 30 lat, od 1131 roku. Początkowo uznawał wymuszone niemieckie zwierzchnictwo, ale odrzucał chrześcijaństwo, woląc pogańskich bogów. W 1147 sprzymierzeni Sasi i Duńczycy podjęli wielką wyprawę krzyżową. Zamiast do Jerozolimy ruszyli na sąsiadujących z nimi Słowian.

    Niklot postanowił uprzedzić atak. „Przygotowuje potajemnie siły morskie – i przepłynąwszy cieśninę (Meklemburską) skierowuje flotę do ujścia Trawny, pragnąc ugodzić ziemię Wagrów, zanim by jeszcze wojska saskie wtargnęły do jego państwa. O świcie dnia, w który obchodzi się święto męczenników Jana i Pawła (26 czerwca), flota Słowian wpłynęła (do Lubeki) przez ujście Trawny… ” – opisuje kronikarz Helmod. Mimo początkowych sukcesów Niklot musiał ostatecznie zgodzić się na warunki krzyżowców. Za cenę pokoju został wasalem saskim i zobowiązał, że jego państwo przyjmie chrześcijaństwo.

    Pokój trwał do czasu, gdy na podbój ziem Obodrytów wyruszył Henryk Lew, książę saski. Niklot stanął do walki i zginął na polu bitwy pod grodem Orle, dziś Wurle. Ostatnią bitwę stoczoną przez słowiańskiego księcia przedstawia wielki XIX-wieczny obraz historyczny pędzla Theodora Schloepkego, wewnątrz zamku. Posąg na fasadzie jest dziełem rzeźbiarza Christiana Fryderyka Genschowa, także XIX-wiecznym.

    Wieża na każdy dzień

    Również Henryk Lew doczekał się pomnika – na rynku Schwerina. Ufundowali go mieszkańcy w 1995 roku, w 800. rocznicę śmierci pogromcy Słowian. Po jego triumfie ziemie Obodrytów stały się niemieckim lennem, zarządzanym przez syna Niklota – Przybysława i jego następców, którzy stopniowo się zgermanizowali. Do początku XX wieku w zamku rezydowali książęta, dziś obraduje w nim parlament Meklemburgii-Pomorza Przedniego.

    Dzisiejszy kształt rezydencji pochodzi z XIX wieku, gdy książę Franz Friedrich II gruntownie go przebudował. Architekt Adolph Demmler znalazł inspirację do swego projektu podczas podróży do Francji – wzorem dla jego rysunków stał się renesansowy zamek w Chambord nad Loarą. Według tradycji zamek w Schwerinie ma 365 wież i wieżyczek, po jednej na każdy dzień roku. W rzeczywistości prawdziwych wież jest tylko 15. Ale ich różnych imitacji wybudowano zatrzęsienie – 24 fantazyjne kominy i 100 ozdobnych pinakli.

    Monumentalna, a zarazem baśniowo piękna budowla ze złoconą kopułą nad wejściem, zwieńczoną skrzydlatym Aniołem, stoi na wyspie na Jeziorze Szwerińskim. Ze starówki prowadzi do niej most z rozpędzonymi kamiennymi rumakami i giermkami ściągającymi ich uzdy. Część historycznych wnętrz można zwiedzać. Licząca 25 m długości Galeria Przodków z portretami książąt Meklemburgii z pięciu wieków wiedzie do sali tronowej, wspieranej przez kolumny z marmuru karraryjskiego i dekorowanej herbami miast, insygniami władców i alegorycznymi figurami. Warto też zajrzeć    do dawnych pokojów dziecięcych, gdzie znajduje się imponująca kolekcja europejskiej porcelany, przede wszystkim miśnieńskiej.

    Krasnal zawsze na straży

    żaden zamek nie może się obejść bez ducha. W Schwerinie jest nim kobold Petermännchen. Krasnal mieszkający w sklepieniach piwnic zamku. Przedstawiany bywa z pękiem kluczy, la- tarnią lub mieczem. Jedni twierdzą, że jest starcem z siwą brodą, inni, że mężczyzną w sile wieku z wąsem, noszącym wielką białą kryzę i kapelusz niczym muszkieter. Jedni w nim widzą kowala, inni księcia. Jest też wersja, że w przedchrześcijańskich czasach był wiernym sługą pogańskiego boga, który na wyspie miał swoją świątynię. Legendy mówią, że Petermännchen czuwa nad żołnierzami pełniącymi wartę. Jeśli zasną, budzi ich. Sam też pilnie strzeże zamku.

    Na tyłach zamku czeka na gości przeszklona ażurowa oranżeria z kawiarnią. Łączące się z nią tarasy w ogrodzie w stylu angielskim tworzą wspaniały punkt widokowy, skąd można podziwiać jezioro i rozległy park za obrotowym mostem. Park przecinają kanały wodne. W głównej alei stoi konny pomnik z brązu upamiętniający księcia Friedricha Franza II, fundowany po jego śmierci w końcu XIX wieku. Alegoryczne figury wokół cokołu sławią jego potęgę, mądrość, wiarę i prawość. Z zieleni wychylają białe marmurowe posągi, m.in. figura księżnej Alexandrine, matki Friedricha Franza II, największej piękności swoich czasów.

    Ostatni książę Schwerina – Friedrich Franz IV – abdykował w 1918 roku po rewolucji listopadowej w Niemczech.

    Autor: Monika Kuc / Źródło: Rzeczpospolita
     
     

    Książę Niklot i krucjata przeciwko Słowianom

     

    Książę Niklot, który zasiadł na tronie obodrzyckim w 1131 roku, był znakomitym władcą. Swoje panowanie starał się podporządkować odrodzeniu gospodarczemu i poprawnych relacjach z sąsiadami. Szybko zdobył opinię mądrego i sprawiedliwego i nawet Sasi udawali się przed jego sąd, by rozstrzygać swe zwyczajowe spory. Są to wydarzenia bez precedensu, ponieważ duch „Drang nach Osten” był cały czas żywy, zwłaszcza wśród biskupów marchii nadgranicznych. A w końcu Niklot był poganinem!

    Jednak szybko przyszło mu się zmierzyć z chyba najpotężniejszą krucjatą, jaka kiedykolwiek została zorganizowana. Głównymi jej przywódcami byli margrabia Albrecht Niedźwiedź prowadzący 60-tysięczną armię, książę Saksonii Henryk Lew na czele 40 tysięcy, Duńczycy pod wodzą pretendentów do tronu Kanuta i Swena, którzy zaprzestali swych sporów i zdołali zebrać flotę w sile 1000 (tysiąca!) okrętów, oraz polscy książęta, Bolesław Kędzierzawy i Mieszko Stary, ten ostatni na czele (podobno) 20 tysięcy dobrze okrytych wojsk (okrytych za pieniądze Konrada III). Jednak jak się okaże, rola polskich władców będzie mocno dwuznaczna:) Oprócz tych wymienionych, najwybitniejszymi przywódcami było cale grono arcybiskupów, biskupów oraz opatów, którzy zawsze mieli najwięcej do powiedzenia. Nawet dowództwo floty duńskiej objął biskup Boeskilde, Ascerus.

    To dzięki Konradowi III do tej krucjaty w ogóle doszło. Król sam zobowiązał się udać na wyprawę do Ziemi Świętej i nie zamierzał opuszczać swego kraju, nie dając pozostałym tu czegoś do roboty. Pomysł krucjaty spotkał się z dużym poparciem biskupów, choć pomniejsi sascy możnowładcy byli wobec niej niechętni. Jednak Konrad III zdołał uzyskać (u papieża) dla krucjaty połabskiej statut równy wyprawie krzyżowej do Ziemi Świętej, łącznie z odpustami dla jej uczestników.

    Papież Eugeniusz III poszedł nawet dalej – udzielił odpustów pod warunkiem, aby „żaden z nich pod karą ekskomuniki nie przyjął od pogan pieniędzy czy okupu, co mogłoby ostudzić zapał religijny, a niewiernych w ich błędach umocnić”. Jak widać, papież nastawiał krzyżowców na eksterminację.

    To wszystko spowodowało, że nastąpił wybuch fanatyzmu religijnego i do armii krucjatowej przyłączyła się masa zbrojnych – w końcu nie trzeba było odbywać dalekiej i ciężkiej podróży, a wielu rycerzy (pojawili się nawet z Italii!) było ciekawych tych „Saracenów z północy”, jak nazwano Słowian połabskich. Tawerny w Rzeszy, Danii i innych regionach opustoszały z szumowin. Rozentuzjazmowana ludność wielu miast kupowała wojsku dodatkowe wyposażenie, jak kusze, które były dozwolone w przypadku walki z poganami.

    Jeśli spojrzycie na mapkę Połabia, na jej skromny obszarowo region, oraz uwzględnicie stan zapaści gospodarczej i dużego wyludnienia (wskutek nieustannych wojen i chrześcijańskich rządów Henryka Gotszalkowica), w jakiej te tereny wówczas się znajdowały, to można by sądzić, że krucjata odniesie błyskawiczny i bezproblemowy sukces. Nic bardziej mylnego.

    Niklot doskonale zdawał sobie sprawę z zagrożenia, a jego przyjacielskie relacje z wieloma władcami (m.in. z Adolfem grafem Holsztyńskim) oraz duża liczba szpiegów (Połabianie tradycyjnie byli dwujęzyczni i bez problemów wnikali w szeregi armii krzyżowej) powodowały, że zawsze był krok przed nimi. W 1146 roku Niklot został na ogólnosłowiańskim wiecu w Zwierzynie uznany władcą Obodrzyców, Wieletów, Czerezpian, Chyżan, Doleńców, nawet plemion z Łużyc, które nominalnie znajdowały się pod władaniem Niemców.

    Ponieważ armie krzyżowe zbierały się powoli, Niklot przeprowadził uderzenie wyprzedzające na Wagrię. 26 czerwca 1147 roku flota Obodrzyców wpłynęła o brzasku do ujścia Trawny, kierując się na Lubekę. Paląc znajdujące się w porcie okręty dokonała desantu na miasto, po czym zdobyła twierdzę Segeberg. Rozpuszczone oddziały jazdy przeprowadzały głębokie rajdy, zmuszając jeszcze nie zorganizowane armie krzyżowe do reakcji. Operacja wagryjska miała kapitalne znaczenie moralne, pokazując siłę obodrzyckich wojsk.

    Plan krucjaty był prosty. Głównymi celami ataków miały być obodrzycki Dubin i lucicki (Wieleci) Dymin. Później flota Duńczyków miała przewieźć krzyżowców na Rugię i tam dokończyć dzieła zniszczenia. Jednak gdy Sasi i Duńczycy nieopatrznie rozbili swe obozy w miejscu rozdzielonym groblą i jeziorem, Niklot gwałtownym atakiem uderzył na wojska duńskie, zadając im duże straty. I zrobił to praktycznie na oczach bezsilnych Sasów.

    Tymczasem duńska flota, zakotwiczona u ujścia Warnawy, została nagle napadnięta przez Rugiów, których mniejsze i znacznie zwrotniejsze okręty okazały się bardzo skuteczne, rozbijając duński szyk. Poza tym Rugiowie, nie bacząc na swe znacznie mniejsze siły, zastosowali blokadę wciąż ogromnej floty duńskiej od strony morza, jakby przygotowując się na przybycie posiłków i generalny atak (nawet przysłano kilka okrętów, bliźniaczo podobnych do jednostek Pomorców). Duńczycy nie wytrzymali nerwowo – hurmem wsiedli na swe okręty i w panice zaatakowali „blokadę”. Rugiowie łaskawie ich przepuścili i w ten sposób Dania zakończyła swój udział w krucjacie połabskiej.

    Pod Dyminem Albrecht Niedźwiedź kilka razy znalazł się w rozpaczliwej sytuacji – Wieleci podczas zaskakujących nocnych ataków o mało nie opanowali jego obozu, gdyż wojska Albrechta zostały poważnie uszczuplone odejściem kilku kontyngentów biskupich, którzy szukali łatwiejszego łupu (o tym w innej notce).

    „Czyż ziemia, którą pustoszymy – powtarzano w obozach krzyżowców – nie jest nasza? Dlaczego wiec swymi nieprzyjaciółmi jesteśmy? Takie głosy było słychać wśród Sasów (Helmold). Jasno z nich wynika (co podkreśla Andrzej Michałek), że wśród krzyżowców aktywnie działała agentura słowiańska, siejąc defetyzm i doprowadzając do upadku morale.

    Podczas tej krucjaty w zasadzie nie stoczono żadnej większej i rozstrzygającej bitwy (poza oczywiście oblężeniem Dubina i Dymina oraz walkami na morzu), jednak nieustannie trwały drobne utarczki, zasadzki i szybkie rajdy w wykonaniu Połabian, na które krzyżowcy nie potrafili znaleźć żadnej skutecznej metody. Słowianie całkiem sprawnie opanowywali szlaki komunikacyjne, uniemożliwiając dowóz żywności oraz kontakt pomiędzy oddziałami wroga. Efektem tego był głód i nieuchronne zarazy, które dziesiątkowały krzyżowców.

    W końcu stało się jasne, że kontynuowanie walki może skończyć się katastrofą. Pokój zawarto pod Dubinem na zasadzie „status quo ante”, czyli utrzymania dawnego stanu rzeczy (Niklot zobowiązał się także do wydania jeńców duńskich i do przyjęcia chrześcijaństwa), co w zasadzie niewiele znaczyło i mogło być jedynie wstępem do kolejnych wojen. Krucjata skończyła się porażką, jednak dla Połabia to nie koniec nieustannej walki o przetrwanie.

    P.S.

    Postać księcia Niklota była przez poprawnych religijnie historiografów bezlitośnie wyszydzana i starano się umniejszyć jego osiągnięcia. Niklot, mimo pewnej rysy na swoim życiorysie, był władcą naprawdę dużego formatu, łagodnym w czasie pokoju i straszliwym wojownikiem podczas wojny, dotrzymywał słowa danego wrogom i nigdy nikomu niczego nie zabrał. W porównaniu do bandy złodziei i morderców z drugiej strony wypada naprawdę wspaniale.

     

    „Dzieje polityczne Obodrzyców” Adam Turasiewicz.

    „Słowianie zachodni. Początki państwowości” Andrzej Michałek.

    Tu link do „Kroniki Słowian” Helmolda, jeśli ktoś chciałby ją przeczytać:

    http://www.scribd.com/doc/16492859/Helm-Old

     
     

    Obodrzycka epopeja

     

    Historia Połabia jest absolutnie fascynująca, z pewnością zasługująca na epicką powieść, a przynajmniej na porządny film.

    Najbardziej ciekawe jest to, że w przypadku chrześcijańskiego najazdu na pogańskie Połabie mamy do czynienia z klasycznym podziałem ról – dobrzy i źli, czarne i białe. To właśnie chrześcijańscy najeźdźcy byli źli, kłamliwi, chciwi, skrytobójczy, pozbawieni honoru. W zasadzie mamy tu do czynienia z najazdami sfanatyzowanych złodziei i morderców, którzy swe mordy i grabieże obłudnie ubierali we wzniosłe słowa.

    Po odparciu krucjaty w 1147 roku książę Niklot swoje rządy podporządkował (w zasadzie próbował) próbom odbudowy kraju i zapewnienia dobrych relacji z sąsiadami. Jednak ten region nieustanie wrzał od działań wojennych. Jeśli wierzyć zapiskom Helmolda, Niklot (między 1147 a 1151) dostał się do niewoli i został z niej odbity. Wtedy też miało dojść do kolejnej gwałtownej reakcji pogańskiej.

    Wbrew pozorom najgroźniejszym przeciwnikiem Słowian nie był ani Albrecht Niedźwiedź, czy też Henryk Lew, tylko król duński Waldemar I nazwany wkrótce Wielkim. Niewątpliwie przewyższał on obu brutalnych i bezwzględnych władców saksońskich (prawdziwych słowianożerców) inteligencją i przebiegłością, a w tandemie z biskupem Absalomem (doskonałym wojskowym) stawał się wyjątkowo niebezpieczny.

    Nie ulega też żadnym wątpliwościom, że to właśnie intryga Waldemara duńskiego doprowadziła do wybuchu wojny w 1160 roku. Niestety już na jej początku Niklot wpadł w zasadzkę i zginął w trakcie walki. Śmierć tego wybitnego wodza była ogromnym ciosem dla Obodrzyców. Co prawda jego synowie Warcisław i Przybysław razem przejęli rządy (tak zdecydował wiec), jednak nie dorównywali oni umiejętnościami swemu wielkiemu ojcu.

    Śmierć Niklota (Niklots Tod) — obraz Teodora Schloepkego w Schwerinie (dawnym Zwierzynie)

    Podczas oblężenia grodu Orle (Wurle) Warcisław dostał się do niewoli, sam zaś Przybysław nie potrafił wykorzystać właściwie początkowych sukcesów Niklota, popełniając kilka istotnych błędów.

    Najeźdźcom pomogło też w zwycięstwie pojawienie się prawdziwej wunderwaffe tamtych czasów. Henryk Lew zastosował nowy sposób zdobywania grodów – ogromny hak, który zrywał obramowania murów, oraz wysoką wieżę oblężniczą, z której sypał się grad pocisków na obrońców. Duńczycy zaś pokazali jeszcze bardziej przełomowy wynalazek – nowy rodzaj statku o podwyższonych burtach i wybudowanych kasztelach na dziobie i rufie (tzw nef). Słowianie już od dawna wywoływali lęk na morzu (nawet u potomków wikingów), a zastosowanie tego typu łodzi dawało większe szanse ich przeciwnikom, zmieniając bitwę morską głównie w walkę łuczników.

    Jednak najważniejszym czynnikiem, który doprowadził Połabie do klęski było same chrześcijaństwo. Helmold nie bez powodu z dumą podkreśla, iż to działalność propagandowa kościoła umożliwiła ogromny napływ ochotników do wojsk saskich, nawet z tak odległych regionów Europy jak Italia. Płomienne kazania, hojne obietnice zysków niebiańskich (tych ziemskich także) oczyściły tawerny z szumowin, którzy z obłędem w oczach ruszali na Saracenów z północy (tak nazywano Słowian). W prawdziwej walce było to jedynie mięso armatnie, ale przynajmniej częściowo spełniało swoją rolę, zaprowadzając terror i zajmując się wyrzynaniem bezbronnych kobiet i dzieci.

    W 1164 roku doszło jeszcze raz do wybuchu powstania przeciwko chrześcijańskim rządom na Połabiu. Powodem był nieludzki wyzysk i złe traktowanie ludności słowiańskiej. Turasiewicz pisze o nagminnym wręcz stosowaniu przez biskupów prowokacji, gdy dochodziło do niszczenia słowiańskich świątek, oszustw przy pobieraniu dziesięcin, oraz prawnej dyskryminacji. Słowianom zabraniano składania przysiąg przed drzewami, źródłami i kamieniami, obwinionych zaś o przestępstwa przyprowadzano przed księdza do wybadania za pomocą żelaza lub lemieszy … stare dobre tortury.

    Dlatego też powstanie, jaki wybuchło w 1164, było bardzo gwałtowne i krwawe. Jednak książę Przybysław, mimo początkowo ogromnych sukcesów militarnych (m.in. Meklemburg został zdobyty i zniszczony), przystąpił do walki w zasadzie bez dalekosiężnego planu, co nieuchronnie doprowadziło nie tyle do klęski, co do … wygaśnięcia powstania.

    W 1167 roku książę Przybysław otrzymuje  od Henryka Lwa we władanie Obodrsko (choć bez Zwierzyna), stając się jego lennikiem. Rok później zostaje obdarzony przez cesarza Fryderyka Barbarossę tytułem księcia Rzeszy …

    Trzeba podkreślić, że Przybysław pozostawał władcą słowiańskim, na którego dworze zdecydowanie przeważał właśnie żywioł słowiański. Książę próbował jeszcze raz wywołać powstanie, jednak brak poparcia ze strony władców pomorskich (który wręcz zagrozili przyłączeniem się do jego wrogów), przekreślił te plany.

    Uparci Obodryci długo trwali na swych ziemiach i wciąż opierali się przed przyjęciem chrześcijaństwa, jednak wielu z nich uciekało w inne regiony (Pomorze, Dania), imało się pirackiego rzemiosła. Helmold z uciechą propagował pogląd, iż ludność słowiańska została wytępiona już w XII wieku. Jest to oczywiście totalna bzdura, o czym cała masa imion słowiańskich w Registrum Raceburgense spisanych niemal wiek później najlepiej zaświadcza. Obecnie wielu uczonych stanowczo odrzuca żenujące tezy Helmolda o wytępieniu Słowian w XII wieku, a ów proces ich całkowitej germanizacji umiejscawia na XIV/XV wiek (Jegorow nawet na XVII).

    Gdyby popatrzeć na wyniki połabskiej zawieruchy, to pozostali bohaterowie ostatnich walk niezbyt dobrze na tym wszystkim wyszli.

    Brutalny Albrecht Niedźwiedź doprowadził do zrujnowania własnego regionu, ale nie w wyniku działań wojennych tylko obciążeń podatkowych, także konieczności spłacenia arcybiskupa Wichmana, który pomagał margrabiemu w zdobyciu Brennej. Co prawda zdołał on jeszcze odbudować swoją potęgę, ale na jego terenach jeszcze długo będzie panować głód i straszliwa nędza.

    Adolf Holsztyński (zasłynął ze swego okrucieństwa wobec ludności słowiańskiej, niechętnej zaprowadzaniu obcej religii) zginął pod Dyminem (w tzw. bitwie pod Wierchami), w wyniku straszliwej szarży jazdy słowiańskiej. Jednak rejterada rycerzy pomorskich doprowadziła w ostateczności do klęski.

    Okrutny Henryk Lew (pod Małachowem nakazał na oczach obrońców zamordować księcia Warcisława wraz z innymi wielmożami), w wyniku swej polityki, która skonfliktowała go z cesarzem, stracił władzę i został skazany na banicję. Warto zwrócić uwagę, iż w czasach swej świetności Henryk Lew nie tylko dorównywał, ale wręcz przewyższał potęgą cesarza. Jednak nieustanne wojny ze Słowianami tak bardzo go wykrwawiły, że jego ród ostatecznie stracił swe dziedzictwo.

    Książęta pomorscy Bogusław i Kazimierz (z dynastii Gryfitów, synowie Warcisława I), którzy walczyli najpierw po stronie Jaksy z Kopnika, następnie księcia obodrzyckiego Przybysława, a nawet wykazali się (podobno) dobrą znajomością dyplomacji (zagrozili cesarzowi wypowiedzeniem przysięgi, jeśli ten nie zniesie statutu krucjaty dla wyprawy Henryka Lwa w 1164 roku), odnieśli pewne sukcesy – ziemie Redarów i dawnych Dolężan weszły w 1170 roku do ich włości. Wyspa Rugia zaś stała się lennem drugiego stopnia. Jednak ich pomoc była zawsze chwiejna, późniejsze zaś poparcie dla Henryka Lwa w walce z cesarzem okaże się dużym błędem.

    Ciekawostką jest to, że od księcia Obodrzyców Przybysława wywodzi się dynastia książęca (oczywiście stopniowo ulegająca germanizacji), panująca w Meklemburgii jeszcze na początkach XX wieku.

    Waldemar Wspaniały okazał się największym (jeśli nie bierzemy pod uwagę kościoła, który na wojnie zawsze dobrze zarabiał) zwycięzcą tych walk. Rugia stała się jego lennem (już w 1160 roku). Wielu Słowian wkrótce zacznie dobrowolnie zaciągać się na służbę w budowanej właśnie ogromnej flocie Waldemara. Król tych najemników (sławnych z wojowniczości) witał z otwartymi ramionami i dobrze opłacał. Można nawet rzecz, że Słowianie zaczęli stanowić jądro jego sił. Nie ma w tym nic dziwnego, ponieważ tak ogromna flota zaczynała stanowić straszliwe obciążenie dla ludności duńskiej, co zawsze niesie ze sobą niebezpieczeństwo buntu. Posiadanie oddziałów związanych umową jedynie z władcą, obcych narodowościowo, miało owe niebezpieczeństwo zneutralizować.

    Pozostał jeszcze jeden problem, który spędzał sen z powiek duńskiego władcy – główny ośrodek pogańskiego oporu na wyspie Rugii (największej siedziby piratów), tajemnicza Arkona.

    Turasiewicz A. „Dzieje polityczne Obodrzyców”

    Dąbrowski J. „Dzieje Europy od X do schyłku XIV wieku”

     
    „Ofiary ludzkie” u pogańskich Połabian :
    http://ryuuk.salon24.pl/294798,ofiary-ludzkie-u-poganskich-polabian

    Pogański i chrześcijański patriotyzm :
    http://ryuuk.salon24.pl/276894,poganski-i-chrzescijanski-patriotyzm
     
    Autor: http://ryuuk.salon24.pl/
     
    Nasi pogańscy bracia – Prusowie :
    http://opolczykpl.wordpress.com/2012/08/02/nasi-poganscy-bracia-prusowie/
     


    ARKONA / Ranowie – Słowiańscy korsarze Bałtyku / Historia Słowian zachodnich – połabskich

    $
    0
    0

    Arkona – pirackie gniazdo

     
    Wyspa Rugia to jedno z ciekawszych miejsc w historii Słowiańszczyzny. W 1130 roku Ranowie (Rugiowie) bez walki uznali zwierzchność Bolesława Krzywoustego. Jednak na tą wyspę nieustannie ostrzył sobie zęby król duński Waldemar I. Od 1160 roku Rugia stała się lennem Danii, a dzięki królewskiej hojności w duńskiej flocie służyło wielu Ranów.

    Jednak była to dość specyficzna zależność. Ranowie w większości pozostawali poganami, zaś do pogańskiego chramu Światowita (albo Świętowita, choć poprawniejsze jest to pierwsze –Svątevit)w Arkonie (największego wówczas takiego ośrodka kultu) od dawna „pielgrzymowało” wielu pogan, nawet chrześcijan zrażonych nową religią. O Arkonie opowiadano legendy, oczywiście najważniejsza z nich mówiła o bajecznych skarbach, jakie zostały w chramie przez wieki zgromadzone.

    null

    Działalność piratów słowiańskich od lat dawała się we znaki zwłaszcza Duńczykom. Historycy do dziś twierdzą, że w jej wyniku co najmniej 1/3 kraju została wyludniona, jednak jest to przesada. Dania od lat była wstrząsana krwawymi wojnami domowymi, które miały na owo wyludnienie większy wpływ niż słowiańskie piractwo.

    Jakkolwiek opowieści o liczbie ofiar słowiańskich piratów były przesadzone, to jednak faktem jest, że na morzach zdecydowanie dominował wtedy żywioł słowiański. Prawda jest także to, że najbardziej obawiano się Ranów – już sam widok czarnych okrętów z czarnymi żaglami (ich znak rozpoznawczy) wywoływał panikę. Słowiańskie okręty były mniejsze od używanych przez Skandynawów, a zamiast smoczego łba miały na dziobie końską czaszkę. Tego typu jednostki były zwrotniejsze i szybsze (długości najwyżej 13-14 m, według znalezisk archeologicznych na Rugii), a o szale bojowym Ranów (możliwe, że wywoływanym poprzez narkotyki) opowiadano straszliwe historie.

    Ale nie tylko piractwem zajmowali się Ranowie. Korzystając z problemów, jakie w gospodarkach wywołały najazdy Wikingów, Ranowie w zasadzie zmonopolizowali handel solonym śledziem, a ich okręty wpływały nawet do portów w Hiszpanii.

    Nieustanne wojny toczone na Połabiu, agresja ze strony książąt saskich, stworzyły okazję, by ten ośrodek (który nominalnie należał do Danii, jednak zachowywał dużą niezależność), ostatecznie zlikwidować. Król Waldemar doskonale wiedział, że po zniszczeniu Arkony przeciągnięcie Ranów całkowicie na jego stronę stanie się faktem. To może brzmieć dziwnie, ale duński władca nie zamierzał niszczyć i mordować, tylko przejąć nie tyle wyspę we władanie co ich mieszkańców.

    Kampania wojenna w 1168 roku była politycznie i militarnie prawdziwym majstersztykiem. Król Waldemar nie był sam, przyłączyli się do niego książęta pomorscy Bogusław i Kazimierz. Król także zdołał namówić do współpracy w tej krucjacie Henryka Lwa. Henryk nie wziął w niej udziału osobiście, desygnując do tego część swoich wojsk wraz z oddziałami księcia obodrzyckiego Przybysława … Saski władca po prostu nie ufał duńskiemu i skierowanie do walki ze Słowianami głównie Słowian miało wyprawę sabotować i skazać na klęskę.

    Jednak Waldemarowi było to absolutnie na rękę. Król chciał jedynie spowodować, że pozorowane manewry na lądzie odciągną dużą część floty rańskiej i umożliwią Duńczykom wylądowanie na wyspie. I tak też się stało, wojska Przybysława pozostały na lądzie (nikt ich nie zamierzał przerzucić na wyspę) zaś skromne siły Ranów (część pilnowała, by nie doszło do przeprawy w pobliżu Strzałowa, a większość w ogóle nie wzięła udziału w tej rozgrywce) zostały pokonane w morderczej bitwie z flotą duńską pod dowództwem biskupa Absaloma. Mimo ogromnej dysproporcji sił, Ranowie zadali duże straty Duńczykom, choć stracili tam (sami podpalili?) większość swoich okrętów.

    Jednak Arkona nie była łatwym kąskiem, gdyż gród został wzmocniony i zaopatrzony w zapasy (wcześniej wybudowano też zbiornik na wodę). Co prawda to nie była żadna potężna twierdza, tylko konstrukcja ziemno-drewniana, jednak wyposażona w doskonałe machiny wojenne. To pod ich ostrzałem załamały się pierwsze szturmy (Król Waldemar wysłał Pomorzan, mając nadzieję, że Ranowie nie będą z nimi walczyć).

    Nie wiadomo jak długo trwało oblężenie, mogło nawet długie miesiące. Z dość niejasnych przekazów wynika, że król Waldemar (czy też biskup Absalom, gdyż on był faktycznym dowódcą wojskowym), dwukrotnie posyłał swoją flotę po drewno na budowę nowych machin oblężniczych, które były szybko niszczone przez obrońców. Gdyby nie przypadek, to najprawdopodobniej Duńczycy i Pomorzanie połamaliby sobie zęby na pogańskiej twierdzy.

    Bowiem Arkona padła nie w wyniku oblężenia, tylko od ognia, albo podłożonego przez jakiegoś zdrajcę, albo (najprawdopodobniej) w wyniku nieumyślnego zaprószenia. W tego typu budowlach składowano duże ilości torfu na opał i było to ich prawdziwą piętą achillesową, bowiem ogień jest tam w zasadzie nie do ugaszenia, choć sam pożar może trwać nawet wiele tygodni.

    Trzeba podkreślić – nie była to inwazja, czy też choćby podbój wyspy przez Duńczyków. Wyprawa z 1168 roku za cel miała Arkonę i tylko Arkonę. Jak już pisałem, wielu Ranów służących w duńskiej flocie było z tego zadowolonych i nie chciało kolejnej wojny. Waldemar zresztą (podobno) wysłał całe oddziały Ranów na wyspę, zupełnie nie bojąc się, że jego dotychczasowi najemnicy zwrócą się przeciwko niemu. Należy też dodać, że kapłani arkońscy od dłuższego czasu znajdowali się w sporze z „władzą świecką”, czyli lokalnymi możnowładcami. Po prostu pogańska religia coraz bardziej upodabniała się do chrześcijaństwa – Światowit nie tylko stał się ich bogiem najwyższym, ale też jedynym, sami zaś kapłani żądali coraz więcej władzy.

    Tak jak słowiańskie wilki (Wieleci – viltzy) nie chciały już walczyć o schrystianizowany kraj, tak jak Obodrzyce zostały obdarowane własnym, ze słowiańską dynastią rządzącą Przybysława (która długo się germanizowała), tak ostatecznie Ranom po prostu nie opłacało się dalej walczyć. Utworzono Księstwo Rugijskie, które objęło także tereny na stałym lądzie (większe niż kiedykolwiek!), a za władcę uznano Tesława, pierwszego z dynastii rugijskiej.

    Wyspy nie obejmowała (przez dłuższy czas) kolonizacja niemiecka i pozostawała ona słowiańska. Co pewien czas przybywały tam i zamieszkiwały grupy ludzi (słowiańscy uciekinierzy?) którzy standardowo zajmowali się piractwem. Takie echo pirackiej przeszłości:)

    Piractwo wśród Słowian rozwinęło się tak gwałtownie w wyniku nieustannych najazdów duńskich i niemieckich możnowładców na tereny słowiańskie. Mówiąc prościej – robili to by przetrwać. „Cóż nam więc pozostaje, jak opuścić ziemię i na morzu wśród odmętów szukać schronienia. I czyż naszą będzie winą, jeśli wypędzeni z ojczyzny zaniepokoimy morze i brać będziemy łupy od Danów i kupców, co po morzu żeglują” – znowu cytat z Helmolda (włożony w usta księcia Przybysława), który najlepiej oddaje ówczesną sytuację.

    Mylą się jednakże ci, co piractwo uważają za proceder kończący się wymordowaniem i zatopieniem atakowanego statku. Zazwyczaj piraci starali się unikać zabijania, a opanowane okręty oddawali za ich niewielką wartość. Jedynie w przypadku gwałtownego oporu dochodziło do brutalnej walki (zwykle znacznie brutalniejszej niż na lądzie).

    Piractwem zajmowali się w zasadzie w wszyscy. Oczywiście wyższą formą tego fachu jest korsarstwo, czyli wyprawy pod kierownictwem władców (często legalizowane na arenie międzynarodowej). Ale różniły się one tym od pospolitego piractwa, że były bardziej okrutne i krwawe, nastawione głównie na zniszczenie. Król Waldemar i biskup Absalom wkrótce rozpoczną serię najazdów na Wolin, inny ośrodek słowiańskiego piractwa (ale też centrum handlowe), doprowadzając do jego upadku i dominacji Danii w tym regionie.

    Wskutek zniszczenia Arkony i późniejszego upadku znaczenia tej wyspy (ale z powodów już innych) wielu mieszkańców Rugii przeniosło się do Danii, tworząc tam swoiste enklawy ludności słowiańskiej. Żeby było zabawnie, król z biskupem musiał kiedyś zorganizować wyprawę w granicach własnego państwa (!), której celem było poskromienie słowiańskich piratów łupiących … wybrzeże Danii.

    P.S.

    Świętowit arkoński mógł być odpowiednikiem Peruna – panem wojny, niebios, płodności i urodzaju. Jego atrybutami był róg napełniany miodem i miecz, zaś świętym zwierzęciem biały koń.

    Zniszczenie świątyni arkońskiej było prawdziwą katastrofą dla kultury. Budowla zachwycała wspaniałością (nawet Saxo Gramatyka:), znajdowały się tam płaskorzeźby i tajemnicze teksty. Kapłani arkońscy mieli przechowywać świadectwa dawnych języków, run skandynawskich, słowiańskich, nawet zapisków w antycznej łacinie (podobno utrzymywali oni kontakt z innymi religiami). Choć to oczywiście mogą być jedynie legendy. Jednak faktem jest, że chrześcijański (oficjalnie) władca Danii Swen III przysyłał dary dla Światowita, a Arkona cieszyła się wielką sławą.

    Pomorscy książęta, zaangażowani w zdobycie i zniszczenie Arkony, uczestniczyli w podziale łupów (owego mitycznego skarbu). W następnych latach datuje się gwałtowny rozwój infrastruktury Pomorza, który byłby bardzo trudny bez zastrzyku finansowego.

    Oblężenie Arkony ciekawie opisuje Michałek w „Słowianie zachodni”.

    Autor: http://ryuuk.salon24.pl/
     
     

    SŁOWIAŃSCY PIRACI NA BAŁTYKU

     
    - Morze odstrasza po dziś dzień. Trzeba mieć inną świadomość i … odwagę. Inne wyobrażenie ryzyka, by zostać korsarzem – stwierdza prof. Władysław Filipowiak z Pracowni Archeologicznej Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk w Wolinie.

    Joanna Orłowska-Stanisławska: – Wikingów często utożsamia się z korsarzami, zapominając o innych barwnych aspektach ich życia i działalności. Tymczasem okazuje się, że Słowianie wcale nie ustępowali awanturniczym Skandynawom i również wyprawiali się na morskie rozboje.

    Prof. Władysław Filipowiak: – „Chąśnicy” oraz Vindafrelsi, czyli słowiańscy junacy – tak określano słowiańskich korsarzy. Przypuszczam, że korsarstwo uprawiali na własną rękę i pod egidą władcy. Proceder ten pociągał zarówno najbiedniejszych, jak i możnych. Mamy na to sporo przekazów pisanych. Jeden z najstarszych „Háakonadrápa” pochodzący z połowy X w. informuje, że słowiańscy korsarze grasują w cieśninach duńskich i żyją w Skanii, czyli dzisiejszej południowej Szwecji. Dawniej wśród badaczy panowało przekonanie, że Słowianie nie dotarli w te rejony. Stąd komentarze do takich źródeł były negatywne, że to prawie niemożliwe. Ostatnie badania wykazują jednak, że nasi przodkowie mieszkali na północy Europy. Nie stworzyli tam jednak zwartego osadnictwa, lecz mieszkali wśród rdzennej miejscowej ludności.

    – Drakary i knorry – wikińskie łodzie inspirują współczesnych odtwórców historii. Zdobione głowami smoków repliki przypływają na historyczne imprezy. Słowiańskie modele są mniej popularne, choć także znajdują swych naśladowców. Jakie były łodzie naszych przodków?
    -Inne od skandynawskich: mniejsze, bardziej płaskodenne, żaglowo – wiosłowe i bardziej zwrotne. Żegluga słowiańska ma krótszą od skandynawskiej tradycję. Komunikacja ludów Północy z kontynentem mogła odbywać się tylko przez wodę. Wiązało się to z wyobrażeniem Skandynawii jako wyspy. Odbiciem takiego poglądu są dawne mapy. Zatem kultura ludu Północy związana była z morzem, w przeciwieństwie do słowiańskiej – rzecznej. Nasi przodkowie po przybyciu nad Bałtyk, zaczęli budować statki, wzorowane częściowo na skandynawskich. Technikę budowy dostosowywali do lokalnych warunków, o czym oprócz kołkowania świadczy choćby rodzaj stosowanych uszczelek. Skandynawowie, aby zapobiec przeciekaniu łodzi, upychali włosie pomiędzy deski poszycia burt. Słowianie tymczasem do tego samego celu stosowali mech. Zachował się on zresztą wraz z drewnem w licznych znaleziskach wraków łodzi. Mech jest odporny na gnicie. Pęcznieje po nasiąknięciu wodą, dzięki czemu nie przepuszcza wody. Włosie również uszczelnia, mimo że nie nasiąka wodą. Z tego względu jest lepsze na niskie temperatury.
    Dzięki tradycji żeglugi rzecznej Słowianie w wielu sytuacjach zyskiwali, bo mogli pływać nie tylko po morzu, lecz także po zatokach i rzekach. W przeciwieństwie do wikingów nie bali się płycizn. Wykorzystywali tę umiejętność podczas zażartych walk. Gdy szala zwycięstwa przechylała się na stronę Duńczyków, Słowianie uciekali na płytką wodę. W konsekwencji zwykle wszyscy opuszczali pokład i walczyli na pieszo, do końca.
    Opowieść znana ze źródeł historycznych głosi, że jeden z władców duńskich planował wyprawę na Rugię. Mieszkańcy wyspy wysłali posłów, bo chcieli się dogadać. Duńczycy jednak nie uznali nietykalności poselskiej. Wysłańców wsadzili do lochu, a statek przejęli i wypłynęli nim przeciwko Ranom. Chodziło nie tylko o zmylenie przeciwnika, ale jednocześnie o cenne właściwości statku.

    – Łacińskie, staroislandzkie i skandynawskie źródła pisane oraz wykopaliska archeologiczne pozwalają odtwarzać historię słowiańskich korsarzy. Kiedy przypada ich największa aktywność na Bałtyku?
    – Na X – XII w. Wówczas rozwija się szkutnictwo i żegluga. Powstają wielkie ośrodki handlowo – morskie. Setki statków przewożą tysiące ton towaru, krążąc pomiędzy ujściem Odry, Bornholmem, południową Skandynawią, Rugią a Danią. Żegluga pomiędzy tymi ośrodkami jest regularna i na wielką skalę. Co było wcześniej? – nie wiemy z powodu braku źródeł.

    – Jakie miasta słowiańscy korsarze obrali na swoje siedziby?
    – Z ważniejszych należy wymienić: Szczecin, Gützgow, z którego pochodził książę – korsarz Misław i wyspę Hidensee, leżącą u zachodnich wybrzeży Rugii, zwaną po słowiańsku Chyciną oraz dawny Wolin. Chociaż Wolin jako miasto uprawiające politykę wystrzegało się zapewne piractwa. Rządzący stawiali raczej na organizowanie wypraw odwetowych pod wspólną banderą. Brała w nich udział zarówno rodowita słowiańska ludność, jak i wikingowie. Na wyprawę wypływał każdy, kto miał ochotę i chciał się dorobić. Przynależność etniczna nie miała znaczenia, jak w Legii Cudzoziemskiej.

    – Polityka mieszała się z chęcią zysku. Czy to jedyne motywacje , którymi kierowali się nasi przodkowie ?
    – Słowianie zmuszeni byli do uprawiania korsarstwa w pewnych okolicznościach- mówi jeden z ciekawych przekazów. Otóż słowiańskie ziemie zamieszkiwane przez plemiona Wagrów i Obodrytów stały się w IX i X w. celem intensywnych podbojów Sasów. Ekspansja wiązała się z misją chrystianizacyjną. Najeźdźcy nakładali na słowiańskich mieszkańców ogromne daniny. Nasi przodkowie musieli płacić nie tylko księciu, ale i kościołowi. To prowadziło, rzecz jasna, do zubożenia ludu. Znana jest mowa księcia Wagrów Przybysława, w której zarzuca Sasom, że ściągają z nich podatki, zabierają ziemie i żądają na kościół. „Nie mamy z czego żyć, więc musimy wyruszyć na rozbój na morze” – żali się władca.
    Próba zaspokojenia wymagań najeźdźcy nie była jedynym powodem rozwoju korsarstwa. Rozbój na morzu zawsze się opłacał, mimo że wiązał się z dużym ryzykiem osobistym i obłożony był karami. Morze odstrasza po dziś dzień. Tylko ludzie wychowani nad wodą z pokolenia na pokolenie mają inne nastawienie. Rolnika nikt nie namówi, żeby wsiadł na okręt wojenny. Trzeba mieć inną świadomość i odwagę. Inne wyobrażenie ryzyka. Na lądzie jest ono zawsze mniejsze. Najokrutniejsze wojny są przecież na wodzie.

    - Wielu współczesnych re-enactors przybiera imiona wikińskich awanturników, znanych z historii i literatury. Czy przetrwały imiona jakichś sławnych Słowian – piratów?
    – Mamy przykład godny pomnika! Źródła opisują wyczyny niejakiego szczecinianina Wyszaka. Wyszak znany był z tego, że najeżdżał Danię i łupił jej mieszkańców. W końcu jednak popadł w niewolę. Duńczycy nie zdążyli jednak wykonać wyroku, bo korsarz zbiegł do Szczecina, przez Bałtyk na … małej łódeczce. Zawiesił ją później jako votum nad bramami miasta, z czego wynika, że musiał mieć nieprzeciętną pozycję społeczną i cieszyć się uznaniem za swoje czyny wśród rodaków. Przypuszczam, że Wyszak mógł przepłynąć Bałtyk … dłubanką. Jak na owe czasy był to wyczyn olimpijski!

    – Dłubanka nadaje się tylko do śródlądowej żeglugi…
    – Archeolodzy znajdują dłubanki – w tym skandynawskie – na Pomorzu. A więc przypuszczalnie dawni mieszkańcy mogli wyprawiać się na tych łódeczkach także na morze, ale chyba tylko w wyjątkowych sytuacjach.

    – Znana jest modlitwa wczesnośredniowieczna, gdzie prosi się Boga, by strzegł nie tylko przed ogniem, zarazą ale i …wikingami. Czy Słowianie budzili podobny strach wśród mieszkańców basenu Morza Bałtyckiego?
    – I owszem. Słowianie budzili grozę w mieszkańcach południowej Skandynawii oraz wysp duńskich. W roku 1136 doszło do wyprawy podjętej przez księcia Racibora Pomorskiego na norweskie miasto Konungahella (leżące niegdyś koło obecnego Göteborga). Nie był to wyłącznie najazd korsarski, ale wyprawa państwowa. Zachował się opis zdobywania miasta Północy. Aby dotrzeć do celu duża flota musiała podjąć ryzyko płynięcia rzeką, w głąb lądu. Udało jej się uniknąć zasadzki. Kronikarz pisze, że najeźdźcy dobili do pomostów, gdzie zniszczyli statki kupców handlujących ze wschodem. To nie wystarczyło, by miasto otwarło swoje bramy. Wrogie załogi zaczęły obrzucać się inwektywami, gdy reszta słowiańskiej armii słuchała głośnych rozkazów swego wodza. Tymczasem jeden z obrońców umiał po słowiańsku i tłumaczył współbratymcom, co zamierzają wrogowie. Tłumacz padł trafiony słowiańską strzałą, gdy najeźdźcy zorientowali się, że ich mowa nie stanowi językowej bariery. W końcu, po wielu staraniach Słowianom udało się wedrzeć do miasta. Zaczęli palić. Wpadli do chrześcijańskiego kościoła murowanego. Zabrali liturgiczne naczynia, kosztowne przedmioty i …księdza, Budowlę podpalili. W drodze powrotnej pozbyli się kapłana, wysadzając go na jakimś lądzie, nie oddawszy mu jednak zrabowanych skarbów.
    Korsarstwo uprawiali też Słowianie, którzy w wyniku najazdów osiedlili się na wyspach duńskich. Interesująca historia wiąże się z biskupem Lundu Absalonem, który wraz z duńskim królem musiał w XII w. zorganizować wyprawę w granicach …własnego państwa. Celem było poskromienie słowiańskich korsarzy zamieszkałych w Danii, którzy łupili wybrzeża innych duńskich wysp. Wynika z tego, że proceder tak się rozplenił, że najwyżsi dostojnicy w państwie zmuszeni byli zbrojną ręką zaprowadzić porządek!

    -Korsarze nękali kupców, żeglarzy i mieszkańców bogatych ośrodków.
    Czy miasto miało szansę odparcia zbrojnego ataku?
    – Znakiem czasu była lokalizacja ośrodków miejskich i osadnictwa – nie bezpośrednio przy brzegu Bałtyku, ale w oddaleniu od morza. Właśnie ze strachu przed napadami i wyprawami obcych flot. Przy dobrze działającej sygnalizacji ostrzegawczej miasto mogło przygotować się do obrony.

    -Strażnicy palili ogniska, dymem sygnalizując zbliżające się niebezpieczeństwo. Czy taka metoda była skuteczna?
    – Sprawdzaliśmy jej skuteczność podczas wykopalisk. Dr Eugeniusz Cnotliwy był na grodzisku w Połchowie, położonym około 25 km od Wolina, a ja na Srebrnym Wzgórzu, w mieście. Tylko on i ja widzieliśmy, kiedy zapalą się ognie. Studenci natomiast rozlokowani wzdłuż Dziwny, w miejscach dawnych grodów musieli wyczekiwać znaku pierwszego ogniska, czyli pojawienia się obcej floty. I….po 4 minutach od pojawienia się dymu w Połchowie, wiedziałem już, że zbliżają się obcy….

    – Korsarze budzili nie tylko strach, ale i nienawiść. Czy pirat, który dostał się w ręce sprawiedliwości mógł liczyć na łaskę?
    – Szkielet mężczyzny około 30-letniego, bardzo rosłego jak na tamte czasy i …bez głowy – to wymowny przykład „wykopany” na Wzgórzu Wisielców w Wolinie przeze mnie i dr E. Cnotliwego. Zmarły ręce miał skrzyżowane, co świadczy, że został związany. Pomiędzy nogami szkieletu zachowały się ślady po drewnianym palu.
    Przed wiekami ciało tego człowieka złożono w ziemi na najwyższym punkcie Wzgórza. Natomiast jego głowę ścięto i wsadzono na pal, żeby wpływający na Dziwnę żeglarze wiedzieli, jak karze się piratów. To było memento mori, ostrzeżenie dla wszystkich korsarzy. Przyznać trzeba, że tak okrutnymi metodami wcale nie wypleniono piractwa. Przeciwnie – głowę warto było nadal ryzykować, tu chodziło zawsze o szybkie i duże korzyści.
    Problem ten istniał przez wieki. Próbowano go rozwiązać, co było w interesie miast i panujących. Przeszkodą były złe zwyczaje utrzymujące się jeszcze przez wieki. Według litery prawa brzegowego łupy z rozbitego statku wyrzucone na ląd, ludność zbierała, z czego część mogła wziąć, a resztę oddać panującemu. W praktyce wyglądało to inaczej. Ludzie byli bezduszni i mordowali na brzegu ocalałego z katastrofy żeglarza, by móc zrabować ładunek. Dzielili łup między siebie, nie powiadamiając księcia o zdarzeniu. Tak samo obchodzili się z korsarzem jak i uczciwym żeglarzem. Okrutny zwyczaj ukrócony został dopiero w XIII w., kiedy zaczęło obowiązywać prawo brzegowe.

    - Dlaczego Słowianie, którzy wykazali się brawurą w niejednej łupieżczej akcji są mniej znani niż Skandynawowie ?
    – Wymiar ich działalności był inny. Wikingowie opanowali wyspę Mann, część Irlandii i Anglii, północną Francję – Normandię. Zniszczyli leżące u ujścia Renu fryzyjskie miasto Dorestadt. Co tu dużo mówić – pierwsi odkryli Amerykę. Archeolodzy potwierdzili, że żeglarze z Północy odkryli Islandię, Grenlandię i dopłynęli do Nowej Ziemi. Opanowali śródlądowe szlaki wodne – Dniepr i Wołgę – docierając do Bizancjum i brzegów arabskich. Słowianie nie mieli podobnych terytorialnych ambicji oraz możliwości. Co innego było żyć i działać na otwartym Atlantyku, a co innego w zamkniętym akwenie Bałtyku.
    Taki przykład wykorzystania otwartego częściowo morza dała Ruś Kijowska, która już od IX wieku łupiła i oblegała Bizancjum. Myślę, że w dziedzinie żeglugi słowiańskiej, budownictwa okrętowego i portowego uzyskano wiele nowych źródeł, ale dużo jeszcze jest do zrobienia.

    O Rozmówcy:

    Prof. dr hab. Władysław Filipowiak, archeolog, były wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego w Szczecinie. Jako pracownik Instytutu Archeologii i Etnologii Polskiej Akademii Nauk od 50 lat kieruje badaniami wykopaliskowymi na Wolinie. Specjalizuje się w badaniach nad kulturą Słowian we wczesnym średniowieczu oraz dziejami żeglugi. Pasją profesora jest również Afryka Zachodnia, gdzie odkrył stolicę średniowiecznej Mali.

    Autorzy:
    Joanna Orłowska-Stanisławska,
    Błażej Stanisławski oraz Archiwum Pracowni Archeologicznej IAE PAN w Wolinie

    Powyższy wywiad ukazał się w kwartalniku “Gazeta Rycerska”.
     
     

    SŁOWIANIE ZACHODNI

     
    Znajdziesz tu prawie nie znane fakty z bogatej, burzliwej i fascynującej historii średniowiecznej Słowiańszczyzny Zachodniej. Poczujesz dumę z przynależności do ludów słowiańskich, jeśli jesteś etnicznym Słowianinem.

      Motto tej strony: (…) z normańskich sag wyraźnie wynika, że wikingowie nie bali się niczego i nikogo oprócz pomorskich Słowian.

    Wstęp.
    W powszechnej świadomości społeczeństw okres średniowiecza w kontekście tematów “morskich” czyli piractwa, łupieżczych wypraw jakie miały wtedy miejsce na Morzu Bałtyckim, Morzu Północnym, kojarzy się prawie wyłącznie z Wikingami pochodzącymi ze Skandynawii czyli Germanami. To bardzo zafałszowany pogląd rozpowszechniany metodą tzw.”hollywood’zką”. Tymczasem przez ponad dwa wieki na wodach tych dominowali Słowianie. Winę za ten fałszywy obraz ponosi (również) strona nasza czyli słowiańska (polska) nie dbająca o propagowanie tej wiedzy na zachodzie. Trwające wciąż prace archeologów i historyków przedstawiają zgoła inny obraz tego czasu jaki miał miejsce w rejonie mórz Bałtyckiego i Północnego a nawet północnego Atlantyku od wybrzeży Norwegii aż do Islandii i być może Grenlandii (prawdopodobnie potwierdzające to odkrycia to tylko kwestia czasu). Poczynając od końca X wieku dominującą rolę na tych morzach przejmowali Słowianie skutecznie eliminując element germański, choć ofiary ich wypraw w Brytanii (Szkocja, Anglia i Walia), Lofoty, Orkady, Wyspy Owcze z przyzwyczajenia nadal kojarzyły ich z dawnymi, skandynawskimi wikingami. Słowianie jako lud byli nieporównanie liczniejsi od Skandynawów i większą liczbą dokonywali wypraw. Wszystkie wybrzeża bałtyckie i północnomorskie oraz wyspy były regularnie “odwiedzane” przez Połabian, Ranów i Pomorzan co doprowadziło do poważnego wyludnienia tych krajów. Jednak w mniejszym stopniu od Skandynawów zasiedlali oni zdobyte tereny. Z reguły po zabraniu łupów i jeńców wracali do swoich siedzib.
      Słowianie w niektórych dziedzinach, nie tylko nie byli prymitywni, jak twierdzili (i twierdzą nadal) naukowcy niemieccy, ale znacznie wyprzedzali sąsiednie ludy. Dziedziną w której nikt nie mógł się równać ze Słowianami, było np. budownictwo drewniane. Kiedy Słowianie zachodni mieszkali w zaopatrzonych w piece domach o konstrukcji zrębowej (z drewnianych bali, jak współczesnie spotykane w Tatrach), sąsiedni Germanie budowali wyposażone w paleniska półziemianki, w których ściany stanowiły wbite w ziemię pale przeplecone gałęziami, a calość była pomazana gliną lub uszczelniana darnią. Słowianie w tym czasie metodą tą wznosili jedynie mniej ważne zabudowania gospodarcze, jak chlewy i kurniki. Drewniane budownictwo obronne miało niespotykane gdzie indziej walory obronne, zawsze wyprzedzające swą epokę. Słowiańskie grody charakteryzowała odmiennosć konstrukcji wału, jego wysokość i nadzwyczajna, dzięki konstrukcji hakowej, wytrzymałość. Niektóre grody (zwłaszcza wniesione w miejscach o słabych naturalnych walorach obronnych), posiadały skomplikowany system fos suchych i mokrych, rzędy wałów ziemnych i wbitych w ziemię pali, uniemożliwiających bez poważnych prac inżynieryjnych korzystanie z wież oblężniczych, a także pomniejsze palisady, które zmuszaly szturmujących do korzystania z drabin, jeszcze przed osiągnięciem podstawy właściwego wału. Słowiańskie grody miały nawet ulice i place w postaci płaskich pomostów drewnianych, co jest niespotkane u ich zachodnich, germańskich i celtyckich sąsiadów. Na ich tle konstrukcje obronne z drewna u Germanów i Skandynawów wyglądają nad wyraz mizernie i prymitywnie. Trzeba też jasno powiedzieć, czy to się komuś podoba czy nie, że Germanie niczego samodzielnie nie wymyślili a wszystko co obejmuje termin “cywilizacja” przejęli od innych, Celtów, Maurów a najwięcej od Rzymian, których północne prowincje przez parę wieków plądrowali.

      Warto pogłębić swoją wiedzę o Słowianach w oparciu o prace wybitnych archeologów jak Józef Kostrzewski, Konrad Jażdżewski i innych polskich naukowców a nie tylko “polskojęzycznych”, powtarzających stare hitlerowskie brednie członków NSDAP.

      Pogromcy wikingów

    Rok 789 wyznacza datę pierwszego grabieżczego najazdu norweskich wikingów czyli “mieszkańców zatok” na klasztor u wybrzeży Anglii. Później jest rok 802, gdy duńska flota pod wodzą legendarnego Holsgera Danske gromi wojska Karola Wielkiego, co przyczynia się do upadku imperium Franków. Danowie ruszają na Anglię i Irlandię, penetrują wybrzeża Francji, zdobywają Paryż. Osiągają Morze śródziemne. Walczą z Arabami w północnej Afryce, a na Sycylii zakładają własne księstwo! Docierają do Morza Czarnego i wkrótce są w gwardii przybocznej cesarza Bizancjum. Największe rozmiary osiągają wyprawy na północ, pozwalające odkryć Islandię, Grenlandię czy wreszcie wybrzeża Ameryki. Szwedzcy wikingowie zwani Waregami, penetrują wybrzeża wschodniego Bałtyku, a rzekami ruszają ku górom, aby z drugiej strony spłynąć do Morza Kaspijskiego i Czarnego. Jednak wielkie floty nieustraszonych wikingów konsekwentnie omijają wybrzeża południowego Bałtyku. Tam mieszkają ci, którym nie trzeba się narażać, bo siła ich wojowników odcisnęła już piętno na mieszkańcach skandynawskiej ziemi. Wikingowie boją się!? A może współpracują z tymi zadziwiającymi ludźmi, którzy nie znają lęku, a hołdy składają jedynie potędze natury.

    Kim są pogromcy wikingów? Zdobywcy wielkich skandynawskich ośrodków handlowych! Kim są ludzie, przed którymi drżą Germanie wybrzeży południowej Szwecji, północnych Wysp Alandzkich i licznych duńskich wysp, Jutlandii a nawet Norwegii? Aby chronić się przed tymi wojownikami wikingowie budują solidne twierdze, warowne kościoły i murowane zamki. Chrześcijańscy książęta i królowie składają dary ich pogańskim bogom oraz płacą daninę, czyli dań /okup/ od Danów, ich legendarnemu wodzowi Wizymirowi. Ich piękna i dumna królowa, sławiona przez skaldów jako Sygryda Storrada decyduje o losach normańskich i angielskich władców, a jej dzieci władają Anglią, Danią, Szwecją i Norwegią. Władców plemiennych wspólnot tych nieustraszonych żeglarzy tytułowano królami, a jeden z nich został Morskim Królem. Wyprawy potężnych wikingów starały się omijać ich wybrzeża i grody, aż do połowy XI wieku! A później – odpowiedzią na każdy normański najazd były – pustoszące wyspy duńskie i Skanię – odwetowe wyprawy niezwyciężonych flot jedynych żeglarzy, przed którymi drżeli nieustraszeni wikingowie: wojowników słowiańskiej chąsy wolińskich, wieleckich i obodrzyckich plemion z Wolina i Kamienia, Wołogoszczy i Gryfii, Strzałowa i portów Rugii, Wyszomierza, Stargardu Wagryjskiego, Barda nad Zatoką Prońską, Choćkowa i wyspy Wębrzy /Fehmarn/ oraz Mechlina /Mecklenburg/. Znany duński kronikarz Saxo pisze o potędze chąśników: ” W owych czasach rozzuchwalili się piraci: od granic Słowian, aż po rzekę Eiderę wszystkie wsie na wschodzie opuszczone przez mieszkańców leżały odłogiem. Zelandia, wyczerpana i wyniszczona od południa i wschodu, pozostawała w odrętwieniu. Na Fionii rozboje nie pozostawiły niczego oprócz garstki mieszkańców. Falstria, zwarta nie tyle swym obszarem, co odwagą i męstwem mieszkańców wyrównywała niedostatki małości … Lollandia zaś, chociaż od Falstrii okazalsza, starała się uzyskać spokój za okup w pieniądzach. Reszta pustką zaległa”. Imiona wielkich chąśników: Racibora, Dunimysła, Unibora, Niedamira, Rokiela, Wyszaka czy Misława wiele znaczyły na Bałtyku w XII wieku. Nie mieli oni szczęścia do kronikarskich opisów i godnego miejsca w wielkiej historycznej literaturze. Dzieje ich zwycięstw i dokonań zanikły wraz z ich pogańską świetnością. Wiele ich czynów zostało przypisanych germańskim Normanom. Może właśnie z powodu wiary nie znaleźli uznania u chrześcijańskich, kronikarzy? Ale wiara czyni cuda i na pewno zadziwiający słowiańscy chąśnicy i floty słowiańskiej chąsy odnajdą swoje miejsce w dziejach bałtyckiej i północnomorskiej żeglugi. A mają czym się szczycić.

       Słowiańscy piraci czy korsarze?
    Na podstawie tekstu z Gazety Rycerskiej, autorstwa Macieja Żuławnika.
    OD FURII SŁOWIAN UWOLNIJ NAS PANIE!  (parafraza)

     Trwające kilkadziesiąt lat wyniszczające walki między pogańskimi Słowianami Zachodnimi, a sąsiadującymi z nimi państwami chrześcijańskimi, doprowadziły do tego, że ci pierwsi – z braku środków do życia i trudnej sytuacji politycznej – oddali się morskim rozbojom.

       Niektóre z miast portowych, m.in. na wyspach Fehmarn i Rugii, przekształciły się w gniazda pirackie, skąd następnie Słowianie dokonywali udanych wypraw na łatwo dostępne wyspy duńskie, a także wybrzeża szwedzkie i norweskie, a nawet dalej – do skolonizowanej przez Niemców Lubeki. Największą i bodaj najbardziej znaną wyprawą morską średniowiecznych Słowian był w sierpniu 1136 roku najazd na będącą pod duńskim panowaniem Konungahelę, ważny gród i port handlowy leżący na pograniczu Norwegii i Szwecji.

       Piraci czy korsarze?

       Na wstępie należałoby postawić pytanie, czy średniowieczni żeglarze słowiańscy parali się piractwem, czy może korsarstwem? Czym właściwie jest piractwo? Współczesne encyklopedie i słowniki podają, że jest nim bezprawny akt przemocy prowadzący do pozbawienia wolności lub rabunku, dokonywany na pełnym morzu przez statki prywatne. Czy zatem możemy mówić o piractwie wśród Słowian zamieszkujących południowo-zachodnią część basenu Morza Bałtyckiego, skoro niektóre z łupieżczych wypraw dowodzone były przez możnych, a niekiedy także przez samych książąt, tak jak w przypadku najazdu na Konungahelę? Czy nie lepiej mówić wtedy o korsarstwie, które, w przeciwieństwie do piractwa, jest rozbojem dokonanym na mocy upoważnienia panującego, czasem pod jego osobistym przewodnictwem? W przypadku Słowian Zachodnich granica między jednym a drugim jest niemal niezauważalna, przez co trudno jednoznacznie określić, czy Słowianie parali się piractwem, czy też może korsarstwem. Opisywana w niniejszym artykule wyprawa na Konungahelę była z całą pewnością wyprawą korsarską.
       Piractwo i korsarstwo rozwinęło się na gruncie trudnej sytuacji politycznej w zachodniej części basenu Morza Bałtyckiego. Najważniejszą przyczyną powstania i rozkwitu tego procederu były najazdy duńskich i niemieckich możnowładców na ziemie zachodniosłowiańskie. Helmold, proboszcz z Brzozowa w Wagrii, w swojej “Kronice Słowian”, stanowiącej dzisiaj jedno z najcenniejszych źródeł do poznania dziejów morskich rozbojów Słowian Zachodnich, tak opisuje plemię Winuldów:”Cały ten lud oddany jest bałwochwalstwu, przebywa stale w ruchu i podróży, uprawia piractwo godzące z jednej strony w Duńczyków, z drugiej – w Sasów”1. Jednakże to właśnie Duńczycy i Niemcy odznaczali się wyjątkowym okrucieństwem organizując wyprawy na Słowian. To oni w dużym stopniu przyczynili się do tego, że ci, wypierani przez niemieckich kolonistów, zamienili swoje siedliska w pirackie gniazda. Helmold w dalszej części swego dzieła zamieścił wypowiedź księcia Wagrów – Przybysława:”Cóż nam więc pozostaje, jak opuścić ziemię i na morzu wśród odmętów szukać schronienia. I czyż naszą będzie winą, jeśli wypędzeni z ojczyzny zaniepokoimy morze i brać będziemy łupy od Danów i kupców, co po morzu żeglują”2. Monolog ten jest co prawda tworem literackim, jednakże w pełni odzwierciedla nastroje panujące wśród ówczesnych Słowian. Ponurą sławą rozbójników morskich cieszyli się wówczas posiadający jedną z najlepszych flot na Bałtyku Ranowie, zamieszkujący wyspę Rugię, na której w Arkonie znajdowało się sanktuarium Świętowita, dzięki czemu zmuszali oddające cześć bóstwu plemiona do uznania ich zwierzchności i płacenia wysokiego trybutu. To przede wszystkim Ranowie niepokoili duńskie wyspy i skandynawskie wybrzeża, ale pirackim procederem parali się także Obodrzyci oraz Pomorzanie. Wyprawy Słowian trwały od drugiej połowy X do drugiej połowy XII wieku i stanowiły kontynuację najazdów wikingów, które z kolei przypadały na okres od VIII do X wieku. W przeciwieństwie do Skandynawów, Słowianie nigdy nie osiedlali się na długo na podbijanych terenach.

       Długie łodzie i topory brodate

       Jak zanotował kronikarz z Wagrii, okręty stanowiły dla Słowian”jedyne bogactwo”3. Ich rekonstrukcje możliwe były dzięki znaleziskom wraków, a także rycinom zamieszczonym na kamieniach runicznych. W 1967 i 1968 roku w Ralswiek na Rugii archeolodzy znaleźli wykonane z dębowych listew trzy łodzie z IX-X wieku. Najstarsza z nich miała od 13 do 14 metrów długości i około 3,5 metrów szerokości. Swoim wyglądem przypominały jednostki używane przez wikingów, gdyż to właśnie ze Skandynawii zaczerpnięto sposób budowy oraz pomysł wykorzystania siły wiatru do ich napędzania. W przeciwieństwie do statków skandynawskich, cechowały się małym zanurzeniem i umieszczonym bliżej dziobnicy ożaglowaniem, wykonanym z płótna lub cienkich skór. Jednostki nie były łatwe w manewrowaniu, gdyż żeglarze nie posiadali w tym czasie żadnych przyrządów nawigacyjnych, ale były za to bezpieczniejsze na wzburzonym morzu. W dzień korzystali ze słońca, w nocy zaś z gwiazd, ponadto brali pod uwagę siłę i kierunek prądów morskich oraz wiatru. Żeglowali blisko lądu, natomiast w czasie burzy lub mgły chronili się w licznych fiordach, które charakteryzowały linię brzegową zachodniej części basenu Morza Bałtyckiego, skąd też nierzadko dokonywali napadów na bezbronne jednostki handlowe. Piraci chronili się także w deltach rzek, tam też zakładali swoje bazy.

       Statki używane do celów wojennych, przypominające swoim wyglądem jednostki wikińskie, posiadały osłony z drewna wznoszone na burtach tuż przed bitwą oraz haki umieszczane na długich drągach, których używano do abordażu. Rolę ochronną przed gradem strzał pełniły także tarcze. Według reliefu z drzwi katedry gnieźnieńskiej z XII stulecia, na dziobnicy i tylnicy posiadały zdobienia w kształcie głów węży lub smoków. Słowianie, tak jak niegdyś wikingowie, duży nacisk kładli na atak z zaskoczenia, starali się jak najszybciej dotrzeć do celu bez wcześniejszych starć na morzu lub rzece. Wynikało to przede wszystkim ze stawianych flocie zadań, do których należało przerzucanie wojsk na terytorium wroga lub obrona wybrzeży. Morze traktowano wówczas jeszcze jako dogodną drogę, a nie akwen do działań bojowych. Według”Heimskringli” (“Krąg świata”), XIII-wiecznego źródła opisującego dzieje królów norweskich, okręty słowiańskie mogły zabrać na pokład 44 osoby oraz dwa konie4. Dzięki konnicy Słowianie mogli szybciej opanować wybrane w głębi lądu cele, jednak podczas walki na morzu płochliwe konie stanowiły dla nich duże zagrożenie. W skład uzbrojenia słowiańskich korsarzy i piratów wchodził hełm, łuk, topór bojowy o szerokim ostrzu, tzw. topór brodaty, miecz jednosieczny oraz tarcza. Ta ostatnia, początkowo okrągła, od XI wieku przyjęła wydłużony kształt ze spiczastym zakończeniem u dołu, tzw. tarcza normańska.

       Wyprawa na Konungahelę

       Konungahela (Konghelle, obecnie Kungölv w południowej Norwegii), leżąca na granicy Norwegii i Szwecji w rozwidleniu rzeki Götafeld, znajdowała się w XII wieku pod panowaniem Eryka II, króla Danii. Pełniła wówczas funkcję ważnego ośrodka handlu morskiego i lądowego. Od strony morza dostępu do portu broniły wysokie i strome brzegi fiordu, z drugiej potężny, dobrze ufortyfikowany gród. Konungahela wydawała się być niemal nie do zdobycia. Mimo że Dania podzielona była wówczas na szereg małych księstw i nie była w stanie zdobyć się w krótkim czasie na wystawienie floty, która mogłaby skutecznie przeciwstawić się najeźdźcy, to jej okręty wciąż stanowiły realne zagrożenie dla wrogów.

       Nie wiadomo dokładnie jaki był faktyczny cel wyprawy, którą osobiście poprowadził rezydujący w Kamieniu książę Racibor I z dynastii Gryfitów, lennik księcia Bolesława Krzywoustego oraz brat Warcisława I, pierwszego historycznego władcy Pomorza Zachodniego. Prawdopodobnie, obok chęci zdobycia cennych łupów, o które w tak bogatym mieście nie było trudno, Słowianom przyświecał jeszcze cel polityczny – rozbicie układu duńsko-niemieckiego, którego ostrze wymierzone było w piratów i ich łupieżcze wyprawy, a także osłabienie gospodarcze i militarne Danii, głównego przeciwnika Ranów i Pomorzan. Faktem pozostaje jednak, że była to największa wyprawa morska Słowian Zachodnich. Jak podają źródła, wzięło w niej udział około 650 okrętów i prawdopodobnie około 29 tys. wojowników5! Czy w rzeczywistości tak było? Trudno jest dzisiaj na to pytanie odpowiedzieć. Jednak jest możliwe że tak duże przedsięwzięcie mogło wówczas dojść do skutku.
       Należy pamiętać, że kronikarze, dzięki którym posiadamy takie dane, częstokroć zawyżali siły przeciwnika, aby usprawiedliwić porażki lub wyolbrzymić zwycięstwa. Tak czy inaczej, potężna flota pomorska wypłynęła w kierunku Konungaheli z portu kołobrzeskiego, aby po pokonaniu 300 mil i dwóch cieśnin duńskich dotrzeć bez większych przeszkód do ujścia rzeki Götaelf. Do grodu leżącego 10 km w głębi lądu prowadziły jej dwie odnogi. Racibor, który nie po raz pierwszy brał udział w wyprawie na Skandynawów, a którego samo imię budziło przerażenie wśród wikingów, podzielił wojsko na dwie części, po czym skierował je pod bramy miasta. Rankiem 9 sierpnia 1136 roku obie armie ujrzały przed sobą cel wyprawy.
       W tym czasie w grodzie niejaki Einar, zięć proboszcza Andrzeja, wtargnął pospiesznie do kościoła, gdzie właśnie odprawiano poranną sumę, i powiadomił zebranych o licznych okrętach zmierzających w ich kierunku. Ludzie natychmiast opuścili mury świątyni, uzbroili się, a następnie zajęli dogodne pozycje na zbudowanym z drewnianych belek nadbrzeżu. Część Słowian bez większych przeszkód dobiła do brzegu, a następnie konno otoczyła gród. Pozostali nie mogli rozwinąć szyków, gdyż z jednej strony zaatakowały ich uzbrojone statki tamtejszych kupców, z drugiej zaś, zostali obrzuceni gradem strzał, oszczepów i kamieni przez stojących wzdłuż koryta rzeki obrońców. Po ciężkich walkach z kupcami wojownicy Racibora spalili statki Skandynawów, wzięli do niewoli tych co pozostali przy życiu, i wydostali się na brzeg. Nie było to trudne, gdyż obrońcy widząc przewagę Słowian pospiesznie wycofali się do miasta lub schronili za murami grodu. Najeźdźcy słowiańscy stracili w pierwszej fazie bitwy podobno 170 statków wraz z całym wyposażeniem6. Po krótkim odpoczynku Słowianie przystąpili do ostatecznego szturmu miasta, które zdobyli i spalili, oczywiście w pierwszej kolejności zabierając cenne łupy.
     Ci co nie zginęli od mieczy Słowian lub płomieni palącego się portu, znaleźli schronienie za murami grodu, ostatnim punkcie oporu. Racibor próbował jeszcze nakłonić Skandynawów do poddania się, zapewniając im możliwość bezpiecznego opuszczenia grodu wraz z bronią, suknem i złotem, jednakże obrońcy ani myśleli o kapitulacji. Brak zgody na zaproponowane przez Pomorzan warunki oznaczał tylko jedno – kontynuację batalii. Oblężeni, widząc zdecydowaną przewagę Słowian i determinację w osiągnięciu celu, postanowili ściągnąć posiłki z głębi lądu. W leżącej na północ od Konungaheli Skurbargi, gdzie właśnie odbywała się wielka uczta, na wieść o oblężonym grodzie niejaki Olwer chwycił wielki topór i krzyknął do współbiesiadników: “Powstańmy, zacni mężowie, chwyćmy za broń i pójdźmy na pomoc mieszczanom, albowiem każdemu, kto by to widział lub słyszał, zdałoby się to haniebnem, że my tu siedzimy i piwem brzuchy napełniamy, gdy zacni mężowie w mieście z naszej przyczyny życie swe w niebezpieczeństwach mogą stracić”7. Jak rzekł, tak też pozostali uczynili, z tym że ich pomoc na niewiele się zdała obrońcom. Z braku strzał, włóczni, kamieni i kijów, którymi razili nieprzyjaciół, obrońcy przyjęli warunki kapitulacji. Gród dostał się w ręce Pomorzan. W rezultacie Słowianie nie dotrzymali złożonej wcześniej obietnicy, “lecz zabrali wszystkich ludzi, mężczyzn, kobiety i chłopców, wielu pozabijali, mianowicie tych co byli słabi i niższego pochodzenia lub których trudno było uprowadzić z sobą. Zabrali wszystkie pieniądze, które były w grodzie. Król Racibór i jego zwycięskie wojska ustąpiły i powróciły do Slawii, a wielka liczba ludu, który wzięty był w Konungaheli, potem długo był u Słowian w niewoli. Lecz gdy zostali wykupieni i wrócili do Norwegii i dobra swego, już mniejszego zażywali majątku. Wielki port handlowy Konungahela nigdy nie wrócił do takiego stanu jak przedtem”8

       W kilka lat później, dokładnie w 1147 roku Racibor I objął po śmieci protoplasty dynastii Gryfitów tron w Szczecinie, skąd nadal kontynuował łupieżcze wyprawy do Skandynawii.

    Czytaj więcej: http://www.wrzeslaw-legends.yoyo.pl/kon.html

       Ostateczna rozprawa

       Opustoszałe wyspy i nadbrzeża, wyludnione wsie i osady, leżące odłogiem pola oraz niekończące się napady piratów i korsarzy słowiańskich wymusiły na Duńczykach konieczność ostatecznego uporania się ze słowiańskimi Ranami z Rugii. W 1153 roku powstał w Danii zakon, którego celem była ochrona skandynawskich wybrzeży oraz walka z piratami. Poczynania duńskiej organizacji w niczym nie ustępowały działaniom korsarzy. Napadali na słowiańskie jednostki handlowe równie bezwzględnie jak ich południowo-wschodni sąsiedzi, a skonfiskowane towary dzieli między siebie. Takie postępowanie doprowadziło do kontrofensywy, której efekty był przerażające:”W owym czasie rozzuchwalili się piraci, od granic Słowian aż po Eidorę wszystkie wsie od wschodu opuszczone przez mieszkańców (…) leżały bez uprawy roli. Zelandię od wschodu do południa (…) zalegała pustka (…), na Fionii nic nie zostało prócz paru mieszkańców…”9. Jednakże już w 1157 roku Słowianie ponieśli dotkliwą stratę – na wodach koło Joluholm na skutek burzy zatonęła flotylla składająca się z 600 statków (według innych źródeł z 1500). Trzy lata później połączone siły duńsko-saskie opanowały ziemie Obodrzyców, którym na pomoc przypłynęli Ranowie. Po przegranej bitwie u ujścia Warnawy także i ci zostali zmuszeni do zawarcia pokoju z Duńczykami za cenę rezygnacji z pirackiego procederu. Ostateczny podbój Rugii dokonał się w 1168 roku, kiedy to Duńczycy zniszczyli sanktuarium Świętowita w Arkonie, ostatni bastion pogaństwa, natomiast w 1184 roku koło przylądka Darsin zatopili flotę księcia Bogusława, co stało się definitywnym końcem morskiej świetności Słowian bałtyckich.
    Literatura:

    1 Helmold, Kronika Słowian, Warszawa 1974, s. 90.
    2 Tamże, s. 333.
    3 Tamże, s. 414.
    4 Ex Snorronis Historia regum Norvagiensium dicta Heimskringla, cyt. za K. Pieradzka, Walki Słowian na Bałtyku w X-XII wieku, Warszawa 1953, s. 107.
    5 Tamże.
    6 Tamże.
    7 Tamże, s. 108.
    8 Tamże, s. 109-110.
    9 Saxonis Grammatici Gesta Danorum, cyt. za T. i R. Kiersnowscy, Życie codzienne na Pomorzu wczesnośredniowiecznym, wiek XX-XII, Warszawa 1970, s. 71.

    null

    Niklot (zm. 1160) – książę obodrycki (1131-1160), był jednym z możnych plemienia Obodrzyców, który walczył z Niemcami i Duńczykami o wolność swego ludu m.in. podczas krucjaty połabskiej w 1147. Jedyny słowiański władca, który pokonał wyprawę krzyżową i powstrzymał przymusową niemiecką akcję chrystianizacyjną. Wrogo usposobiony do chrześcijaństwa, starał się jednocześnie przez całe panowanie o przyjazne stosunki z cesarstwem i panami saskimi, uważając to za główną podstawę istnienia państwa obodrzyckiego.

    Stał, wspólnie z późniejszym księciem wagryjskim Przybysławem, w 1128 na czele zbuntowanych przeciwko narzuconemu przez cesarza Lotara III z Supplinburga księciu Kanutowi Lavardowi wschodnich plemion obodrzyckich (tj. Obodrzyców właściwych i Warnów). Wzięty do niewoli, został osadzony w twierdzy Szlezwik, i wypuszczony dopiero po uznaniu tego ostatniego za władcę obodrzyckiego, opłaceniu okupu i daniu za siebie zakładników.

    Po zamordowaniu Kanuta Lavarda w 1131 obwołany księciem Obodrzyców i Warnów. W wyniku wyprawy wojennej cesarza Lotara na jego państwo musiał uznać niemieckie zwierzchnictwo nad księstwem. Był lojalny i wspomagał cesarza w jego działaniach na pograniczu (m. in. pomoc przy budowie twierdzy Segeberg). Zachował się biernie także w latach 1137-1143, kiedy to wskutek niepokojów w Saksonii po śmierci Lotara, władca sąsiednich Wagrów – Przybysław usiłował zrzucić zależność od cesarstwa.

    Dopiero w obliczu wyprawy krzyżowej z 1147 aktywniej zaczął działać w kierunku obrony względnej niezależności swojego państwa. Zaczął fortyfikować najważniejsze grody, m.in. Dubin i starał się pertraktować ze swoimi sojusznikami w cesarstwie, głównie z Adolfem II z Schauenburga, grafem holsztyńskim, w celu ochrony swojego księstwa przed krucjatą. Wobec fiaska tych rozmów zaplanował najazd na sąsiednią, już saską, Wagrię (czerwiec-lipiec 1147), zakończony zdobyciem miasta Lubeki (zamek się obronił), twierdzy Segeberg i wzięciem do niewoli znacznej liczby kobiet i dzieci. Podczas krucjaty z tego roku Niklot dowodził osobiście obroną Dubina, zadając najpierw klęskę flocie duńskiej, w wyniku czego doszło do odstąpienia od oblężenia połączonych lądowych sił sasko-duńskich. Po zakończeniu działań wojennych zawarł pokój z wojskami krzyżowymi w Dubinie, na zasadzie status quo ante, i na mocy którego Obodrzyce mieli uznać zwierzchnictwo saskie i zobowiązać się do przyjęcia chrześcijaństwa.

    Wobec zdecydowanej wrogości Niklota w stosunku do wprowadzonej na mocy pokoju dubińskiego organizacji kościelnej na jego ziemiach, nie doszło do napływu księży chrześcijańskich do jego państwa. Wyczerpane walką z wojskami krzyżowymi państwo Niklota nie było w stanie samo poradzić sobie z secesją dwóch plemion: Chyżan i Czrezpienian w 1151 i został zmuszony do szukania pomocy w ich ujarzmieniu u grafa Adolfa. Wobec osamotnienia państwa obodrzyckiego po 1147, Niklot pozostawał uległym wasalem saskim, posyłając posiłki na wojnę z Danią w 1156. Rachuby, aby utrzymać istnienie państwa, zostały przekreślone wyprawą Henryka Lwa, księcia saskiego i bawarskiego, wnuka cesarza Lotara III.
      
    Śmierć Niklota (Niklots Tod) – obraz Theodora Schloepkego z lat 1855/1857 eksponowany w Staatliches Museum Schwerin

    Wobec zawiązania w 1160 koalicji między księciem saskim a królem duńskim Waldemarem I Wielkim, próbował dokonać ataku na ziemie wagryjskie i ponownie zdobyć Lubekę. Niepowodzenie tej akcji spowodowało konieczność spalenia kilku grodów, takich jak Iłów, Mechlin, Skwierzyn i Dubin, aby nie wpadły one w ręce wroga, i wycofanie się Niklota wraz z wojskiem do grodu Orle (Wurle) leżącego nad rzeką Warnawą na granicy ziemi Chyżan, gdzie pragnął się bronić. Zginął w czasie bitwy pod Orłem (dziś Wurle k. Butzow w Meklemburgii) w 1160 roku podczas najazdu Henryka Lwa na jego ziemie. Zajęte tereny stały się lennem niemieckiego księcia, które nadał synom poległego władcy Słowian: Przybysławowi i Warcisławowi.

    Od jego syna, Przybysława (Pribislav), wywodzi się dynastia książęca panująca w niemieckiej Meklemburgii do 1918 roku.

    Jomswikingowie z Jomsborga. Chąśnicy, słowiańscy wikingowie.

    Jest druga połowa X wieku, gdy państwo Piastów krzepnie i rozwija swój obszar w kierunku morza. Po ciężkich walkach Pomorzanie ulegają. W 967 roku Mieszko I rozciąga swoje władztwo na ujście Odry i Pomorze z Wolinem. Około 970r. król duński Harald Sinozęby wchodzi w układy z Wolinianami i zakłada przy Wolinie warowny Jomsborg. Ta twierdza wikingów powstaje na Srebrnym Wzgórzu, gdzie znajduje się podgrodzie wielkiego Wolina. Pierwszym jarlem Jomsborga zostaje Palnatoki, który buduje ogromny port dla 300 statków! Wkrótce Wolinianie rozwijają istniejącą stocznię, aby zbudować solidne statki dla wikingów Jomsborga. Poszycie tych okrętów jest konstruowane na zakład, a dachówkowato zachodzące na siebie wzdłużne deski sięgają od dziobu do rufy. Zapewnia to okrętom lepszą stateczność na falach i niebywałą prędkość w sprzyjającym wietrze, gdyż powietrze zbierające się w załamaniach poszycia zmniejsza tarcie i opory okrętu nawet o połowę!

    Szukający przygód młodzi Wolinianie zaciągają się na służbę do tej wojskowej twierdzy, w której mogą mieszkać tylko silni i sprawni mężczyźni. Kobiety mają tam wstęp wzbroniony. Słabi nie wytrzymują trudów szkolenia w posługiwaniu się ciężkim bojowym łukiem, toporem czy mieczem i tarczą oraz wielogodzinnego wiosłowania, a także krwawych walk na morzu. Jeżeli ktoś nowy chce wziąć udział w morskiej wyprawie jomswikingów, musi walczyć na śmierć i życie. Dopiero gdy zwolni sobie miejsce zabijając konkurenta – może ruszać w rejs. Zostają tylko najlepsi, dlatego już wkrótce normańsko – słowiańscy jomswikingowie sieją postrach na Bałtyku.

    W 974r. powracający z Rusi norweski jarl Olaf Tryggvason toczy bitwę morską ze Słowianami. Wkrótce jarl zmaga się również z Duńczykami. Jego wojskowy talent dostrzega Mieszko I, który zaprasza młodego Norwega do swojej drużyny. W 984r. córka Mieszka Świętosława zostaje żoną szwedzkiego króla Eryka. To sprzyja wspólnej polsko – szwedzkiej polityce w obszarze Bałtyku. W 985r. wspólna wyprawa Duńczyków i jomswikingów pokonuje w cieśninach flotę norweskiego jarla Haakona. W tym samym roku, podczas wielkiej bitwy nad rzeką Fyris w Szwecji, wojowników Eryka wspomagają Polacy. Wojowie z licznego orszaku Świętosławy odcinają posiłki duńskie ciągnące na pomoc wrogowi Eryka, jarlowi Strybjornowi Starki. Również wojsko polskie obsadza wyludnioną warownię wikingów – Jomsborg na Srebrnym Wzgórzu w Wolinie! To uniemożliwia jomswikingom Palnatokiego powrót do warownego portu, który zbudował tutaj jarl. Od tej pory namiestnikami Jomsborga będą jarlowie sprzyjający piastowskim interesom nad Bałtykiem. Pierwszym z nich zostaje Olaf Tryggvason, który wcześniej przez rok lub dwa przebywa w drużynie Mieszka I. Zna więc Piastów i ich język. Przez pięć lat Tryggvason piastuje funkcję jarla Jomsborga – Wolina w służbie polskiej. Spisuje się znakomicie skoro jego imię jest coraz bardziej znane. Ceni sobie wyprawy z jomswikingami. Odmawia nawet niemieckiemu cesarzowi Ottonowi II, gdy ten chce uczynić go księciem w Saksonii. Jest ambitny. Rośnie w siłę i marzy o norweskiej koronie.

    W 986r. wskutek ran odniesionych w walce o tron ze swoim synem Swenem Widłobrodym, umiera w Jomsborgu – Wolinie król duński Harald Sinozęby. Tymczasem Tryggvason postanawia pokonać flotę władającego Norwegią jarla Haakona. Na czele jomswikingów płynie do wybrzeży Norwegii. Bitwa jest zażarta, jednak to starcie z jomswikingami w zatoce Hjoerungavag wygrywa Haakon. W 991r. zostaje zorganizowana wielka wyprawa króla Swena Widłobrodego i jomswikingów na Anglię. Tym razem wojownicy z Jomsborga odnoszą zwycięstwo nad angielskimi wojskami. W 995r. Olaf Tryggvason na czele własnej floty wspomaganej przez jomswikingów najeżdża Norwegię i pokonuje wreszcie jarla Haakona. Po wypędzeniu jego synów ogłasza się królem Norwegii, którą włada tylko pięć lat. Jego konflikt ze Świętosławą – Storradą sprawia, że Tryggvason rusza swoją wielką flotą na słowiańskie wody. Czyżby chciał panować również w Jomsborgu i ujściu Odry? Na wysokości wyspy Rany (Rugii) czekają już na niego królewskie floty Danii, Szwecji i Polski. Dnia 9 września 1000r . flota Słowian i polskiego Wolina uczestniczy w największej z bitew wikingów: morskiej bitwie królów pod Svoldern (Zwłodziem), zakończonej klęską floty norweskiego króla Olafa Tryggvasona i jego śmiercią.

    Tymczsem w Jomsborgu rządzi w imieniu Bolesława Chrobrego przebiegły jarl Sigwaldi. Musi solidnie pilnować piastowskich interesów skoro w 1007r. sami Wolinianie skarżą się cesarzowi na twarde rządy Bolesława Chrobrego. W 1012r. jomswikingowie uczestniczą w zwycięskiej bitwie pod Canterbury w Anglii. Rok 1043 przynosi wyprawy Słowian i jomswikingów na Duńczyków, zdobycie miast Hedeby i Arhus. Niezwykle silna, odwetowa wyprawa króla Magnusa dotkliwie niszczy Jomsborg i podgrodzia Wolina. Ale Jomsborg odbudowuje się, skoro w 1069r. flota Słowian i jomswikingów uczestniczy w zwycięskiej wyprawie morskiej na Anglię, zorganizowanej przez króla duńskiego Svena II Estrydsena. W roku 1106 młody norweski król Sigurd sprzymierza się z jomswikingami i wyrusza na wielką wyprawę krzyżową przeciwko Saracenom. Zwycięski król w chwale wraca do Norwegii. Co się stało z jomswikingami – o tym kroniki milczą. Może pozostali w słonecznej Italii, albo też na służbie u bajecznie bogatych arabskich książąt, we flotach których często pojawiają się żeglarze – dowódcy o słowiańskich i normańskich imionach.

    Niektórzy historycy twierdzą, że Jomsborg i jomswikingów wymyślili skandynawscy skaldowie u schyłku XIIw, zlepiając w jedną całość wszystkie dokonania słowiańskich chąśników z Wolina oraz innych pomorskich portów, aby przypisać je normańskim wikingom. Ale to już wyzwanie dla wnikliwych, ambitnych historyków.

    Autor: Wrzesław Mechło / Za: http://www.wrzeslaw-legends.yoyo.pl/jj.html

     KRUCJATA NA SŁOWIAN

    W roku 1147 pod hasłami walki z niewiernymi rozpoczęła się kolejna wielka krucjata. Armie krzyżowców organizowały wyprawę na Jerozolimę. Władcy sascy postanowili wykorzystać sytuację, aby zająć ziemie należące do Słowian. Powszechnie rozgłosili, że pod bokiem, nad Bałtykiem mają pogańskich sąsiadów i muszą im przynieść chrześcijaństwo. Papież zezwolił książętom saskim zamianę Saracenów na Słowian. Chrześcijańskim rycerzom idącym za Łabę przysługiwały takie same przywileje, odpusty i nagrody w niebie jak krzyżowcom pod warunkiem, że żaden nie przyjmie od pogan okupu, bo to by umacniało niewiernych w błędach ich wyznania. Sasom było na rękę wymordować nieposłusznych, a pozostałych zniewolić pod pretekstem niesienia chrześcijaństwa. W porozumieniu z Duńczykami ruszyła wielka wyprawa krzyżowa na Obodrzyców i chrześcijańskich Pomorzan.

    Obodrzycki książę Niekłót (Niklot) zorientował się w sasko-duńskich knowaniach. Uznał, że nie ma sensu czekać na wojska krzyżowców, lecz należy wyprzedzić ich działania i zniszczyć zapasy, z których mogą korzystać. W tym celu potajemnie zebrał znaczne siły morskie. Nocą przeprawił się przez zatokę zwaną dzisiaj Meklemburską i skierował flotę do ujścia rzeki Trawny (obecnie Trawe). Postanowił zaatakować ziemię wagryjską zanim saskie wojska wtargną do jego państwa. O świcie dnia 26 czerwca słowiańska flota podążała ku wielkiej Lubece – miastu, które już w 1143r. wymusiło od Danii przywilej wyłączności solenia i rozprowadzania śledzi. Należy podkreślić, że Lubeka była pierwszym nadbałtyckim portem zdobytym przez Niemców na Słowianach.

    Mieszczanie dostrzegli niebezpieczeństwo i zorientowali się w sytuacji. Postanowili natychmiast powiadomić rycerzy grodu oraz ludzi w mieście o zagrożeniu. Jednak na niewiele to się zdało, bowiem wszyscy: i w porcie i w mieście, byli pijani od nocnego świętowania. Już cieszyli się na przybycie armii krzyżowców, która miała obrócić w perzynę grody słowiańskich sąsiadów. Dlatego niespodziewany obodrzycki atak był niezwykle skuteczny. Statki w porcie stanęły w płomieniach i wkrótce poszły z dymem. Podobnie nadbrzeżne zabudowania i magazyny. Zginęło ponad trzystu mężczyzn, którzy próbowali walczyć ze Słowianami. Inni poszli w niewolę. Ci, którzy zamknęli się w warownym grodzie musieli wycierpieć dwudniowe oblężenie. Słowiańskie oddziały konne przemieszczały się po ziemi wagryjskiej, rujnując, co tylko napotkały! Aby pozbawić krzyżowców zapasów żywności wzniecano pożary. Płomienie trawiły pola uprawiane przez osadników z Westfalii, Niderlandów i innych kolonistów. Kto próbował opierać się zbrojnie – zginął, a jego żony i córki uprowadzano w niewolę.

    Gdy tylko o słowiańskiej wyprawie dowiedział się niemiecki władca Holsztynu i Wagrii hrabia Adolf, natychmiast zaczął gromadzić wojska, z którymi ruszył, aby wypędzić najeźdźców. Skoro wieść o tym doszła do Słowian, powrócili na swoje śmigłe statki pełne niewolników i wspaniałych łupów, po czym wrócili do swoich siedzib.

    Dokładną relację z tej wyprawy znamy z kroniki Helmolda – ówczesnego proboszcza Bozowa w ziemi Obodrzyców, który pisze:

    “Niklot czując, że wyruszenie wyprawy zostało już bezapelacyjne postanowienie, przygotowuje potajemnie siły morskie i przepłynąwszy cieśninę [Meklemburską],skierowuje flotę do ujścia Trawny /Trawe/, pragnąc ugodzić ziemię Wagrów zanim by jeszcze wojska saskie wtargnęły do jego państwa. O świcie dnia, w który obchodzi się święto męczenników Jana i Pawła [tj. 26. VI], flota Słowian wpłynęła przez ujście Trawny. Wtedy mieszczanie niemieckiej Lubeki, usłyszawszy zgiełk wojska, przywoływali mężów grodu mówiąc: “Usłyszeliśmy odgłos wielkiej wrzawy nadchodzącego tłumu i nie wiemy, kto by to był?” Wysłali również gońców do miasta i na targowisko, zawiadomić o grożącym niebezpieczeństwie. Lecz lud pijany od mnóstwa trunków nie dał się oddalić ani z ulic, ani ze statków, dopóki otoczeni wrogami nie utracili przez podłożony pożar łodzi obładowanych towarem. Tego dnia zginęło powyżej trzystu mężów [...] Następnie ci, którzy byli w grodzie, musieli wycierpieć dwudniowe oblężenie. Natomiast oddziały konne przebiegające całą ziemię Wagrów rujnowały, co tylko zastały. Żarłoczny płomień strawił opole darguńskie i cokolwiek w dół Trawny uprawione było przez Westfalów, Holendrów i innych obcych kolonistów. Urządzili także rzeź tych dzielnych mężów, którzy przypadkiem próbowali opierać się zbrojnie, a ich żony i córki uprowadzili w niewolę [...] Dowiedziawszy się o tym hrabia Adolf, władca Holsztynu i Wagrii, zgromadził wojska do walki ze Słowianami i wypędził ich ze swej ziemi. Skoro wieść o tym doszła do Słowian, powrócili do statków i odpłynęli obciążeni pojmanymi ludźmi i różnym dobrem, które byli zrabowali w ziemi wagryjskiej”…

    Główne siły krzyżowców nie zdołały pomóc Lubece, gdyż z trudem oblegały słowiański gród Dąbin (Dobbertin) oraz położony w pobliżu Zwierzyn (obecnie Schwerin) W Zatokę Wyszomierską wpłynęło prawie dwa tysiące duńskich statków, które dostarczyły stutysięczną armię wojowników biorących również udział w oblężeniu. Duńczycy zajęli port w Wyszomierzu (obecnie Wismar). Tymczasem obrońców Dąbina postanowili odciążyć pobratymcy z Rany. Wróżba świętowita w Arkonie wypadła pomyślnie i wielka rańska flota przybyła Obodrzycom na odsiecz. Słowiański atak ugodził zaskoczonych Duńczyków tak silnie, że nawet ich dowódca Asker – wielki biskup Roskilde – stracił głowę i ze świtą uciekł na ląd, pozostawiając swoje statki. Stojąca na zewnątrz flota Skanów została całkiem zniszczona. Tymczasem Niekłót śmiałym wypadem z twierdzy rozbił wojsko duńskie oblegające Dąbin i wiele tysięcy Duńczyków “zgładziły słowiańskie miecze”. Do tego doszła wieść o napadzie Słowian na ich flotę. Przestraszeni Duńczycy wycofali wojska z oblężenia Dąbina, powrócili na statki i zaatakowali Ranów, którzy jednak na swoich znacznie szybszych statkach bez trudu umknęli pościgowi. A cel, jakim było odciążenie obrońców Dąbina, został w pełni osiągnięty. Obwiniający się wzajemnie za klęskę skłóceni Duńczycy nie powrócili już wspomagać krzyżowców, lecz na ocalałych okrętach uciekli do swoich grodów.

    Podobna, wzajemna pomoc Słowian ochroniła przed zdobyciem i zniszczeniem przez wojska krzyżowe warowny Dymin (obecnie Demmin) nad rzeką Trzebszą (Trebel) i pobliski Mechlin (obecnie Meklenburg). Słowianie coraz częściej robili wypady z obleganych grodów, a ich niewielkie odziały skutecznie nękały krzyżowców.

    Całkowitą militarną i moralną kompromitacją wyprawy krzyżowej na ziemie Słowian okazał się nadodrzański Szczecin, na wałach którego biskup Wojciech, dawny kapelan Bolesława Chrobrego umieścił chrześcijańskie krzyże. Następnie wyszedł z procesją przed wały grodu i wytłumaczył krzyżowcom, że chrystusowa religia trwa na tej słowiańskiej ziemi już od 1124 roku. A wprowadził ją nie kto inny, tylko sam biskup Otton z Bambergu. Zarzucił przy tym saskim książętom ich gwałty i grabieże podkreślając, że nawracanie jest sprawą pokoju, a nie oręża i rozlewu krwi. Po otrzymaniu wynegocjowanego okupu krzyżowcy odstąpili od miasta. Przy stracie wielu ludzi, bez większych łupów, z opuszczonymi głowami rycerze krzyżowi wracali spod Szczecina do domu. Dołączyły do nich bezskutecznie oblegające Dąbin i Dymin wojska krzyżowe, których jedynym osiągnięciem było to, że Niklot obiecał im przyjąć chrześcijaństwo i wypuścić jeńców. Tak właśnie wielka i szumna wyprawa krzyżowa na Słowian północy zakończyła się nieoczekiwanie marnym skutkiem, a nawet kompromitacją saskich wichrzycieli.

    Autor: Wrzesław Mechło / Za: http://www.wrzeslaw-legends.yoyo.pl/kruc.html

    null
     
    KALENDARIUM DZIEJÓW SŁOWIAN POŁABSKICH

    Dariusz Sieczkowski
    (rok I, bohemistyka, zaoczne)

    Od autora:

    Słowianie Połabscy należą do Słowian zachodnich. Jako, że ziemie ich oddzielały terytoria plemion polskich od Niemiec, historia i władcy omawianych plemion są często wykorzystywani w budowaniu ideologii narodowościowej lub idei jednego państwa słowiańskiego przez ruchy o charakterze narodowościowym. Autor zdecydował się na formę kalendarium aby zminimalizować powtórzenia z dostępnych opracowań i uniknąć oskarżeń o plagiat. W przypadku wczesnej historii powtórzeń, niestety, nie da się uniknąć. Mimo suchych wykazów dat autor starał się zwrócić uwagę na okoliczności zdarzeń.

    Wprowadzenie:

    Spośród plemion należących do Słowian Połabskich najczęściej możemy usłyszeć o Obodrytach i Wieletach. Co prawda istniało plemię Obodrytów, lecz było ono jedynie częścią Związku Obodryckiego utworzonego z plemion : Wagrów, Połabian, Warnawów i Obodrytów. Ziemie tego Związku znajdowały się na północy, od wschodu oddzielone ziemiami pomorskimi i polskimi, a od zachodu Niemcami. Od północy otaczało plemiona te Morze Bałtyckie. Nietrudno się domyślić, że dość duża część mieszkańców trudniła się rybołóstwem i korsarstwem. Obodryci wiecznie rywalizowali ze Związkiem Wieletów, do którego z kolei należały następujące plemiona: Chyżanie, Czrezpienianie, Tolężanie i Redarowie. Okresowo przyłączali się doń Wkrzanie, Morzycy i Rzeczanie. Antagonizmy obodrzycko-wieleckie wykorzystywali władcy sascy interweniując w tamtejsze stosunki wewnętrzne, co prowadziło stopniowo do zależności polityczno-ekonomicznej. Spośród grup plemiennych ważna jest też grupa “serbsko-łużycka” – Łużyczanie, Miliczanie, Selpoli, Bieżuńczanie, Serbowie, Żytycy, Koledzicy, Żyrmuntowie, Susłowie i Dalemińcy (Głomacze). Jeżeli chodzi o pojedyncze plemiona początkowo nie skupione w żadnym ze związków to istotną rolę w dziejach Słowian Połabskich odgrywali Stodoranie. Inne mniejsze plemiona np. Sprewianie, Doszanie, Ziemczycy czy Drzewianie z czasem zostały pochłonięte przez rosnące w siłę państwa związkowe lub dostały się pod wpływy niemieckie. Powstawanie związków było naturalną koleją rzeczy przy przeobrażeniach społeczno-ekonomicznych tamtego okresu.

    Słowianie zasiedlili omawiane ziemie podczas “wędrówki ludów”. Wtedy istniał jeszcze wspólny język prasłowiański. Z czasem wyodrębniły się języki właściwe dla danych regionów zaliczone do lechickiej grupy językowej. Języki Łużyczan – dolno- i górnołużycki zostały zachowane i są dzisiaj krzewione przez pasjonatów liczących przy okazji na zyski finansowe. Wymarł język słowiński i połabski używany przez Obodrytów, najbliższy mu, wśród istniejących jest język kaszubski – wskrzeszony, wszystko wskazuje, iż będzie przeżywał swój renesans.

    Słowianie Połabscy czcili bóstwa. Można przyjąć iż bóstwo było w pewnym sensie symbolem niezależności danego plemiona, przy czym np. w Związku Wieletów na całym terytorium głównym bóstwem był Swarożyc, u Rugian – Świętowit oraz Rujewit, u Obodrytów dość dużą rolę odgrywał Czernoboh, któremu nie składano jako ofiary przekleństwa i złorzeczenia. Istniał szereg innych czczonych bóstw, opisy niektórych wierzeń typu “przepowiadający przyszłość rumak” są dla nas czymś bezsensownym, jednak wtedy pogaństwo trzymało się dobrze, nawet po przyjęciu chrześcijaństwa przez niektórych książąt co jakiś czas wybuchały powstania pogańskie. Należy również zwrócić uwagę, iż wczesne średniowiecze nie cechowało się takim fanatyzmem religijnym jak czasy wypraw krzyżowych.

    Na temat historii Słowian Połabskich istnieje tylko kilka opracowań w języku polskim, szereg artykułów oraz materiał źródłowy w postaci “Kroniki Słowian” autorstwa Helmolda. Kronika cechuje się mnóstwem wtrąceń z Biblii i zapożyczeń z Kroniki Adama IV. Czasem można powoływać się na skąpe informacje w sagach państw skandynawskich. Autor bazował głównie na literaturze Jerzego Strzelczyka.

    Kalendarium obejmuje okres od pierwszej wzmianki w Kronice Fredegara do upadku Arkony.

    KALENDARIUM:

    Od 2 poł VI w. – początek osadnictwa Słowian. Plemiona germańskie ekspandują w tym czasie w kierunku granic Cesarstwa Rzymskiego.

    Ok. 632 – w kronice Fredegara pojawia się pierwsza wzmianka o konkretnym władcy Słowian Połabskich – Derwanie – księciu plemienia Surbiów (Serbów). Po klęsce Franków pod Wogatizburgiem wciela on swój kraj do państwa Samona.

    789 – wyprawa Karola Wielkiego na księcia zwierzchniego Wieletów – Dragowita. Wojska Franków wspomagali Sasi, Fryzowie, Obodryci i Serbowie. Za panowania Karola Wielkiego została wytyczona tzw. limes Saxoniae – granica obodrycko-saska. Między Łabą a Zatoką Kilońską. Król, a później cesarz nie zmuszał zależnych plemion do przyjęcia chrześcijaństwa. Zadowalał się trybutem i sojuszem.

    792 – powstanie antyfrankijskie Sasów połączone z wystąpieniem Wieletów.

    795 – zamordowanie przez Sasów księcia obodryckiego Wiczana, będącego w sojuszu z Karolem Wielkim, podczas kolejnego saskiego powstania antyfrankijskiego. Książę miał wspomagać wojska króla w jego tłumieniu.

    798 – książę obodrycki Drożko zwycięża Sasów w bitwie pod Święcianą.

    805 – Frankowie najeżdżają kraj Dalemińców.

    806 – Sorabowie uznają zwierzchnictwo Franków. 808 – najazd Duńczyków na ziemie obodryckie. Równoczesne wystąpienie Wieletów. Smoleńcy i Linonowie odłączają się od Związku Obodrzyckiego. Drażko uchodzi na wygnanie.

    809 – powrót Drażka z wygnania. Wyprawa odwetowa na Wieletów, opanowanie terytorium Smoleńców. W mieście Rerik książę zostaje zamordowany z rozkazu króla duńskiego.

    810 – wyprawa odwetowa Wieletów na ziemie obodryckie. Zniszczenie grodu Franków Hohbuoki.

    812 – wyprawa frankijska na ziemie wieleckie.

    814 – śmierć Karola Wielkiego. Stopniowe zrzucanie zależności przez plemiona Słowian Połabskich. Okres względnego spokoju

    844 – Ludwik Niemiecki najeżdża Obodrytów. Podczas walki ginie książę zwierzchni Gostomysł. Władza przechodzi w ręce naczelników plemiennych, co powoduje osłabienie Związku jako organizmu państwowego.

    928 – Henryk I po długim oblężeniu zdobywa Brandenburg – główny gród Stodoran.

    929 – pod naporem dwudziestodniowego oblężenia wojsk niemieckich pasa Gana – główny gród Dalemińców (Głomaczów). Wojska niemieckie urządzają rzeź ludności.

    929 – powstanie Redarów. Kres powstaniu zadaje zwycięstwo niemieckie w bitwie pod Łączynem 4 IX.

    931 – kampania niemiecka przeciw Obodrytom. Jeden z tamtejszych władców zmuszony do przyjęcia chrztu.

    932 – wojska Henryka I atakują ziemie Łużyczan i Milczan.

    934 – wyprawa niemiecka na ziemie Wkrzan.

    936 – najazd Ottona I na Redarów.

    939 – kampania niemiecka przeciw Obodrytom i Stodoranom. Silne wtedy plemię Stodoran zostaje pokonane dzięki zdradzie wracającego, rzekomo, z niewoli księcia Tęgomira.

    939 – legendarna uczta u margrabiego Gerona zakończona zamordowaniem 30 naczelników plemion.

    948 – pierwsze dwa biskupstwa w krajach Słowian Połabskich Brandenburg i Hawelberg.

    954 – Wkrzanie przyjmują zależność od Gerona.

    954 – wielkie powstanie antyniemieckie koalicji obodrycko-wieleckiej. Niemców wsparli Ranowie, Słowianie ponieśli decydującą klęskę nad Rzekienicą (16 X 955), kiedy zginął książę obodrycki Stojgniew. Niepokoje trwały aż do 960.

    963 – margrabia Geron podbija Łużyczan i Milczan.

    968 – powstanie biskupstw w Merseburgu, Żytycach i Miśni.

    983 – kolejne wielkie powstanie Wieletów (od 29 VI). Zdobycie Hawelberga i Brandenburga, powrót religii pogańskiej. Równolegle z powstaniem książę obodrycki Mściwój najeżdża i puszcza z dymem Hamburg. Powstanie stłumione na początku sierpnia.

    990 – powstanie Obodrytów pod wodzą Mściwoja i Mścidraga. Wg. Helmolda przyczyną owego powstania miało być nazwanie księcia Mściwoja “psem” przez margrabiego Teodoryka. Słowianie spustoszyli Nordalbingię oraz urządzili rzeź chrześcijan w Starogardzie.

    1017 – Wieleci wspomagają Niemców w wyprawie przeciw Chrobremu.

    1018 – najazd Wieletów na ziemie Obodrytów, połączony z reakcją pogańską. Książę obodrycki Mścisław, który wg. Helmolda “otwarcie wyznawał Chrystusa, choć potajemnie go prześladował” opuszcza kraj. Rozpad pokonanego związku.

    1033 – zwycięstwo Wieletów nad Sasami pod Wierzbnem.

    Lata 30 XI w. – ponowne zjednoczenie związku obodrzyckiego przez Racibora, zamordowanego wkrótce z inspiracji Duńczyków.

    1043 – wyprawa Obodrytów na Duńczyków. Klęska najeźdźców i wymordowanie synów Racibora. Władzę przejmuje Gotszalk ocalając Związek przed rozpadem, chociaż będzie marionetką w rękach Duńczyków i Sasów. Zasłynie jako gorliwy krzewiciel chrześcijaństwa.

    1045 – wtargnięcie Wieletów na zeimie saskie. Najeźdźcy pokonani przez Henryka III.

    1056 – wojska wieleckie zadają klęskę dużym siłom saskim pod Przecławą. Ginie dowódca Sasów – margrabia Wilhelm.

    Ok. 1058 – rozłam w Związku Wieleckim. Plemiona Czrezpienian i Chyczan buntują się przeciw dominacji Redarów i Tolężan. Redarowie przy pomocy Gotszalka i Duńczyków zwyciężają buntowników. Ziemie zbuntowanych plemion przechodzą we władanie Związku Obodryckiego.

    7 VI 1066 – zamordowanie Gotszalka w Łączynie z inspiracji Związku Wieleckiego. Powstanie szwagra zamordowanego księcia – Blusa i reakcja pogańska – ukamienowanie chrześcijan w Raciborzu. Zniszczenie Hamburga. Władza przechodzi na krótko w ręce Budiwoja, zostaje on jednak w tym samym roku pokonany przez Kruta. Okres rządów Kruta jest okresem wzmocnienia państwa mimo dalszych walk z Budiwojem o władzę.

    1068 – biskup halbersztadzki Burchard zbrojnie występuje przeciw Wieletom, zdobywa Retrę po czym burzy świątynię Swarożyca. Ten moment można uznać za zmierzch Związku Wieletów.

    Ok. 1069 – na krótko na tron obodrycki powraca Budiwoj wspierany przez Sasów.

    Ok. 1072 – Książę Krut zmusza Sasów do płacenia trybutu.

    1074-1075 – wojna domowa u Obodrytów. Budiwoj ginie wraz z elitą rycerstwa Bardów w okolicach grodu Płonia.

    1093 – Wyprawa księcia saskiego Magnusa na ziemie Brzeżan i Stodoran. Słowianie ponoszą klęskę pod Śmiłowym Polem. Zdobycie czternastu grodów słowiańskich.

    1093 – Henryk Gotszalkowic morduje Kruta i dzięki poparciu Sasów zdobywa władzę. Ziemie wieleckie przechodzą we władanie Obodrytów.

    1100 – margrabia Marchii Północnej Udo zdobywa Brandenburgię.

    1108 – manifest biskupów niemieckich nawołujący do ekspansji na ziemie Słowian Połabskich.

    1127 – zamordowanie Henryka Gotszalkowica.

    1127 – morderstwa na dwóch książętach słowiańskich – Wirikindzie w Hawelbergu i Meinfrydzie w Brandenburgu.

    1128 – ziemiami obodryckimi włada królewicz duński Kanut Laward. Terytorium Związku uszczupla się.

    1131 – zamordowanie Kanuta Lawarda. Rozpad Związku na dwie części rządzone przez innych władców: Przybysław staje się władcą Wagrów i Połabian – Obodrytami i Warnawami rządzi Niklot.

    1136 – Albrecht Niedźwiedź opanowuje kraj Brzeżan

    Ok. 1138 – najazd Przybysława na gród Seteberg symbolizujący zwierzchność niemiecką nad tymi ziemiami. Liczne akcje odwetowe.

    Ok. 1140 – Adolf II Holsztyński wciela w życie plan zasiedlania ziem Wagrów przez osadników niemieckich.

    1147 – krucjata przeciw Obodrytom. Książę Niklot odpiera ataki wsławiając się zniszczeniem okrętów przeciwnika. Uderzenie drugiej armii krzyżowców kompromituje oblężenie chrześcijańskiego Szczecina. Niklot zawiera sojusz z Niemcami.

    1150 – bezpotomna śmierć władcy Stodoran Przybysława-Henryka, w następstwie jej ziemie te uzyskuje Albrecht Niedźwiedź.

    1151 – Czrezpienianie i Chyczanie podnoszą bunt przeciwko Niklotowi.

    1157 – pierwsza z serii kampanii króla duńskiego Waldemara I przeciw Ranom.

    1160 – najazd Henryka Lwa na państwo Niklota. Książę obodrycki ginie mimo dzielnej obrony.

    1160 – po wyprawie duńskiej Rugianie uznają częściową zwierzchność duńską.

    1161 – z ziem obodryckich Henryk Lew tworzy lenno nadane dwóm synom dzielnego księcia – Przybysławowi i Warcisławowi.

    1162 – Rugianie uznają zwierzchnictwo duńskie i zobowiązują się do płacenia trybutu.

    ok. 1163 – Stracenie na szubienicy Warcisława podnoszącego bunt przeciwko zależności od Hneryka Lwa.

    1164 – książę Ranów Ciesław obejmuje jedno z trzech księstw Chyczańskich.

    1165 – Rugianie zrzucają zwierchnictwo duńskie.

    1166 – Przybysław staje się wasalem władcy niemieckiego. Stopniowe niemczenie się ziem słowiańskich.

    1168 – Duńczycy zdobywają Arkonę – miejsce kultu Świętowita. Książę Ciesław na mocy układu pokojowego zostaje lennikiem Danii.

    1170 lub 1171 – pierwsze opactwo cystersów w kraju Obodrytów ufundowane przez Przybysława i ulokowane w Doberanie.

    1325 – śmierć ostatniego z książąt rugijskich, zniemczonego, sławnego z pisania wierszy po niemiecku – Wisława III

    Literatura:
    1) J. Strzelczyk – Słowianie Połabscy
    2) Helmold – Kronika Słowian
    3) J. Strzelczyk – Wstęp i komentarz do Kroniki Helmolda
    4) J.Skowronek, M. Tanty, T.Wasilewicz – Historia Słowian Południowych i Zachodnich
    5) B. Zientara – Historia powszechna średniowiecza
    6) Mały słownik kultury dawnych Słowian

    Źródło: Slawistyka Bielsko

     
    Zobacz też: http://opolczykpl.wordpress.com/arkona/
     


    Herkus Monte – Konrad Wallenrod Prusów / Diwan Klekin – Wódz Barcji

    $
    0
    0

    Konrad Wallenrod Prusów


    Ożywa legenda Herkusa Montego, pierwszego pogromcy Krzyżaków Herkus Monte uczynił więcej dla swojego ludu niż Robin Hood czy Wilhelm Tell dla swego – mówi Józef Burniewicz, olsztyński dziennikarz i historyk, twórca idei usypania pod Olsztynem wielkiego kopca, który będzie sławić Herkusa Montego, XIII-wiecznego pruskiego wojownika, bohatera walk z Krzyżakami. – Przez kilka lat rozbijał duże armie i wodził za nos najlepszych rycerzy średniowiecznej Europy. Trzeba oddać sprawiedliwość Prusom, narodowi, który żył na tych ziemiach i który w haniebny sposób unicestwiono – mówi Burniewicz.
    Pomysł usypania kopca ożywił legendę Herkusa Montego. Wojownik stał się patronem jednej z warmińskich szkół podstawowych, miłośnicy tradycji rycerskich urządzają biesiady jego imienia, powstał nawet zespół rockowy Herkus Monte. Kościół patrzy na Herkusa niechętnym okiem. Hierarchowie olsztyńscy prosili Burniewicza przed trzema laty, by budowa kopca nie rozpoczęła się podczas obchodów millenium i męczeńskiej śmierci św. Wojciecha. Kto bowiem zabił naszego męczennika? Właśnie Prusowie. W świadomości przeciętnego Polaka Prusowie to ci, którzy nie chcieli przyjąć chrześcijaństwa, nie chcieli żyć według praw świata feudalnego i w dodatku napadali na nasze ziemie. To po to, by przeciwstawić się ich ekspansji, Konrad Mazowiecki sprowadził Krzyżaków.

    [- piastowscy książęta sami nadgorliwie brali udział na przestrzeni kilku wieków, naturalnie pod płaszczykiem tzw. “chrystianizacji”, w narzucaniu Prusom nienawistnego im katolicyzmu-jahwizmu - przyp. opolczyk]

    null
    Rycerz Henryk, wódz plemienia Natangów
    Herkus Monte przyszedł na świat w okolicach dzisiejszego Górowa Iławeckiego w 1225 r., a więc na rok przed sprowadzeniem rycerzy Zakonu Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie na ziemię chełmińską. Herkus pochodził z zamożnego rodu Montemidów z plemienia Natangów.
    Młodych Prusów porywano z ich wiosek i grodów, by służyli rycerzom zakonnym; czasami ojcowie sami wydawali swych synów najeźdźcom. Herkus trafił do braci zakonnych w Magdeburgu, oddany pod ich “opiekę” przez rodziców. Został ochrzczony i nadano mu imię Henryk. Już wkrótce władał mieczem jak mało kto, co szybko zwróciło uwagę Krzyżaków. Z łatwością nauczył się też niemieckiego i łaciny.
    Jako dwudziestoparolatek, już rycerz zakonny, wrócił w rodzinne strony. Mniej więcej wtedy, w 1249 r., po wieloletnich zmaganiach z najeźdźcą przedstawiciele pruskich plemion w obecności legata papieskiego podpisali z Krzyżakami w Christburgu (dzisiejszym Dzierzgoniu) dekret pokojowy. Prusowie zobowiązywali się m.in. do porzucenia pogańskich praktyk, wyrzeczenia się wielożeństwa i odbudowania zniszczonych kościołów. Zakon zaś miał ochraniać pruskich poddanych. To przyrzeczenie Krzyżacy jednak notorycznie łamali. Zdaniem Jerzego Necia, historyka i autora monografii o życiu Herkusa Montego, zakon sprowokował bunt, by dokonać fizycznej eliminacji Prusów, gdyż układ dzierzgoński mógł się stać “zaczątkiem budowy chrześcijańskiego państwa w Prusach, ale bez udziału rycerzy-mnichów”.
    W 1260 r. wybuchło antykrzyżackie powstanie. Jego bezpośrednią przyczyną było podstępne wymordowanie członków pruskiej starszyzny, która przybyła negocjować z rycerzami zakonu. 13 lipca tego samego roku Żmudzini, pobratymcy Prusów, zadali rycerzom zakonnym druzgocącą klęskę nad jeziorem Durbe w Liwonii (Inflanty). Wtedy właśnie Henryk Herkus Monte przeszedł na stronę swoich rodaków. Na początku walki z zakonem nie zamierzał się jednak wyrzekać chrześcijaństwa. Wysłał petycję do papieża Urbana IV. Opisał bestialstwo Krzyżaków i prosił o poparcie dla swojego ludu, uroczyście oddając go pod opiekę papieską. Petycja pozostała bez odpowiedzi. Rozgoryczony Henryk Herkus zwrócił się znów do swych dawnych bogów. Stał się na powrót Herkusem – walecznym wodzem plemienia Natangów.

    Powiesić legendę

    W pierwszej fazie powstania (nazywanego drugim powstaniem pruskim) Prusowie niemal osiągnęli zwycięstwo. 20 września 1260 r. wszystkie plemiona pruskie uderzyły jednocześnie, co całkowicie zaskoczyło Krzyżaków. Zanim zakonowi udzielono pomocy z Zachodu, prawie cały kraj został wyzwolony. Oparły się jedynie załogi zamków utrzymujących kontakt ze światem drogą morską – Królewca, Bałgi, Elbląga oraz jedyna twierdza w głębi pruskiego terytorium – Bartenstein (zamek bartoszycki padł w końcu po trzech latach). Natangia była wolna!
    Pobici Krzyżacy zaczęli się uciekać do podstępów. Przekupywali niektórych Prusów nadaniami ziemi w zamian za wpuszczenie za bramy warowni. Henryk Monte nie pozostawał im dłużny. W stroju rycerza zakonu przybywał do twierdz i siedzib krzyżackich i wyprowadzał braci na pewną śmierć albo do niewoli. Przez siedem lat armia Herkusa nie dopuszczała wrogów na swój teren, ale potem sytuacja zaczęła się zmieniać. Zakon zakończył wojnę z księciem pomorskim Świętopełkiem, Krzyżaków zaczęli wspierać Polacy zaniepokojeni wdzieraniem się Prusów na ziemię chełmińską. Prusowie nadal jednak trzymali się mocno. Na Natangów uderzyły świetnie wyszkolone posiłki czeskie, ale nawet one nie poradziły sobie z wojownikami Herkusa. Krzyżacy wiedzieli jedno: po śmierci wodza Prusowie wpadną w popłoch. Dowiedziawszy się przez szpiegów, gdzie zatrzymał się Herkus, porwali go, a potem publicznie powiesili (ten rodzaj śmierci był uznawany przez Prusów za szczególnie hańbiący). Po uduszeniu kat przebił jeszcze dla pewności serce Herkusa sztyletem.
    Rachuby okazały się słuszne: opór Natangów zaczął słabnąć. Powstanie w Prusach trwało jeszcze ponad 10 lat, ostatnie siedliska oporu unicestwiono w 1283 r.

    Pomnik wystawiony przez Mickiewicza

    Pozbawieni wielu praw, którymi cieszyła się większość napływowej ludności, Prusowie zostali zepchnięci na własnej ziemi na najniższy szczebel hierarchii społecznej (za zabicie Prusa trzeba było na przykład zapłacić jedynie stosunkowo niewielką grzywnę) i zmuszeni do dźwigania wielkich ciężarów ekonomicznych na rzecz nowych panów.
    Pod koniec trzeciej dekady XVI wieku Prusowie powstali raz jeszcze i ponieśli druzgocącą klęskę. Potem de facto ulegli germanizacji. W XVII wieku ślad po tym narodzie ostatecznie zaginął. Legenda Herkusa Montego po wiekach znalazła miejsce w literaturze. Pisali o nim pisarze niemieccy i litewscy. W przypisach do “Konrada Wallenroda” Adam Mickiewicz stwierdził: “Często się zdarzało, że Prusacy (tj. Prusowie) i Litwini, dziećmi porwani i wychowani w Niemczech, powracali do ojczyzny i stawali się najsroższymi Niemców nieprzyjaciółmi. Takim był pamiętny w dziejach Zakonu Prusak Herkus Monte…”. Dlatego można domniemywać, że jego postać zainspirowała wieszcza do napisania dzieła o krzyżackim rycerzu, który zgubił swój zakon. Postaci wodza Natangów poświęcony jest film fabularny, zrealizowany w latach 70. na Litwie. Imię Montego nosi uniwersytet w Kłajpedzie, a od 1999 r. – szkoła w Kamińsku.

    Wolni Prusowie

    Winni zagłady Prusów są pośrednio też Polacy, bo to polski książę ściągnął w 1226 r. Krzyżaków na ziemię chełmińską [- piastowski książę Konrad Mazowiecki sprowadził na polskie tereny najgorszą zarazę katolicką – krzyżaków. Za ludobójstwa krzyżaków na ludzie pruskim ponoszą więc polscy katolicy (nasi niestety rodacy), jako potomkowie Piastów – nadgorliwych “chrystianizatorów” – współodpowiedzialność. - przyp. opolczyk].
    Polacy nie potrafili się skutecznie bronić przed najazdami pruskich wojowników. Niektórzy z nich zapuszczali się pod Łęczycę, a więc prawie w środek ówczesnej Polski. Polscy rycerze organizowali wyprawy odwetowe, ale grzęzły one w mazurskich bagnach albo trzebione były w drodze powrotnej, bo Prusowie opanowali do perfekcji leśną partyzantkę. Trudno było zawrzeć pokój czy rozejm, bo każda wioska pruska miała swojego króla, niezależnego władcę, który organizował własne wyprawy.
    Prusowie to nazwa nadana kilkunastu plemionom żyjącym na terenie późniejszych Prus Wschodnich. Mówili podobnym językiem, potrafili się porozumieć z przodkami dzisiejszych Litwinów i Łotyszy, jak oni byli Bałtami, którzy przybyli w ten zakątek Europy na początku naszej ery. Żyli głównie z uprawy roli, ale wielu trudniło się handlem (w ziemi odnajdywano także miecze wykuwane w najlepszych fryzyjskich czy burgundzkich warsztatach). Jan Długosz napisał, że zarówno pruscy mężczyźni, jak i kobiety chodzili codziennie do łaźni, aby “wypędzić z ciała skutki opilstwa z poprzedniego dnia i przedłużyć życie”.
    Prusowie czcili naturę, funkcję świątyń pełniły tzw. święte gaje (za wtargnięcie do takiego gaju skazano św. Wojciecha na śmierć). Nosili amulety, czuli potrzebę nieustannego wróżenia. Przed walką składali bóstwom ofiary ze zwierząt i ludzi [Informacja o krwawych ofiarach z ludzi i zwierząt jest mało wiarygodna i napisana zapewne na podstawie kronikarzy katolickich, którzy podobne kłamstwa o poganach często wymyślali - przyp. opolczyk].

    [Wytępieniu "pogaństwa" w Prusach Watykan nadał nawet rangę krucjat i w tym haniebnym i ludobójczym procederze brali udział także polscy katolicy, którzy przeistoczyli się w posłusznych kundli Watykanu.
    Tutaj jeszcze pewna dygresja. Zaledwie kilka lat po sprowadzeniu krzyżackiej dziczy na ziemię chełmińską doszło do konfliktu pomiędzy Konradem a krzyżakami. Konrad odebrał krzyżakom wszystkie nadania, ale wtedy do akcji wkroczył katolicki cesarz niemiecki i wydał antydatowaną tzw. “Złotą Bullę“, w której dysponował on uzurpatorsko m.in. terenami polskimi. Bullę tego cesarza jahwisty uznało papiestwo stając po stronie ludobójców z zakonu Szpitala Najświętszej Maryji Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie.
    Nadgorliwość polskich Piastów w jahwizacji Prus, a zwłaszcza ściągnięcie do Polski na pomoc krzyżaków nie wyszła Polsce na dobre. Nie dość, że trzysta lat zakon ludobójców spod znaku rzymskiej szubienicy zagrażał Polsce, to jeszcze utworzone na jego gruzach w 1525 roku Prusy Książęce po przeistoczeniu się w Królestwo Prus były jednym z zaborców.
    Naszym braciom – Prusom – winni jesteśmy przynajmniej pamięć o nich.
    - przyp. opolczyk]

    Autor: Rafał Geremek / Źródło: Tygodnik WPROST

    Czytaj więcej :

    Nasi pogańscy bracia – Prusowie
    ( Zajrzeć w pogańską duszę , czyli rzecz o religii dawnych Prusów ) :
    http://opolczykpl.wordpress.com/2012/08/02/nasi-poganscy-bracia-prusowie/

    Andrzej Szubert – Elegia o ludu Prusów
    ( Johannes Bobrowski – Pruzzische Elegie ) :
    http://opolczykpl.wordpress.com/2012/08/01/elegia-o-ludu-prusow/
     

    PRUSCY HEROSI – HERKUS MONTE /
    WIELKI WÓDZ NATANGÓW I PRUSÓW Z RODU MONTEMIDÓW

     
    Heroiczna postać nie mająca sobie równej w ówczesnej Europie i później, natchnęła wielkiego polskiego wieszcza Adama Mickiewicza do dzieła “Konrad Wallenrod”.
    Po wyciszeniu Pomezanii, nie realizowaniu traktatu pokojowego z 1249 roku. Rozbiciu struktur społecznych Pomezan poprzez odseparowanie warstwy wodzowskiej i przesiedlenie jej z dala od ich rodzimej społeczności. Pomezańczycy którzy w pierwszym powstaniu występowali samotnie, nie odegrali już więcej znaczącej roli w następnych zmaganiach Prusów z Krzyżakami.

    Krzyżacka zgraja niemieckich rycerzy żądna nowych mordów i zdobyczy terytorialnych, odwagą nigdy nie grzeszyła, wiemy to z ich walki ze światem Islamu. W przypadku Prusów było podobnie.
    Ze strachu, przestali zagłębiać się w terytorium pruskie, wybierając inną taktykę.

    Krzyżacki podbój Prusów potoczył się wzdłuż wybrzeża Zalewu Wiślanego, z którego dokonywano bestialskich wypadów w głąb lądu. Przedtem jednak zakładano na wybrzeżu warownie-sypialnie do których z wypraw wracali dla swojego bezpieczeństwa.
    W miarę posuwania się wzdłuż Zalewu takie forty powstawały.

    W ten sposób Krzyżacy dotarli do ziemi Natangów. Dzisiaj terytorium przez które przebiega granica z Rejonem Kaliningradzkim. Przywódcą Natangów był Nobiles, możny tego ludu z wybitnego rodu Montemidów.
    Osaczony przez Krzyżaków i widząc ogrom bestialstwa i okrucieństwa, nie mając wyboru w ratowaniu najbliższych i powstrzymania dalszej eksterminacji Natangów, zaakceptował oddanie Krzyżakom zakładników.

    Standardowym postępowaniem najeźdźców było zabieranie mężczyzn i dzieci zdolnych do pracy, jeśli przed tym nie zostali wymordowani.
    Wśród zakładników znalazł się niepełnoletni syn Montemidów, Herkus. Los nie szczędził możnych. Tym bardziej porywano ich dzieci, żeby nie wywoływały buntów. Wyrachowanie i okrucieństwo Niemców nie miało sobie równego.

    Niepełnoletni jeszcze Herkus, nie trafił do pracy dla Krzyżaków. Został przeznaczony do deportacji i wywieziony do Magdeburga w celach propagandowych, aby pokazać jak zakonni dbają o Prusów i krzewieniu wśród nich Chrześcijaństwa. Publicznie został ochrzczony i w zakonnych kazamatach pobierał nauki. Oczywiście w stylu niemieckim, z myślą, że ulegnie germanizacji.

    Młody, zdolny Herkus bardzo chętnie przyjmował wiedzę, bardzo szybko nauczył się języków, nie tylko niemieckiego, również łaciny i biegle nimi władał. Zdolnościami swoimi, zwrócił na siebie uwagę wśród zakonnych . Zakonni zauważyli w nim możliwość, wykorzystania jego osobowości w podboju Prusów.

    W związku z tym postanowieniem, zaczęto Herkusa szkolić w rycerskiej sztuce wojowania. W przyjmowaniu nauki w rzemiośle rycerskim i w biegłości używania miecza wykazał się niezwykłymi zdolnościami. Bardzo szybko stał się niedoścignionym nie tylko wśród rówieśników. Ku wielkiemu zadowoleniu zakonnych, iż będą mogli użyć Herkusa w Prusach.

    Bez wątpienia młody Herkus, nie mógł zapomnieć jakim cierpieniom i okrucieństwom był poddany jego ród wraz z bliskimi jemu Natangami, których to zdarzeń był naocznym świadkiem.
    Urodzony około roku 1225, pojmany w piętnastym roku życia, wrócił do Prus już jako dwudziestokilkuletni rycerz, ale w szrankach Zakonu Krzyżackiego.
    Zbyt długo nie pozostawał z rycerzami Zakonu. Odwiedził swój sponiewierany ród, Montemidów, i lud Natangów broczący we krwi z rąk Zakonu.

    Krzyżacy w obawie, iż Prusowie nawracają się na Chrześcijaństwo i mogą stracić możliwość utworzenia swojego państwa, jeszcze bardziej zintensyfikowali i z absolutną systematycznością dokonywali biologicznego wyniszczania ludu pruskiego.

    Aktem maksymalnego niemieckiego bestialstwa, było zaproszenie pruskiej starszyzny do stołu negocjacyjnego. Kiedy starszyzna rodów pruskich przybyła do negocjacji pokojowych, wszystkich wymordowano.
    Po uczcie, zaryglowano drzwi i okna, następnie podpalono i pilnowano żeby nikt przez przypadek nie ocalał.

    Jakże łatwo, można, to zdarzenie porównać z napisem na bramie niemieckiego obozu śmierci Oświęcimia, “Arbeit macht frei” , (praca czyni wolnym).

    Herkus Monte zrzuca habit zakonny i staje w szeregach Prusów jako ich przywódca. Tak zacznie się jego nieśmiertelna epopeja.
    Rok 1260, to początek drugiego powstania Prusów w celu odzyskania dawnych swobód i wolności, ale nie walki z Chrześcijaństwem.
    Jako dowód, przed powstaniem było wysłanie do papieża Urbana IV listu akceptującego przyjęcie Chrześcijaństwa, uroczyście oddającego Prusów pod opiekę stolicy Apostolskiej.
    Pomimo, że wymieniono bestialstwa Krzyżaków, Urban IV przemilczał ten list, a jego następcy wręcz nawoływali do dalszej krucjaty przeciwko Prusom, jak to uczynił Klemens IV w roku 1265. Cała Europa pod tymi wpływami wysyłała, już nie tylko z naboru niemieckiego, coraz to nowsze doborowe hufce rycerstwa.

    W takich warunkach Herkus Monte zaczął ścigać Krzyżaków gdziekolwiek to było możliwym, siejąc strach i panikę wśród zakonnych, którzy przestali być pewni ani dnia ani godziny.

    21 stycznia 1261 roku Herkus Monte odniósł spektakularne zwycięstwo nad elitą krzyżacką.
    Wspomnę tylko bitwę o krzyżacki Pokarvis, fort przyczółek na wybrzeżu Zalewu Wiślanego. Herkus rozpoczął tą batalię od przeczekania wyjścia głównej załogi Krzyżaków na ekspedycję w głąb Prus. Po ich odejściu przypuścił szturm na fort szybko opanowując jego biorąc niedobitków do niewoli. W tym forcie zaczaił się na powrót głównych sił Krzyżaków i wydał im drugą bitwę z której mało kto ocalał. Jednocześnie oswobodził wziętych do niewoli Prusów.

    Sromotnie zakończona bitwa dla zakonnych, odbiła się głośnym echem wśród Prusów. Herkus pokazał, że Krzyżacy są do pokonania. Najeźdźców opanowała panika z obranej taktyki wodza Prusów.
    Wśród pojmanych znalazł się Krzyżak o nazwisku Hirzhalis przyjaciel Herkusa z czasów jego deportacji w Magdeburgu. Należy nadmienić, że Herkus zrzucając habit zakonnych wraz ze swoimi wojami, wrócił do dawnych pruskich wierzeń. Według nich, po zwycięstwie jeden z pojmanych miał w ofierze stanąć na stosie. Dla wielu, być może, był to akt barbarzyńskich pogan.

    Zapytuję.

    Jakim aktem było mordowanie bezbronnej ludności Prus w imię wiary Chrześcijańskiej?

    W losowaniu kto ma pójść na stos, los wskazał na Hirzahlisa. Herkus chciał ratować przyjaciela. Przekonał starszyznę do powtórnego losowania, również niekorzystnego dla przyjaciela. Kiedy po raz trzeci los dla Hirzahlisa był niefortunny, on sam poszedł na stos.
    Herkus Monte niezmordowanie ścigał krzyżackie hufce gdziekolwiek pokazali się, nie dając im czasu i możliwości na przeorganizowanie się. Niejednokrotnie w przebraniu zakonnym mobilizował ich do ekspedycji karnych przeciwko Prusom, wprowadzając w dobrze zorganizowane zasadzki przez swoich wojów. Z tych wypraw Krzyżacy nie wracali, tak że nie mogli ostrzec innych jaki los ich spotkał.

    Była to taktyka którą stosowali Krzyżacy.
    Uwadze Herkusa nie umknął ciągły napływ nowych hufców niemieckiego i europejskiego rycerstwa. Odbywało się to drogą morską przez porty Elbląga, Bałgi i Królewca. Cała potęga europejskiego rycerstwa waliła się na Prusów.
    Zebrał starszyznę Prusów, która zdecydowała o oblężeniu i ataku na Królewiec (dzisiaj Kaliningrad), gdyż prawie całe terytorium Prus zostało uwolnione od grasujących krzyżackich band.

    Należy nadmienić, że w sukurs Prusom przyszedł książę pomorski Mściwój II, z którym wspólnie ograniczyli dostawy żywności do portów krzyżackich.
    Sambowie w Królewcu zniszczyli flotę krzyżacką, a na lądzie Herkus Monte z Prusami oblegał miasto. Twierdza Królewiec okazała się nie do zdobycia i musiano odstąpić od oblężenia jej. Dodając do niepowodzenia Prusów w obleganiu Królewca, Herkus został poważnie ranny.

    Pomimo tego niepowodzenia, Heros Natangów postanowił nadal atakować krzyżaków , tam gdzie najmniej się tego spodziewano. W roku1263 zorganizował błyskotliwą wyprawę do ziemi chełmińskiej, zadając Krzyżakom bardzo ciężkie straty. Kiedy był w odwrocie, w pogoń za nim z elitą rycerstwa puścił się osobiście mistrz krajowy Helmerich. Herkus Monte nie dał się jemu zaskoczyć i pod Lubawą, ze swoimi hufcami wojów stawił czoła mistrzowi. Krzyżacy pewni zwycięstwa szybko zaatakowali Natangów.
    Bitwa skończyła się totalną klęską, sam mistrz w niej zginął i cała jego drużyna, nikt nie ocalał.

    W roku 1267 wtórne przybycie króla Czech Przemysława Ottokara II a rok wcześniej Ottona III Branderburskiego, spowodowało, że natangijczycy z Herkusem Monte zostali osaczeni i ich sytuacja stała się coraz trudniejsza. Na domiar złego sąsiadujący z Natangami Prusowie, z ciągle nowo napływającymi siłami rycerstwa przestali sobie radzić. Wszystkim doskwierał głód nie tylko z powodu krzyżackiego rabunku ale i też, że czego nie mogli zabrać niszczyli i palili.

    Z wymyślnymi okrucieństwami, Krzyżacy nie ustawali, dwunastorgu dzieciom, zakładnikom w Elblągu, wyłupano oczy i odesłano ich do rodziców.

    Siedem lat wojował Herkus Monte z elitą europejskiego rycerstwa którzy nazywali siebie chrześcijanami. W tych walkach padły wszystkie krzyżackie twierdze, poza portowymi. Napływ coraz to większych sił z Europy, nie pozwoliło jemu na utrwalenie tej krwawo zdobytej wolności, a żeby jeszcze dodać, nowy mistrz krajowy Dytryk II z Miśni szczególnie krwawo rozprawiał się z Natangami.

    Zaatakowany gród Herkusa padł a on sam ranny uszedł z życiem i skrył się w odstępach leśnych Natangii. Natychmiast ruszył za nim pościg. W roku 1273 znaleziono kryjówkę Herkusa Monte, pojmanego niezwłocznie powieszono a ze strachu żeby nie odżył przebito ciało jeszcze mieczem.

    W historii podboju Prus chrześcijańska Europa ma białą plamę i poza barbarzyństwem nie ma żadnej chwały. Wkrótce zobaczymy, czy będzie ją stać do przyznania się. Z brakiem wielkiego wodza Prusów, Herkusa Monte, drugie powstanie osłabło ale w sumie razem trwało piętnaście lat.
     

    PRUSCY HEROSI / DIWAN KLEKIN – Wódz Barcji

     
    Prusowie na wodzów swojej społeczności, nie koniecznie wybierali ich z pośród klasy Nobilesów, rodów poprzez ich zamożność uprzywilejowanych. Wielokrotnie podstawą takiego wyboru były wrodzone przywódcze zdolności, poparte odwagą i męstwem. Taką postacią był wódz Bartów, o którym nie zbyt wielką posiadamy wiedzę.
    Wiemy natomiast, że podczas polowania na niedźwiedzia został dotkliwie przez niego poturbowany i po tym spotkaniu nosił liczne blizny. Z tego to powodu otrzymał przydomek Klekine znaczący niedźwiedź.

    Bartowie niewielki to był lud, ale solidarnie przyłączył się do Wielkiego Powstania Prusów. Z racji zajmowania się pszczelarstwem, cały ten lud nazwany został Barcją.
    Do roku 1266 Diwan Klekine ze względu na szczupłość jego wojów, uczestniczył ze swoimi pruskimi sąsiadami we wszystkich wyprawach przeciwko krzyżakom.
    Rok 1266 był dla niego tragicznym rokiem, w bitwie pod Kowalewem jak zwykle bardzo zaciętej i z przeważającymi krzyżackimi siłami, na polu chwały w walce o wolność Prusów, poległ Diwan Klekine wódz Bartów.
    Bartowie nie wybrali następcy Diwana, natomiast nadal czynnie brali udział w powstaniu pod dowództwem wodzów swoich pruskich sąsiadów.
    Chwała dla jego męstwa.

    Źródło: http://prusowie.pl/historia/herosi/
     

    Zapomniane powstanie Prusów

     
    null
    Należący do ludów bałtyckich Prusowie już ok. VI–V w. p.n.e. zasiedlili tereny między Wisłą a Niemnem. Zajmowali się przede wszystkim rolnictwem.
    (© prusowie.pl)

    We wrześniu 2010 roku minęło dokładnie 750 lat od wybuchu antykrzyżackiego powstania Prusów, największego znanego powstania średniowiecznej Europy. Walki trwały 15 lat.
    Odwet wzięty przez Krzyżaków na pokonanych powstańcach i ich rodzinach umieszczony został przez historiografów wśród najkrwawszych kart dziejów ludzkości.

    Uroczystości rocznicowych jednak nie było, bo i Prusów dziś nie ma.

    Należący do ludów bałtyckich Prusowie już ok. VI-V w. p.n.e. zasiedlili tereny między Wisłą a Niemnem. Zajmowali się przede wszystkim rolnictwem, bartnictwem, hodowali zwierzęta, łowili ryby. Handlowali z Anglosasami, Germanami, Czechami, a nawet Arabami. O sprawach obrony, wyprawach wojennych czy podziale pracy decydowały wiece plemienne. Prusowie nigdy nie stworzyli organizacji plemiennej czy państwowej, do końca swojego istnienia funkcjonowali w ramach związków plemiennych. Byli przez to łatwym celem dla sąsiadów.

    Tereny zamieszkiwane przez Prusów już ok. X w. próbowali podbić Duńczycy i Rusini. Po nieudanych misjach chrystianizacyjnych Wojciecha i Brunona na Prusy – z miernym skutkiem – wyprawili się Bolesław Chrobry, a później Bolesław Krzywousty. Najeżdżali na nie też kolejni władcy polscy, powodując odwetowe najazdy Prusów na ziemie polskie. Po tym, jak na czele misji chrystianizacyjnej w 1210 r. stanął mnich Chrystian, który kilka lat później został biskupem pruskim, misja nabrała rangi krucjaty.

    Posłuchał Piast Piasta

    Sytuacja zmieniła się znacznie, kiedy Henryk Brodaty podpowiedział Konradowi Mazowieckiemu, że zakon krzyżacki może ochronić północne granice Mazowsza przed Prusami. Konrad posłuchał księcia śląskiego i nadał zakonowi ziemię chełmińską. Okazało się jednak, że Krzyżacy bardziej niż ochroną granicy mazowiecko-pruskiej zainteresowani byli stworzeniem własnego państwa. Pod dowództwem Hermana von Balka oddział Krzyżaków wspierany przez papiestwo, wojska polskie, śląskie, pomorskie i zachodnioeuropejskie w 1230 r. zaczął podbijać ziemie pruskie, tworząc na zdobytych terenach państwo.

    Prusowie nie pogodzili się z istnieniem państwa krzyżackiego na swoich ziemiach i narzucaniem im wiary chrześcijańskiej. Krzyżacy zdawali sobie zresztą sprawę z tego, jak silny jest sprzeciw Prusów, terroryzowali więc podbitą ludność, sądząc, że zastraszana da się łatwiej podporządkować i spacyfikować.

    Skutek był odwrotny. W 1241 r. wybuchło pierwsze powstanie Prusów, pewnych, że chrześcijańska Europa zagrożona nagłym i potężnym najazdem mongolskim nie udzieli braciom zakonnym skutecznego wsparcia zbrojnego. Jednak Krzyżacy otrzymali pomoc od książąt piastowskich, którym najazd mongolski nie zagrażał. Wsparcia nie udzielił tylko książę pomorski Świętopełk. Najechał państwo krzyżackie i walczył z braćmi zakonnymi przez osiem lat, po czym uznał się za pokonanego i wycofał. Wkrótce powstanie upadło, a niewielka część Prusów zawarła z Krzyżakami w Dzierzgoniu układ, w którym zobowiązywała się do przyjęcia chrześcijaństwa oraz lojalności wobec zakonu, płacenia na jego rzecz dziesięcin i posiłkowania go w walkach. W zamian miała otrzymać równouprawnienie ze sprowadzaną przez Krzyżaków ludnością niemiecką, z zastrzeżeniem, że w przypadku niedotrzymania zobowiązań utraci wolność. Jednak to Krzyżacy łamali postanowienia układu i wobec podbitych ludów postępowali tak jak wcześniej.

    Błąd krzyżackiego wójta

    W 1260 r. klęską zakończyła się wyprawa zakonu na Żmudź, co Prusowie przyjęli z nieukrywaną radością. Zakon został osłabiony. Na terenie całych Prus rozpoczęły się uzgodnione przez starszyzny plemienne staranne przygotowania do ostatecznej rozprawy z Krzyżakami. Chcąc uniknąć grożącego już wyraźnie buntu, bracia zakonni postanowili wyeliminować tych, którzy mogliby go zorganizować i stanąć na jego czele. Wójt krzyżacki z położonego nad Zalewem Wiślanym Lenzenburga Volard Mirabilis zaprosił do siebie możnych z najgroźniejszych, najbardziej wojowniczych plemion Natangów i Warmów na negocjacje. Podczas spotkania kazał ich zabić.

    Wśród zabitych byli ojcowie wykształconych w krzyżackich szkołach rycerskich Prusów, którzy stali się braćmi-rycerzami. Na wieść o zdradzieckim czynie Mirabilisa porzucili oni zakon, wrócili do swych plemion i obok starszyzny stanęli na czele powstania. Wiedzieli o armii krzyżackiej i zakonie wszystko. Posiadali też wiedzę o ówczesnym opartym na cesarsko-papieskiej dwuwładzy porządku łacińskiej części Europy i zależności zakonu od papieża. Wiedzieli, jak skutecznie walczyć z Krzyżakami, byli więc przywódcami groźniejszymi od zamordowanych.

    null

    Powstanie wybuchło 20.9.1260 Prusowie uderzyli równocześnie na twierdze w Pogezanii, na Warmii, w Barcji, Sambii i Natangii, palili wsie i wycinali niemieckich osadników, jeżeli ci nie zdążyli zbiec lub schronić się w twierdzach. Ich skoordynowane wsparte zbrojnie przez Litwinów, Żmudzinów i Jaćwingów działania zaskoczyły Krzyżaków. Zamknięci w obleganych przez powstańców twierdzach bracia zakonni nie dawali za wygraną. Organizowali wypady. Te jednak trafiały na zasadzki. Do twierdz powracali nieliczni. Państwo zakonne praktycznie przestało istnieć.

    Heros zapomniany przez Europę

    Gdy w krzyżackich rękach pozostawały już tylko nadmorskie twierdze Elbląg, Królewiec i Bałga oraz położone w głębi lądu Bartoszyce, papież Urban IV otrzymał od Prusów list, którego autorstwo przypisuje się wodzowi plemienia Natangów Herkusowi Montemu.

    null

    Herkus pochodził z wybitnego rodu pruskiego Montemidów. Był synem księcia Natangów zamordowanego na polecenie wójta Mirabilisa, zakładnikiem i wyjątkowo utalentowanym wychowankiem krzyżackiej szkoły rycerskiej w Magdeburgu, bratem-rycerzem zakonu, który porzucił na wieść o zabiciu ojca. Przerażał Krzyżaków walecznością i odwagą, przede wszystkim jednak talentem strategicznym i taktycznym. Zdarzało się, że Herkus Monte przebrany za Krzyżaka organizował krzyżacką ekspedycję i wprowadzał ją w zasadzkę, z której nikt żywcem nie uchodził.
    W liście do papieża Herkus Monte zapewniał, że większość ludu pruskiego jest ochrzczona, a inni też wkrótce się nawrócą. Skarżył się na wiarołomstwo i okrucieństwo Krzyżaków postępujących niechrześcijańsko z Prusami i wyjaśniał, że walka z nimi toczona jest tylko z tego powodu. Z końcowej części listu, w której Herkus Monte poddaje ziemie i ludy pruskie władzy papieża, wynika, że Prusowie zdecydowali się na utworzenie własnego, uznającego zwierzchnictwo biskupa Rzymu, scentralizowanego państwa.

    Urban IV nie odpowiedział. Nałożył na Czechy, Morawy i polskie księstwa obowiązek wyprawy krzyżowej przeciw buntownikom. Opieszałość w wywiązywaniu się z tego obowiązku i nieskuteczność krzyżowców w starciach z powstańcami zmusiła papieża Klemensa IV do ogłoszenia w 1265 kolejnej krucjaty.

    Krzyżowa hekatomba

    Dowodzona przez margrabiego brandenburskiego Ottona III Pobożnego krucjata w 1266 została przez Prusów zdziesiątkowana i wycofała się. Rok później wkroczyła czesko-niemiecka, licząca dziesiątki tysięcy krzyżowców krucjata, którą dowodził król czeski Przemysł Ottokar II. Krzyżowcy uratowali Krzyżaków przed całkowitą zagładą. Powstańcy walczyli jeszcze osiem lat. W przeciwieństwie do Krzyżaków nie mogli liczyć na żadną pomoc. Szeregi wojów się przerzedzały. Ginęli kolejni wodzowie. Herkus Monte został w 1275 przez Krzyżaków podstępnie ujęty i powieszony pod Stabławkami (dziś w obwodzie kaliningradzkim), a po stwierdzeniu zgonu przebity mieczem – na wszelki wypadek. Powstanie dobiegło końca.

    Odwet wzięty później przez Krzyżaków i krzyżowców na powstańcach, ich rodach i plemionach uznawany jest przez historiografów za jedną z najkrwawszych kart w dziejach ludzkości. Wraz z prawowitymi gospodarzami regionu unicestwiona została licząca wówczas grubo ponad dwa tysiąclecia nieznana dziś cywilizacja.

    Gdyby powstanie zakończyło się sukcesem Prusów, a papież uznał racje zwycięzców, prawdopodobnie powstałoby ich silne, scentralizowane państwo, a wówczas dzieje Europy, zwłaszcza Polski i Niemiec, potoczyłyby się zupełnie inaczej.

    Autor: Iga Burniewicz / Źródło: Dziennik Polska The Times

     
    REKONSTRUKCJA HISTORYCZNA – PRUSOWIE , KRZYŻACY I LITWINI XIII-XV WIEK :
    http://prusland.blogspot.de/

    CZYTAJ WIĘCEJ :

    Prusowie – pogańska śmierć :
    http://ryuuk.salon24.pl/370754,prusowie-poganska-smierc

    „ Jeśliś ochrzczony , bierzmuję cię mieczem ! ” :
    http://ryuuk.salon24.pl/371034,jeslis-ochrzczony-bierzmuje-cie-mieczem
     


    Jaćwież i Jaćwingowie

    $
    0
    0

    Jaćwież

     

    null
    W takim miejscu to można mieszkać / fot. Analityk

    Był to lud bitny, napastliwy i dzielny. Zaprawiony w bojach i wyprawach łupieżczych. Przed odwetem broniły go przepaściste lasy, tereny bagienne i jeziora. Rusini nazywali ich Jatwieziami, Polacy Polxianami, Krzyżacy ich ziemie Sudawią, a Litwini Dajnową.
     

    null
    Przez gałęzie popatrzeć na wysepkę na
    jeziorze Szurpiły / fot. Analityk

    Kiedy pierwszy raz udawałem się na Jaćwież, oczami wyobraźni widziałem nieprzebyte lasy, jeziora, teren podobny do Mazur. To, co ukazało się mym oczom, to była ziemia pozbawiona drzew, która jednak szybko swymi urokami podbiła me serce.

    To właśnie przez ostatnie 200 lat w promieniach wschodzącego słońca odbijanych przez ostrza siekier ginęła odwiecznie rosnąca tam puszcza. Dziś świadczą o niej tylko nazwy miejscowości, jak Rudka-Tartak.

    null
    Jezioro Szurpiły / fot. Analityk

    Jaćwingowie, lud bałtycki przez niektórych nawet określany jako odłam plemienia Prusów, zamieszkiwali tereny między jeziorami mazurskimi a Niemnem granicząc na północy z Litwinami, a na południu z ziemią mazowiecką i Polesiem. Chroniąca ich puszcza zapewniała bezpieczeństwo. Przede wszystkim znani byli z wypraw łupieżczych, jakimi nawiedzali tereny zamieszkiwane przez Rusinów, Mazowszan, a czasem zapuszczali się nawet do Wielkopolski. Zawsze chętni do wypraw po sławę i łupy sprzymierzali się to z bratnimi Prusami i Litwinami, innym razem z rycerzami polskimi, aby na przykład uderzyć na ziemie swych pobratymców. Z pewnością nie byli łatwymi sąsiadami, bo walczyli z każdym i przeciw każdemu.

    Kilkukrotnie lud ten pojawia się na kartach naszej historii. Długosz odnotował, że w roku 1043 mazowiecki rebeliant Masław stawiając opór Kazimierzowi Odnowicielowi wezwał na pomoc „Prusów, Jaćwingów i inną dzicz pruskiej ziemi”. W 1243 roku wsparli Konrada Mazowieckiego w jego walce z księciem krakowskim Bolesławem Wstydliwym. Zdobycie Drohiczyna, zamku nad Bugiem, zapewniło im centrum logistyczne dla ich wypraw łupieżczych. Szczęście przestało się do nich uśmiechać w roku 1280, kiedy to dokonali wyprawy na ziemię lubelską, a karna ekspedycja Leszka Czarnego dopadła powracających najeźdźców nad Niemnem, gdzie po ciężkiej walce wybito wszystkich Jaćwingów biorących udział w tej wyprawie. Po tym ciosie Jaćwingowie już się nie podnieśli, bo i Krzyżacy dbali o to, aby podnieść się nie mieli możliwości. Ostatnim ich bastionem była Góra Zamkowa, obecnie leżąca w obrębie Suwalskiego Parku Narodowego.

    null
    Widok z Góry Zamkowej / fot. Analityk

    Góra Zamkowa

    Góra Zamkowa to jedno z najstarszych miejsc osiedlania się człowieka na Suwalszczyźnie. Pierwsze ślady osiedlania szacowane są na 8-5 tys. lat p.n.e. Stałe osadnictwo datowane jest na X – VIII w p.n.e. Walory tego miejsca zarówno pod względem widokowym, jak i warunków obronnych, jakie dawało położenie między czterema jeziorami, musiały być przez człowieka docenione. Na przełomie V i VI w n.e. powstaje tam grodzisko, które w różnych okresach pełni różne funkcje: od funkcji mieszkalnych, po sakralne i obronne. Już w początkach X w. jest to w pełni ufortyfikowane miejsce. W XIII w, po kolejnych zwycięskich dla Krzyżaków bitwach, starszyzna plemienna zamyka się w tej twierdzy, bronionej wałami ziemno-kamiennymi, jeziorami, głębokimi rowami wykopanymi między poszczególnymi jeziorami i palami wbitymi w dno jezior, uniemożliwiającymi dopłynięcie. Twierdza wydaje się nie do zdobycia. I kto wie, czy Krzyżacy nie odeszliby od niej jak niepyszni, gdyby nie zdrada i otworzenie w nocy bram. Zdobycie twierdzy zakończyło się masową rzezią jej obrońców. Niedobitki ludności jaćwieskiej zostały przesiedlone za Niemen, na tereny obecnej Litwy i Łotwy. Do XV w. tereny wybitego ludu pozostawały praktycznie niezamieszkałe, schronienie znajdowali tam tylko ludzie wyjęci spod prawa. Chociaż, zgodnie z dostępnymi dokumentami, jeszcze w roku 1425 na Górze Zamkowej znajdował się litewski gród warowny.

    Od tak dawna zamieszkiwane miejsce nie mogło nie przyciągać do siebie zarówno legend, jak i różnych mniej lub bardziej dokuczliwych duszków.

    Jak opowiadają najstarsi mieszkańcy tych rejonów, na pobliskich drogach grasują duszki, które urywają w wozach koła.

    null
    Widok z Góry Zamkowej / fot. Analityk

    Na wzgórzu w ciepłe dni i noce pojawia się piękna jaćwieska księżniczka, pokutująca za śmierć swego narzeczonego. Pokazuje się ona różnym wędrowcom odwiedzającym to miejsce. Pewnego dnia na zboczu przysnął młody, silny parobek. Gdy się obudził, pochylała się nad nim piękna dziewczyna prosząc go o uratowanie od ciążącej na niej klątwy. Miał ją 9 razy znieść z Góry Zamkowej, przy czym nie mógł się obejrzeć za siebie. Cóż to dla silnego parobka było znieść z niewysokiego przecież wzgórza 9 razy piękną dziewczynę. Raźno zabrał się do pracy i droga biegła szybko, a przy każdym zejściu dziewczyna stawała się coraz piękniejsza. Gdy już był u końca ostatniego zejścia nagle posłyszał, jak za nim spada lawina kamieni. Odruchowo obejrzał się za siebie. Dziewczę zapłakało i rzekło „zgubiłeś mnie, znowu będę musiała cierpieć lata męki”, po czym znikło.

    null
    Widok z Góry Zamkowej / fot. Analityk

    Tak więc, drodzy panowie, może warto udać się na Górę Zamkową, zdrzemnąć się w ciepłym letnim słońcu ogrzewającym to wzgórze, przy wtórze owadów i woni kwiecia. Może też pojawi się piękne dziewczę, które da wam się 9 razy znieść ze wzgórza bez oglądania się za siebie, a dziewczę wynagrodzi to męstwo tak, jak to tylko księżniczki potrafią?

    Za: http://interia360.pl/artykul/jacwiez,18824
     

    Jaćwingowie

     

    null
    Oczom ukaże się przepiękna ukształtowana
    przez lodowiec ziemia / fot. Analityk

    Gdy trafisz na Jaćwież, zobaczysz przepiękny ukształtowany lodowcem teren rozświetlony taflami jezior. Kiedyś był w całości pokryty lasem, ale XX-wieczna siekiera zakończyła jego żywot. Tam żył w dostatku lud bitny i dumny, który na skutek sporów swych elit przegrał szansę na przetrwanie.
     
    Kim byli?

    Nawet nie wiemy, jak sami siebie nazywali, bo nie pozostawili po sobie źródeł pisanych. W językach polskim i rosyjskim mówimy o Jaćwingach (Jadźwingach), ich pobratymcy Litwini mówią o ludzie Dainava, w terminologii niemieckiej to Sudowie (Sudauer), zaś polskie teksty średniowieczne pisane po łacinie określają ich jako Pollexiani, co na nasze należałoby tłumaczyć Połekszanie (od rzeki Łek, czyli dzisiejszej Ełk). Również podział na Prusów i Jaćwingów jest podziałem sztucznym wynikającym z procesu zawłaszczania ziem w sumie blisko spokrewnionych ludów.

    null
    Widok z Góry Zamkowej, grodu obronnego
    Jaćwingów / fot. Analityk

    Dlatego w źródłach nie ma ścisłego rozróżniania Prusów i Jaćwięgów i tylko z opisów rozmieszczenia geograficznego domyślamy się, że chodziło o konkretne plemię.

    Zamieszkiwali teren ograniczony rzeką Niemen na wschodzie i północy, Narwią na południu, a górną Szeszupą, Jeziorami Mazurskimi i dalej Pisą od zachodu. Pod względem językowym lud należał do grupy języków bałtyjskich*, które razem z prasłowiańskim po językach germańskich wyłoniły się z pnia języków indoeuropejskich. Językom bałtyjskim najbliżej jest do języków słowiańskich. Nie oznacza to jednak, że nawet w średniowieczu mogła być mowa o wzajemnym rozumieniu się, tak jak dziś ma to miejsce z Czechami czy Słowakami.

    Najwcześniej imię Jaćwingów pojawia się w latopisach ruskich, które w roku 983 odnotowują następującą informację „Poszedł Włodzimierz na Jaćwingów i wziął ich ziemie”.

    Do XII wieku w innych dokumentach nie ma wzmianki o samych Jaćwingach, nie są odróżniani od innych ludów bałtyjskich, a te wszystkie są określane ogólną nazwą Prusów. Co lepiej, Prusów Tacyt zalicza nawet do Germanów, ale pamiętajmy, że u Tacyta pojęcie Germania jest bardzo szerokie. Jednakże to właśnie on po raz pierwszy wspomina o Estiach, co jest pierwszą odnotowaną wzmianką o istnieniu Bałtów. Geograf Bawarski (IXw.), czyli dokument szpiegowski wymieniający wszystkie ludy i ich siły na północ od Dunaju wspomina Brunzi, których możemy identyfikować właśnie z ludami bałtyjskimi. W nieco późniejszym dokumencie arabskim sporządzonym w drugiej połowie X w. przez żydowskiego dyplomatę Ibrahima ibn Jakuba [w służbie kalifa kordobańskiego, Hiszpania] znajduje się wzmianka o państwie Mieszka, ale również o Bałtach. „Z Meszko sąsiadują na wschodzie Rus, na północy Burus. Siedziby Burus leżą nad oceanem [Bałtykiem]. Oni mają odmienny język, nie znają języka swych sąsiadów. Są sławni ze swego męstwa.” Informacje te Ibrahim uzyskał w czasie pobytu na dworze Ottona I w Magdeburgu. Pod koniec X w. Prusowie znowu pojawiają się w dokumentach za sprawą tragicznej misji św. Wojciecha, który 23 kwietnia 997 roku poniósł z ich ręki śmierć. W roku 1009 kroniki wspominają ponownie Bałtów, za sprawą śmierci kolejnego misjonarza św. Brunona z Kwerfurtu, który zginął na pograniczu Prus i Rusi. Jednak ani Thietmar, ani kroniki Kwedlinburga opisujące to wydarzenie o samych Jaćwingach nie wspominają.

    Jaćwingowie a Ruś i Polska

    null
    Zawieszona dolina, element krajobrazu
    polodowcowego / fot. Analityk

    Tak naprawdę Jaćwingowie w naszej historii pojawiają się za sprawą Miecława na Mazowszu za czasów Kazimierza I Odnowiciela. Choć Gall Anonim wspomina tylko Pomorzan wspomagających Miecława, to jednak z ruskich latopisów możemy się dowiedzieć, że książę kijowski Jarosław Mądry brał udział w wyprawach przeciw Jaćwingom (1038), Litwie (1040) i Mazowszanom (1041). Z tego można wywnioskować, że sojuszowi Kazimierza Odnowiciela i Jarosława Mądrego Miecław przeciwstawił sojusz z Pomorzanami, Litwinami i Jaćwingami.

    W późniejszym okresie intensywne walki z Prusami i Jaćwingami miały miejsce w 2 połowie XII wieku, był to okres słabości władzy w Polsce wynikającej z rozbicia dzielnicowego, co w zestawieniu z początkami koncentracji władzy na terenach Prusów i Jaćwingów równoważyło siły tych dwóch sąsiadów. Za rządów Bolesława IV Kędzierzawego, którego dzielnicą rodową było Mazowsze, do walk na pograniczu Mazowsza i terenów Prusów i Jaćwingów dochodziło wielokrotnie. W jednej z takich walk zginął brat Bolesława, Henryk książę sandomierski (1166). Kolejne udokumentowane starcie z Jaćwingami miało miejsce pod koniec panowania Kazimierza II Sprawiedliwego prawdopodobnie w roku 1193. Dość dużo miejsca wojnom z Jaćwingami (określanymi jako Pollexiani – Połekszanie) poświęcił w kronice Wincenty Kadłubek, gdzie wręcz wychwala ich dzielność, przezorność i przemyślność w walce.

    Wydaje się, że pierwszym celem ekspansji Jaćwingów była Ruś Halicko-Włodzimierska. Z latopisów wiemy o napadzie przed rokiem 1196 i wyprawie odwetowej księcia Romana II Halickiego zimą 1196/1197, w której wojska Rusi jedynie paliły rozrzucone po lasach wioski, gdyż ludność schowała się w grodach obronnych. Lecz już w wojnie między księciem krakowskim Leszkiem Białym a księciem wołyńskim Danielem Romanowiczem (ok. 1217) po stronie Daniela brały udział wojska litewskie i jaćwieskie.

    null
    Prace archeologiczne na cmentarzysku Jaćwingów pod Górą Zamkową / fot. Analityk

    W wydarzenia włączają się Krzyżacy

    Uciążliwe napady Prusów i Jaćwingów na Mazowsze, o których informuje Kronika wielkopolska, doprowadziły do sprowadzenia w roku 1226 Zakonu Szpitala Najświętszej Maryi Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie w dolinę Wisły. Zakonnicy tworzyli swoje państwo podbijając kolejne plemiona pruskie i zajmując ich ziemie. Mimo sojuszu z Krzyżakami Konrad Mazowiecki wspomagał się pogańskimi Jaćwingami w swoich walkach o tron krakowski. Jednak w roku 1240 musiała nastąpić jakaś wojna między Konradem a Prusami, o czym wiemy tylko z jednego dokumentu, nadania wioski możnemu Gotardowi w pobliżu Warszawy, za zwycięstwo nad Litwinami, Jaćwingami i Prusami, w którym Gotard pojął siedmiu jaćwieskich notabli, a oni musieli się wykupić z niewoli niewiarygodną na ówczesne czasy sumą 700 grzywien srebra. W osobnym rozdziale Kroniki wielkopolskiej czytamy „Konrad powiódł pogan przeciw bratankowi” [Bolesławowi Wstydliwemu], kiedy to spustoszono m. in. Kielce.

    Powstanie Prusów przeciw Krzyżakom (1242) spowodowało zerwanie sojuszu Konrada Mazowieckiego z Jaćwingami, gdyż Konrad popierał Krzyżaków. Wynikiem tego była zwiększona intensywność najazdów na ziemie Mazowsza, w tym spalenie Płocka (1243). To właśnie doprowadziło do zbliżenia Konrada Mazowieckiego z Rusami (ks. Wasylkiem) i napadu Jaćwingów na Ruś (1244). Latopisy mówią, że cały kraj wzięli w niewolę, zginęło 40 kniaziów. Wyprawa odwetowa zimą 1245/46 Konrada z Wasylkiem spaliła na panewce, ze względu na silne śniegi. Gdy Konrad ponownie wyprawił się tym razem na ziemie Bolesława Wstydliwego, wiódł ze sobą tylko Litwinów.

    W XIII w, ostatnim wieku samodzielnych dziejów Prusów i Jaćwingów, znaleźli się oni w potrzasku między czterema siłami: Krzyżakami, Polakami, Rusinami oraz Litwinami, którzy niepomni braterstwa krwi również pragnęli podporządkować sobie ich ziemie. Bo właśnie w XIII w. Litwini jako jedyni spośród Bałtów tworzą pod wodzą Mendoga samodzielne państwo, będące w stanie prowadzić samodzielną politykę.

    null
    Wypalona w stosie pogrzebowym, dlatego nie poddająca się korozji sprzączka od paska / fot. Analityk

    Po walkach z Prusami Krzyżacy stanęli na granicach Jaćwingów. Niebezpieczeństwo z ich strony wszakże odsunięte zostało pierwszym powstaniem pruskim (1242), w którym udział po stronie Prusów brali zarówno Jaćwingowie, jak i Litwini, a po stronie krzyżackiej również wojska Konrada Mazowieckiego. Powstanie to zostało stłumione. Nie wiemy z jakich powodów, ale w czasie jego trwania wystąpiły rozdźwięki między Jaćwingami i Litwinami, co po stłumieniu powstania pozostawiło Jaćwingów osamotnionymi między czterema wrogami Krzyżakami, Polakami, Rusinami i Litwinami pod wodzą Mendoga. Możliwe, że przyczyną były dążenia Mendoga do podporządkowania sobie zarówno Jaćwieży, jak i Żmudzi oraz mocne zbliżenie się Mendoga z Krzyżakami i papiestwem, co w roku 1253 zapewniło mu koronę.

    W latach 1253 – 59 Mendog dość hojnie nadawał Krzyżakom ziemie Jaćwingów. Hojność ta każe przypuszczać, że ziemie te nie należały do niego, a celem takiego manewru było skierowanie Krzyżaków do tłumienia oporu plemion jaćwieskich, a także potwierdzenie prawa Mendoga do tych ziem. W działaniach tych brali udział również Polacy. W roku 1253 Kazimierz kujawski (syn Konrada Mazowieckiego) uzyskał od papieża zgodę na władanie ziemiami (Galindii i Połeksza) tam, gdzie poganie zgodzą się dobrowolnie przyjąć chrześcijaństwo.

    Pokonani

    null
    Brosza XI – XII w. znaleziona na cmentarzysku
    pod Górą Zamkową / fot. Analityk

    Umowa między Krzyżakami, księciem Siemowitem I, synem i następcą Konrada I i Danielem Halickim nadała tym dwóm prawo do jednej trzeciej Jaćwieży. Prawdopodobnie wtedy również Mendog dzierżył władzę nad trzecią częścią Jaćwieży. Mimo to Jaćwingowie kontynuowali najazdy na ziemie ruskie. Zimą 1255/56 Daniel i Siemowit z posiłkami od Bolesława Wstydliwego poprowadzili wyprawę odwetową na ziemię Jaćwingów, w wyniku której Jaćwingowie poddali się Danielowi w zamian za zwrot jeńców i dali zakładników. Umowy tej nie chcieli dotrzymać, ale przestraszeni ponownym zbieraniem się wojsk pozwolili na pobudowanie na swych terenach grodów ruskich.

    Rok 1260 to znowu wielka klęska, jaką ponieśli Krzyżacy z rąk Żmudzinów, i drugie powstanie pruskie. Państwo krzyżackie w Prusach było zagrożone. Mazowsze, sojusznika Krzyżaków, dosięgła niszczycielska wyprawa Mendoga. Dwa lata później kolejna wyprawa Mendoga na Mazowsze doprowadziła do pojmania i zabicia w Jazdowie (obecne Ujazdów – Warszawa) księcia Siemowita I i jego syna Konrada, co w odwecie doprowadziło do wyprawy tym razem Bolesława Wstydliwego na tereny Jaćwingów. I choć Długosz ogłosił wyniszczenie Jaćwingów, siedem najazdów pogan na Polskę w latach 1266-1281 wydaje się temu przeczyć. W roku 1282 doszło do spustoszenia ziemi lubelskiej i pogoni Leszka Czarnego za napastnikami, których dopadł za Narwią, pokonał i odzyskał zarówno łupy, jak i jeńców. Bitwa ta z pewnością miała wpływ na zaciekłe walki obronne, jakie w tym czasie prowadzili Jaćwingowie z Krzyżakami. Jednak stały napór Krzyżaków i porażki na innych frontach powodowały powolne rozluźnienie wśród Jaćwingów poczucia narodowego. Wodzowie poszczególnych plemion jaćwieskich dochodzili stopniowo do wniosku, że lepiej będzie im żyć pod władzą Krzyżaków. Jeden z wodzów Kantegride przeszedł na stronę Zakonu na czele ponoć 1600 ludzi. Po spustoszeniu przez Krzyżaków ziemi Krasima wódz Sudowów Skomand (młodszy) wraz ze swym ludem udał się na Litwę, gdzie jednak nie zrobił kariery i po kilku latach wróciwszy na swe włości, poddał się Krzyżakom, od których otrzymał skromne nadanie ziemskie na ich terenach i później im lojalnie służył. Podobne osadnictwo miało miejsce na ziemiach Polski i Rusi. Świadczą o nim po dziś dzień jaćwieskie nazwy wiosek.

    null
    Brosza powstała na Bałkanach, może świadek jednej z wypraw łupieżczych / fot. Analityk

    Ziemia Jaćwingów systematycznie pustoszała, w zamyśle Krzyżaków i Litwinów teren ten miał być strefą buforową.

    Co stało się z tym ludem?

    Jak widzimy, wbrew powszechnej opinii, jakoby mieli być wymordowani, jest to nieprawda. Człowiek w tamtych czasach był jednym z cenniejszych dóbr. Pokonani Jaćwingowie osiedlali się na terenach państw ościennych, które właściwie dokonały rozbioru Jaćwieży. Procesy asymilacyjne emigrantów miały różny przebieg i czas, zależnie od tego, w jak dużych grupach ludność ta się osiedlała w nowym miejscu. Ziemie Jaćwingów do końca XV w. pozostawały niezaludnioną strefą buforową między Litwą i Państwem Zakonu Krzyżackiego, w której mieszkali tylko ludzie wyjęci spod prawa i ci, którzy z jakiś powodów wybierali samotniczy tryb życia.

    null
    Fragment pociętej w trakcie ceremonii pogrzebowej blaszki mosiężnej zdobiącej ubranie zmarłego / fot. Analityk

    Powrót osadnictwa na ziemie Jaćwingów nastąpił dopiero w wiekach XV – XVI. Ludność przybywała z terenów Mazowsza, Rusi, Litwy, czasami również powracały dzieci rodowitych Jaćwingów, którzy kiedyś pod przymusem lub dobrowolnie udawali się na tereny zaborców. O tych powrotach świadczy fakt, że pozostały jaćwieskie nazwy rzek i miejscowości, a ktoś przecież musiał pamięć tych nazw przekazać. Dziś potomków Jaćwingów możemy poszukiwać na półwyspie Sambijskim oraz nad Niemnem, pod Grodnem i Wołkowyskiem. Wśród Polaków można się doszukiwać potomków Jaćwingów wśród szlachty pieczętującej się herbem Prus. Herb ten został utworzony dla pruskich nobilów osiedlających się na terenach Polski, wpisywanych w szlachtę naszego kraju.

    Co możemy powiedzieć o ich życiu?

    Na co dzień Jaćwingowie mieszkali w rozrzuconych po lasach wioskach, gdzie uprawiali ziemię, żyli z darów lasów. Do swej obrony mieli ukryte w niedostępnych miejscach grody, w których archeolodzy nie znajdują śladów codziennego bytowania, jak na przykład potłuczonych naczyń. Były to raczej miejsca ochronne, gdzie uciekali w chwilach zagrożenia. Dobrym przykładem takiego miejsca jest Góra Zamkowa na Suwalszczyźnie, gdzie po dziś dzień zachowały się ślady wspaniałych fortyfikacji. Ślady bytowania ludzkiego znajdujemy tam tylko na podgrodziu, a nie na terenach grodu obronnego, co potwierdza tezę, że teren grodu służył tylko jako miejsce czasowego schronienia.

    null
    Dzwoneczek zdobiący ubranie kobiety / fot. Analityk

    Jadźwingowie ubierali się kolorowo, tak samo jak Słowianie stosowali szeroką gamę barwników naturalnych. Kobiety chodziły ubrane strojnie. Oblicza się, że przeciętnie kobieta nosiła na sobie około 2-3 kg ozdób, od bransolet ze zwiniętego drutu mosiężnego, przez brosze, zapinki i wreszcie dzwoneczki, wykonane z kwadratowej blaszki zawiniętej rogami z małym kamyczkiem w środku. Takimi dzwoneczkami przyszytymi do sukienki kobieta Jaćwingów przypominała swej rodzinie i sąsiadom o miejscu swego przebywania.

    Dość ciekawy sposób pogrzebów, jakie stosowali, nie pozwala dziś archeologom powiedzieć wiele o ich życiu. Informacje o ich strojach mamy raczej z późniejszego okresu, przejścia na chrześcijaństwo, gdy zrezygnowali z ciałopalnych pochówków. Wcześniej po śmierci ciało było palone na stosie, następnie po wygaśnięciu stosu wszelkie pozostałości były dokładnie rozdrabniane i rozrzucane warstwami na wyznaczonym miejscu (cmentarzu). Badania takiego cmentarza pod Górą Zamkową trwały m.in. w roku 2010. Zdjęcia zamieszczone w tym artykule pochodzą właśnie z tego wykopaliska.

    Co ich zgubiło?

    Zgubił ich brak umiejętności utworzenia silnego państwa. Struktury plemienne jeszcze w okresie rozbicia dzielnicowego w Polsce pozwalały im na samodzielną egzystencję, lecz sąsiedzi tworząc struktury państwowe rośli w siłę, zawiązywali sojusze na dłużej i prowadzili coraz bardziej spójną politykę zewnętrzną. Jaćwingowie nie dostrzegli konieczności przejścia na chrześcijaństwo, co wówczas było warunkiem spokojnej egzystencji, a co wykorzystał litewski Mendog. Dodatkowo nie potrafili zbudować jednolitej armii, a raczej organizowali się w małe grupy i wyprawami łupieżczymi nękali sąsiadów. Prawdopodobnie właśnie ich wojowniczość doprowadziła do zjednoczenia krajów sąsiednich, które później wspólnymi działaniami zakończyły samodzielne bytowanie Jaćwingów. Niestety jednak jednym ze sposobów walki z wojowniczymi pogańskimi Bałtami było sprowadzenie Krzyżaków, za co zresztą Polska i Litwa w późniejszym czasie musiały mocno odpokutować.

    Można by powiedzieć – kogo dziś interesują ludy, które przegrały swój czas jeszcze w średniowieczu. Historia jednak jest nauczycielką, pozwala uczyć się na skórze własnych ojców, a ci, co nie chcą pójść wskazaną przez nią drogą, drugi raz w tej samej sprawie tyłek na cięgi nastawiają. Dziś świat poszukuje rynków zbytu, a nie ma bogatszego i bardziej nienasyconego w naszych okolicach niż rynek rosyjski. Mamy wielką szansę, bo rozumiemy mentalność Rosjan, mamy bliskość językową. Jeżeli przez głupie fobie ją zaprzepaścimy, historia może się z nami obejść tak samo, jak zrobiła to z Jaćwingami.

    * Języki bałtyjskie określane są przez niektórych jako „bałtyckie”, co jednak sugeruje czysto geograficzne usytuowanie, zaś określenie Bałtowie nie jest pojęciem historycznym, a wytworem dzisiejszej nauki.

    Literatura:  Jerzy Strzelczyk “Zapomniane narody Europy” wyd. Ossolineum

    Za: http://interia360.pl/artykul/jacwingowie,44145
     



    O Budynach i Nurach , czyli późniejszych Nurusach ( Rusach i Harusach ) oraz o Istach / Zasięg Wenedów ( Wędów ) , Lęgów ( Lugiów ) i Nurów ( Neurów ) – kontra dalszym fałszerstwom niemieckim

    $
    0
    0

    Słowiańskie obrzędy ognia 09_Zonglerka_ogniemSłowiańskie obrzędy Ognia

    O Budynach i Nurach, czyli późniejszych Nurusach (Rusach i Har-Rusach) oraz o Istach

    Kilka wniosków z cytatów:

    Sidoniusz Apollinaris i Paweł Diakon (choć to bardzo późne wzmianki):

    …..”za walecznym Rugijczykiem postępuje srogi Gepida…wdzierają się Hunowie, Bellonci, Neurowie, Basternowie, Turyngowie, Brukterowie i Frankowie”…../…..”podlegał zaś jego władzy (Attyli) ów znakomity król Gepidow Ardaryk,a także władca Gotów, Walamir, znakomitszy niż sam król……oraz wiele innych barbarzyńskich nacji mieszkających w północnych stronach.”……czy w szeregach Attyli maszerowali Słowiane?

    Oczywiście, że tak – i to nie podlega dyskusji.

    Prokopiusz z Cezarei w Historia sekretna przed 559 rokiem:

    …….”tak więc niemal wszyscy po kolei najeżdżali i plądrowali kraj, nie zostawiając chwili wytchnienia… wszystko to jednak, a także i to co się przydarzyło za sprawą Medów, Saracenów, Sklawenów, Antów i innych barbarzyńców opowiadałem już w poprzednich księgach”……

    Przekazywany w źródłach bizantyjskich najazd słowiańsko-bułgarski miał miejsce w 559r.

    Meander podaje jednak, że Sklawinowie… “od dawna pustoszyli terytorium rzymskie, jeszcze wtedy, gdy żaden inny lud nie dotknął ich ziemi.”

    Dlaczego nie wyciągamy prawidłowych wniosków z tych słów?

    Kiedy NIKT JESZCZE – żaden inny lud – NIE DOTKNĄŁ ICH ZIEMI!

    To było bardzo dawno już za czasów, kiedy Celtowie najeżdżali Rzym, kiedy Pałomąż I Pylajmen wypłynął spod Troi-Widłuży po jej zrujnowaniu przez trzęsienie ziemi i wylądował w Weńcu – dzisiejszej Wenecji. Potem, bili się z Dariuszem, panowali nad Kretą i mała Azją, potem wycofali się stamtąd tak samo jak z Weńca i okopali się za linią Dunaju, którą Grecy i Rzymianie usiłowali wielokrotnie sforsować, ale udało im się zdobyć tylko to, co po tej – to jest południowej – stronie, należało do Królestwa Sis, czyli Drację to jest Kraj Drzaków i Odrysów.

    A chcieli oni bardzo te ziemie opanować bo stamtąd szło do nich nieustannie w wielkich ilościach zboże, ludzie (czyli niewolnicy, czytaj robotnicy, żołnierze i rolnicy – tak jak i dzisiaj) i żelazo, broń.

    Mówi się, że Hunowie byli tureccy. Hunowie stanowili wojenny trzon federacji, a czy byli tureccy nie wiemy – wręcz przeciwnie -  wiele wskazuje, że mieli obyczaje słowiańskie, czego dowodzą opisy dworu Chytiłły (Atylli – według jak zwykle uproszczonych i pokręconych zapisów imion słowiańskich, nazwisk i nazw własnych – dla nich tj. Germanów, Romanów, Greków – np. – Jogaiłło-Jagiełło to Yagello-Jagello i dynastia Yagellon-Jagiellon, nawet Wałęsa – to za trudne i pisali o nim Waleza albo Walesa - chociaż to tylko 3 głoski, nie mówiąc już o tym jakie mają problemy z bardziej skomplikowanymi, albo zapisanymi w ruskim-słowiańskim alfabecie nazwiskami np. Tymoschenco, Tymoschuk, itp). Wyciąganie wniosków na podstawie ich zapisów jest bardzo zwodnicze, bowiem najpierw trzeba spróbowac je odczytac zwyczajnie po słowiańsku i zastanowić się nad ciągłością występowania tych nazw. Skoro Neurowie byli u herodota i sa u Pawła Diakona  10 wieków później , a cały czas w tym samym mniej więcej miejscu – to jak to interpretować?

    Hunowie owszem pociągnęli za sobą plemiona tureckie, ale i mongolskie, a także skołockie (scyto-sarmackie) i słowiańskie.  A jakie były proporcje etniczne w tych najazdach?

    Tureccy Hunowie musieli być w federacji w wybitnej mniejszości wobec mas Hunów słowiańskich i Hunów skołockich, o czym świadczy chociażby dzisiejsza demografia Białego Lądu – czyli Europy.

    sk-wodz-skolockiParadny strój wojownika skołockiego – III wiek p. n. e.

    Hunowie po prostu zmietli z powierzchni Ziemi Bizancjum i Rzym – taka jest historyczna prawda – a ich plemiona osiedliły się bez problemu na ziemiach dawnej potęgi, która wojskowo nie była im w stanie dorównać. Zajęli ziemie aż do Morza Śródziemnego i ziemie w Afryce, nikt nie przeczy, że byli w tej nawale w różnych okresach między innymi także Celtowie i Germanie, ale to Scyci i Sarmaci ścierali się z nimi najdłużej, od najdawniejszych czasów i najzacieklej.

    Zadajmy sobie pytanie dlaczego tak było? Bo wpierw ścierali się o Małą Mazję od 1200 p. n. e., potem o Bogtoharię (Baktrię) i Sokodawę (Sogdiana) oraz Windję (Indie), o Medię i Ozerię (Asyrię (od 800 – 500 p.n.e.) i potem dalej o kolejne ziemie.

    Jednak wciąż nieustannie powtarza się brednie o niezwyciężonych Rzymianach i Grekach, o niezwyciężonych Persach – którym jakoś ani razu nie udało sie wejść na terytorium Królestwa Sis i tutaj pozostać. A każda ekspedycja konczyła się wycofaniem w popłochu i ciężkimi stratami, albo okupami w złocie i trybutamki i coraz głebszym uzależnieniem.

    Czyni się to biorąc za prawdziwe chełpliwe opisy wojen z kronik Greków i Rzymian – które się przecież zakończyły ich całkowitym upadkiem, więc nie były tak jak to oni opisują zwycięskie, a Barbarowie nie byli tak głupi i prości, ani niecywilizowani, żeby ich nie pokonać. Opisy gołych krwiożerczych wojowników – może mają jakieś odniesienie do Germanów przybyłych na kontynentalną część Białego Lądu z północy, ale nie do Słowian, którzy żyli wymieszani ze Scytami i Sarmatami od tysiąclecia – przed ostatecznym najazdem na Rzym.

    Być może w ciepłym dla Germanów klimacie kontynentu do walki rozbierali się oni ze skór i innych ubrań, bo po prostu było dla nich za gorąco, ale na pewno nie miało to nic wspólnego z ich dzikim trybem życia na drzewach w ciemnych borach – jak twierdzą rzymscy pisarze (tylko trochę tutaj przesadziłem, bo z lektury tych dziejopisów takie można wyciągnąć wnioski).


    Wystarczy jednak spojrzeć na strój  z grobów kagańskich z III wieku p.n.e z Ukrainy-Skrainy (Skrzystego Kraju skąd pochodzili Skrytowie). Nawet w opisy gołych Germanów należy wątpić, bowiem brzmią one dokładnie tak samo “wiarygodnie” jak opisy rzymskich zwycięstw nad barbarzyńcami, którzy rozbijali Rzymian po kawałku i wciąż aż wreszcie rozbili ich w perzynę. Weźmy na przykład opisy obyczajów germańskich czy słowiańskich albo scytyjskich (skołockich) – są one tak samo wiarygodne jak opisy dalekich ludów, które mają głowę na plecach i cztery rzędy oczu oraz po dwa ogony.

    SK Skuncha król Obraz1Król Skuńcza władca Sokodawów na reliefie z Behistunu z czasów Darjusza I Wielkiego. Piszemy Darjusz a nie Dariusz, bowiem tu chodzi o imię, które oznacza posiadającego boską krew – jusz-ichor Dar-Jusz. Ichor-jusz, a nie krasz-war czyli krew błekitną, bardziej typową dla Niebian-Welan a nie czerwoną. Nota bene widać to zachowane w wizerunkach bogów Indii.

    “Przekraczając rzekę Tanais, wchodzi się już nie do kraju scytyjskiego, lecz pierwsza część terytorium należy do Sauromatów, którzy począwszy od najdalszej zatoki Jeziora Meockiego ku północy zamieszkują przestrzeń piętnastu marszów dziennych, ogołoconą zupełnie i z dzikich, i z owocowych drzew. Nad tymi zajmują drugą część Budynowie, ziemię w całości gęsto zalesioną wszelakimi drzewami.

    [Herodot; "Dzieje"; IV]

    Meoci
    Sąsiadowali z plemionami Scytów azjatyckich z rejonu Kubania . zajmowali się głownie rolnictwem i hodowlą bydła. Znaczną część zboża przeznaczano na wywóz do Pantikapaion. Odkryte cmentarzyska meockie z VII – IV p.n.e. były z reguły płaskie, z niewielkim wyposażeniem; misy, czarki, dzbany, miecze, oszczepy i grociki, a w grobach kobiecych; przęślice , szydła , bransolety z brązu i noże. Cmentarzyska tego typu występują wzdłuż brzegów rzeki Kubań środkowym jej biegu i na wybrzeżach Morza Azowskiego. Wszystkie pochówki należą do zwykłych członków wspólnot. Jednorodność inwentarza zdaje się świadczyć o braku większego zróżnicowania majątkowego W III i II wieku p.n.e. znaczącą rolę zaczyna odgrywać arystokracja plemienna, pojawiają się pochówki w dołach z niszami w jednej ze ścian komory grobowej, do których wkładano zmarłego, a także pochówki zawierające szkielety końskie. Możliwe , że związane jest to z przenikaniem na te tereny plemion sauromackich – to znaczy sarmackich, co znaczy z kolei nie co innego, jak serbo-mazońskich czyli serbo-amazońskich.

    sk-ksiezniczkaStrój księżniczki – Ryżanówka na Ukrainie  – IV wiek p.n.e

    Budynowie

    Budynowie – plemiona koczownicze zamieszkujące lasy i step pomiędzy Dnieprem a Wołgą, wymienione przez Herodota, żyjące na północ od Scytów, w sąsiedztwie Sauromatów. Brali udział w wojnie Scytów z królem perskim Dariuszem ok. 513 p.n.e. jako sprzymierzeńcy Scytów. Nie budowali miast, ale na ich terytorium istniało jedno duże miasto o nazwie Gelonos (dziś Bielsk nad rzeką Worskłą w okolicach Połtawy na Ukrainie), zbudowane w całości z drewna, zamieszkane w większości przez ludność pochodzenia helleńskiego.

    Przytaczamy tu opowieść romajskich kłamców o Budynach i Gelonach oraz o Gleniu-Gelonosie, a takżeo wojnie z królem Persów Darjuszem, po to byście ją mogli później porównać z tają Księgi Ruty którą wam niebawem przedstawimy, gdzie będzie także podanie o Golemo-Gleniu i Budymie I Kyju Rusym, a także o Golemach-Olbrzymach od których pochodzą tak Galindowie, Goljadziowie jak i Gołęszyce-Gołęczyce a także miano Galicja.

    Lunula_Anhaenger_standartToporek Perunowy – słowiański talizman ochronny

    Romajskie kłamstwo o Budynach i Gleniu, o który toczyła się Wojna Widłużańska czyli Trojańska – jedno z licznych, utrwalonych w zapisach kłamstw rażących niedbałością naciągania faktów.  Prawda na ten temat jest w Księdze Ruty wraz ze sprostowaniem wszystkich kłamstw Romajskich. Oto i owo kłamstwo, jedno z niezliczonych:

    „Okres miasta Gelonos”

    Druidzi poprowadzili plemię Gelonesa na wschód. Zdawali sobie bowiem sprawę w jakim kierunku postępować będzie ekspansja wojowniczych Scytów Skytesa i wybrali kierunek doń

    przeciwny. Nową osadę zbudowano w lesistym środkowym obszarze rzeki Don – nazwaną ją Gelonos.

    Z relacji Herodota wiemy, e obok ziemianek występowały tam równie domostwa drewniane. Badania archeologiczne wykazały że pod koniec swojego istnienia grodzisko zajmowało 42 km2 i otoczone było wałem obronnym – co jednak nie uchroniło miasta przed zagładą.

    Mapa Persja PersjaimpTo wielkie imperium które tutaj widzimy wystąpiło przeciw Skołotom i tym samym całemu Królestwu Sis, które na tej mapie rozciąga się na całej linii na północ od granicy perskiej. Celem Darjusza nie była wcale zemsta za to że Skołoci jeszcze kilkadziesiąt lat wczesniej przez 28 lat okupowali Medię (którą my nazywamy po imieniu Miodewią, lub Miedją), zrujnowali Syry Kraj (Syrię) i złupili Jerozolimę (co znalazło swój opis w Starym Testamencie), a zatrzymali się u granicy Mlekomediru (kraju Mleka i Miodu – czyli Egiptu) przekupieni wielką ilością złota przez ówczesnego  faraona.  Wtedy to w rozkwicie potęgi Skołoci i Królestwo Sis zagroziło Ozerii – znanej z romajskich (greckich zapisów) jako Asyria i król ozyryjski Wielki Ozer Hadon (znany znów z zapisów jako Asarhaddon) z leku że Skołoci zdobedą Niniwę oddał ich kaganowi Bardzęcie (znanemu znów z zapisów jako Bardijata) za żonę własną córkę i zawarł z nimi wieczysty sojusz. Niestety jego synowie doprowadzili Ozerię do upadku i Skołoci musieli się wycofać zarówno z Miodewii i Syrego Kraju jak i z całego Półwyspu Małej Mazji (Azji) gdzie siedzieli od wieków. Celem Darjusza Wielkiego było zrujnowanie upraw zboż, wytopu żelaza i wyrobu broni  w Kraju Nurusów – czyli Nurów i Budynów, bo te uprawy i broń zasilały Romajów z Białego Lądu i Krety, z którymi Persja nie mogła sobie już wtedy poradzić. Romaje Małoazjatyccy – Jonowie postanowili pomóc Persom i zbudowali nawet przeprawę przez Dunaj w kraju Draków – ludu dawańskiego czyli dachskiego – potem rozbierali ten most pod nadzorem wojsk skołoco-nuruskich – przeczytajcie przypisy do taj w Dziale Księga Ruty, a dowiecie się wiele nowego.

    To wielkie Imperium przegrało wojnę ze Skołotami i Darjusz ledwo uszedł z życiem dzięki pomocy obłudnych i podstępnych Romajów-Jonów z Małej Mazji, którzy bali sie powrotu Dawanów i Skołotów w tamten region, i którzy nocą ułożyli rozebrany most na Dunaju wbrew obietnicy złożonej Skobkowi i Isepokowi – kaganom Budynów z plemienia Isepodonów czyli Dońców Wyspowych.

    Bajdy Romajów o Gelonosie -Gleniu i ich roli w jego założeniu oraz o późniejszej emigracji na Kretę są warte tyle samo co ich wersja Wojny trojańskiej (bo była to wojna o Helenę owszem – tyle że było nią Gelonos-Gleń (Golemo, Helenos) z którego chcieli mieć zboże i trybut, a na Skrytę – Kretę weszli goniący Darjusza i Jonów skołocko-słowiańscy Skrytowie-Skortowie, bo Gleniowe byli właśnie plemieniem większego szczepu Skrytów, znanych też jako Skrytowyrwowie i Skrzyntowie albo Skortowie a zapisanych także w Wedzie i bajecznych dziejach Indii.

    Gelones zaślubił wskazaną przez mędrców kobietę. Nie zachowało się jej imię – była jedynie narzędziem w planach semnoteam. Druidom zależało aby Gelones jak najprędzej uzyskał męskiego potomka, którego mógłby pozostawić jako wodza osady i wyruszyć z nimi do Grecji. Późniejsze źródła Scytyjskie sugerują, że Gelonesowi podsuwano kolejne

    wybranki jedną po drugiej tak aby zapewnić pozytywny efekt rozpłodu jak najszybciej – zachowało się u nich nawet określenie „gelonesowa orgia”. Brak wzmianek o późniejszych

    konfliktach wewnątrz plemiennych, które miałyby na pewno miejsce w przypadku większej ilości dziedziców królewskiej krwi, każe jednak przypuszczać, że opowieść ta wyrosła z niechęci do jakże odmiennych krewnych.

    Syn Gelonesa został nazwany Budynem. Odczekano jeszcze dziesięć lat po czym wyprawa złożona z Gelonesa, sporej grupy Druidów oraz kilku myśliwych-wojowników ruszyła rzeką Don na południe. Nie posiadamy w chwili obecnej żadnych pewnych informacji o tym jak przebiegały jego rządy. Z faktu, że w świadomości sąsiednich plemion Gelonowie zaczęli funkcjonować jako Budynowie każe historykom przypuszczać że prowadził dość aktywną politykę na zewnątrz osady. Były to najprawdopodobniej kontakty głównie handlowe. Wzdłuż rzek Donu i Dońca archeolodzy natrafili na liczne metalowy przedmioty bez wątpienia wywodzące się z Gelonos.

    Gelones nigdy nie powrócił. Za to po upływie około 150 lat u bram jego miasta stanęła kilkunastoosobowa wyprawa z Aten. Byli to jego potomkowie i potomkowie jego potomków, wszyscy wyuczeni w mowie i zwyczajach Gelonów przez kolejne pokolenia Druidów i ich uczniów. Przynieśli oni wieści, że już wkrótce przyjdzie Gelonom opuścić wielką stolicę i wyruszyć w długą podróż do odległej ziemi wskazanej przez bogów. Plemię podzieliło się na dwie części. Jedna – nieznacznie większa – odrzuciła przybyszów jako oszustów. Na ich czele stali potomkowie Budyma pełni trwogi o utratę swej pozycji w plemieniu. Reszta poszła za głosem Druidów i własnych serc, bowiem jak głoszą przekazy z tamtego okresu

    smuglewicz_poslowieFranciszek Smuglewicz
    “Posłowie scytyjscy przed Dariuszem”, po 1785, olej na płótnie, 147 x 184 cm, Litewskie Muzeum Sztuki, Wilno

    Czy na tym obrazie widać dzikusów z Królestwa Sis – czy to w ogóle możliwe żeby między nimi a Persami i Romajami była taka przepaść o jakiej piszą Romajskie zadufane w sobie Dzieje? – Nie, to nie jest możliwe o czym świadczą odkopane ruiny Glenia znanego Grekom jako Gelonos. Grecy bali się Skołotów jak ognia i zostaliby rozbici w puch gdyby nie wewnętrzna wojna Skołocko- Serbomazowska czyli wojna między Scytami a Sarmatami.

    Od Gelonów biła potęga Zeusa i piękno Apollona”. Tytułem wyjaśnienia trzeba zaznaczyć, e mianem Gelonów od tej pory nazywano jedynie przybyszów z Grecji, reszta zaś do końca

    okresu europejskiego zwana była Budynami. Badania archeologiczne potwierdzają, że pod koniec VII w. p.n.e. w obrębie Gelonos powstały dwa odrębne umocnione grodziska należące do dwóch skłóconych grup. Nie zmienia to jednak faktu e właśnie w tym okresie całe Gelonos zostało otoczone wałem obronnym a życie codzienne Budynów i Gelonów nie nosiło żadnych znamion rozbicia. Po pojawieniu się pół krwi Greków ożywiły się kontakty z położonym u ujścia Donu do Morza Azowskiego miastem Tanais, o którym Strabon pisze: “…dawniej był on wspólnym targowiskiem dla azjatyckich i europejskich kupców. Pierwsi dostarczali niewolników, skór i innych towarów, drudzy zaś w zamian przywozili na statkach odzież, wino i inne przedmioty typowe dla cywilizowanego świata…”, jak również z grecką kolonią Olbią, dla której plemiona scytyjskie były głównym partnerem wymiany handlowej.

    Punktem zwrotnym w historii Gelonów i Budynów jest rok 513 p.n.e. kiedy to Persi pod wodzą Dariusza ruszyli na Scytów. Po naradzie ludów zagrożonych wojną jedynie Budynowie, Gelonowie oraz Sauromaci zdecydowali się stanąć po stronie Scytów. Reszta postanowiła zachować neutralność. Zbliżenie pomiędzy plemionami Gelonów i Budynów oraz Scytów wiązane jest z szacunkiem jaki z czasem pośród sąsiadów zdobyli sobie greccy potomkowie Gelonesa.

    Pierwszy oddział Scytów, dowodzony przez króla Skopasisa do którego mieli dołączyć Sauromaci pociągnął wzdłuż wybrzeża morskiego. Wycofując się przed Persami w stronę Tanais zasypywał studnie oraz niszczył roślinność. Dwie pozostałe grupy do których szeregów należeli również Budynowie i Gelonowie odstępowały na północ utrzymując odległość jednego dnia marszu od Persów. Zadaniem tych oddziałów było wciągnięcie Persów na ziemie ludów neutralnych i wymuszenie na nich udzielenia pomocy militarnej. Prowadzona w ten sposób wojna spowodowała spustoszenie olbrzymich połaci zamieszkanych wcześniej terenów – była to wojna bez jednej bitwy. Konnica Scytyjska utrudniała utrzymanie łączności oraz starała się szarpać siły perskie jednak w obliczu regularnej piechoty była bez szans i unikała otwartej walki. Ciekawostką jest to, że pośród scytyjskiej konnicy największy popłoch budziły perskie muły i osły – gatunki nieznane zarówno Scytom jak i ich koniom. W końcu Dariusz zarządził odwrót. Niestety zmagania wojenne nie ominęły Gelonos. Wielka osada została praktycznie zrównana z ziemią.

    Scyta warrior_of_scithians

    Lekka jazda skołocka – Nikt nie uznał żadnej władzy Gelonów, przeczytajcie dokładnie zanalizujcie ten tekst – Greckie niedobitki zdrajców – którzy postawili most Darjuszowi puszczono wolno, a  Skrytowie Dnieprzańscy po raz drugi ruszyli na Kretę-Skrytę i tam zostali – przez pewien czas.

    Ci którzy przeżyli uznali władzę greckich Gelonów. Nie wiadomo czy ocaleli potomkowie Budyna – niezależnie od tego nie pojawiają się już oni na kartach historii. Władzę nad niedobitkami plemienia przejął Nicefor. Przedstawił on scytyjskiemu Królowi zamiar opuszczenia zgliszczy Gelonos i poprosił o pomoc. Scyci, w zamian za wsparcie podczas wojny, wyposażyli Gelonów w odpowiednią ilość wozów, bydła oraz wszelkiego dobytku – sami otrzymali tajniki gelońskiej metalurgii. Tak więc, na przekór bogom, rody Skytesa i Gelonesa rozeszły się w pokoju a Ci spośród Gelonów którzy nie byli w stanie odbyć wyczerpującej wędrówki pozostali wśród Scytów. Gelonowie powędrowali do Grecji – na zachód wzdłuż wybrzeży Morza Czarnego. Okoliczne plemiona wyczerpane dopiero co zakończoną wojną nie utrudniały przemarszu do Olbii. Z tamtąd już statkami licząca blisko dwie setki grupa gelońskich wędrowców dotarła na Kretę, która miała być przedostatnim przystankiem ich tułaczki, a ostatnim epizodem okresu europejskiego.

    Rus_wojDobrosław Wierzbowski – Rus Wojownik 

    (Woj nuruski ? – CB)

    Nurowie

    Neurowie, starożytny lud identyfikowany przez większość badaczy polskich ze Słowianami. Najdawniejsze wiadomości (Herodot – V w. p.n.e.) lokalizują Neurowie na północny zachód od Morza Czarnego. Nazwa Neurowie wychodzi z użycia u schyłku starożytności, zastąpiona przez inne nazwy: Słowianie, Sporowie, Antowie, na Zachodzie – Wenetowie (Wenedowie).

    Neurowie mają scytyjskie zwyczaje.
    Na jedno pokolenie przed wyprawą Dariusza spotkało ich to nieszczęście, że musieli cały swój kraj opuścić z powodu węży. Mnóstwo ich wylęgło się w ich własnym kraju, a jeszcze więcej wtargnęło z wyżej położonych pustynnych okolic, tak że wreszcie, udręczeni tą plagą, opuścili ojczyznę i zamieszkali u Budynów.
    Ci Neurowie wydają się być czarodziejami. Opowiadają bowiem Scytowie i zamieszkali w Scytii Hellenowie, że stale raz do roku każdy z Neurów na kilka dni staje się wilkiem, a potem znowu przybiera dawną postać.

    [Herodot; "Dzieje"; IV]

    Zasiedlili ziemie na północ od Scytów Oraczy w dorzeczu Prypeci, na terenach obecnej północnej Ukrainy i południowej Białorusi. Byli prawdopodobnie twórcami tzw. Kultury miłogradzkiej, rozwijającej się od Horynia do Sejmu. W grodzisku Miłogradzkim odkryto domy w typie półziemianek oraz naziemne, wznoszone na słupach. W domach znajdowały się paleniska z kamieni, sierpy, rozcieracze, odciski ziaren zboża, kości zwierząt domowych, bransolety z brązu i srebra wskazujące na kontakty kulturowe z Zachodem i Południem.
    Cmentarzyska położone w okolicy miejscowości Goroszkow i Asarewicze nosiły ślady konstrukcji nagrobnych umieszczone były tuż za obwarowaniem i fosą. Znaleziono tam naczynia i szczątki pokremacyjne oraz osobliwe mauzoleum “domek zmarłych” wypełniony kośćmi pozostałymi po kremacji. Są hipotezy , że Neurowie byli przodkami Prasłowian , lub co bardziej prawdopodobne Prabałtów, na co wskazuje obrządek ciałopalenia i umieszczanie prochów w dołach, lub pod kurhanem, w popielnicy, lub wsypanych luźno.

    drzewotr9Symbol Drzewa Świata

    Istowie

    Estiowie, starożytny lud zamieszkujący południowo-wschodnie wybrzeża Bałtyku. Po raz pierwszy wspomina o nich Tacyt w Germanii (98 n.e.), informując m.in. o tym, że Estiowie trudnią się zbieraniem bursztynu. W początkach VI w. Teodoryk Wielki miał wysłać do Estiów list, dziękując za otrzymany bursztyn. Ponownie nazwa Estiowie pojawia się w IX w. u Einharda, Wulfstana. Wzmianki te pozwalają lokalizować Estiów u południowo-wschodnich wybrzeży Bałtyku, na wschód od ujścia Wisły. Spośród kilku koncepcji co do charakteru etnicznego Estiów obecnie najwłaściwszą wydaje się uznanie ich za Bałtów. Siedziby Estiów lokalizuje się głównie na Sambii, ich archeologicznym odpowiednikiem ma być kultura Dollkeim-Kovrovo.

    Bałtowie, plemiona ludów indoeuropejskich. Nazwa Bałtowie została utworzona sztucznie, zaproponował ją w 1845 G.H.F. Nesselmann, nawiązując do łacińskiej nazwy Morza Bałtyckiego (Mare Balticum). Tradycyjnie dzieli się Bałtów na zachodnich (obejmujących Prusów i Jaćwingów), wschodnich (czyli Litwinów i Łotyszy) oraz zajmujących pozycję pośrednią Kurów. Bałtowie zachodni i Kurowie są już ludami wymarłymi; osłabieni najazdami polskimi, ruskimi i krzyżackimi, zostali wchłonięci przez sąsiadów do końca XVII w.

    Pierwotne siedziby Bałtów wschodnich sięgały aż po górny Dniepr i Okę. Ulegli oni slawizacji w okresie od 2. połowy I tysiąclecia do początku II tysiąclecia n.e., znana jest nazwa tylko jednego z nich (prawdopodobnie wschodniobałtyjskiego) – Goliad, mającego siedziby w okolicy Smoleńska. Slawizacji tych obszarów sprzyjała bliskość językowa Słowian i Bałtów. Przyjmuje się, że tzw. wspólnota bałto-słowiańska rozpadła się dopiero ok. połowy I tysiąclecia n.e.

    Badania językoznawcze i archeologiczne wskazują, że pierwotne siedziby Bałtów znajdowały się w dorzeczu górnego Dniepru, na północ od Prypeci, na południe od środkowej Dźwiny, na zachód od górnej Oki. Wytworzenie się w na tym obszarze kultur związanych z Bałtami odnieść należy do połowy I tysiąclecia p.n.e. Należą do nich m.in. kultury: ceramiki kreskowanej, dnieprzańsko-dźwińska, juchnowska, prawdopodobnie także miłogradzka.

    Migracje z tych terenów, mające miejsce od VI w. p.n.e., doprowadziły do zasiedlenia przez Bałtów ziem nad Morzem Bałtyckim (zmieszawszy się z miejscową ludnością, uformowali oni plemiona Bałtów zachodnich). Najstarsza kultura związana z Bałtami zachodnimi to kultura kurhanów zachodniobałtyjskich, obejmująca stopniowo teren między Pasłęką a Niemnem.Kontakty z cesarstwem rzymskim (eksport bursztynu) doprowadziły do znacznego rozwoju kulturowego Bałtów zachodnich.

    Dzięki pisarzom rzymskim znane są pierwsze nazwy plemion Bałtów: Galindów łączyć można z kulturą bogaczewską, Sudowów z kulturą sudowska, a Estiów z kulturą Dollkeim-Kovrovo. Bałtowie nie wzięli udziału w wędrówkach ludów (oprócz grupy olsztyńskiej), od V w. obserwuje się poszerzenie zasięgu ich osadnictwa na zachód, aż po Wisłę. Ponieważ Bałtowie nie wytworzyli (oprócz Litwy) własnych scentralizowanych organizmów państwowych, a także zachowali wierzenia pogańskie, padli ofiarą ekspansji sąsiedniej Rusi, Polski, a zwłaszcza Zakonu Krzyżackiego, który w 1283 pokonał Jaćwież, a w 1295 – Prusów.

    pomnnik1

    Prusowie z Ludu Istów – potomkowie Borusów-Porusów-Poruszów

    Prusowie, lud bałtycki osiadły w starożytności i średniowieczu pomiędzy dolną Wisłą i dolnym Niemnem, spokrewniony kulturowo i językowo z Litwinami i Łotyszami. Dzielili się na liczne mniejsze plemiona: Bartów, Galindów, Jaćwingów, Nadrowów, Natangów, Pogezanów, Pomezanów, Sambów, Sasinów, Skalowów, Warmów.

    Od czasów Bolesława I Chrobrego władcy Polski podejmowali próby ich chrystianizacji. Misja św. Wojciecha zakończyła się jego śmiercią (997). Dążący do utworzenia samodzielnego państwa cysterskiego mnisi z klasztoru w Łeknie podjęli na początku XIII w. próbę działań misyjnych wśród Prusów na większą skalę.

    Do obrony terenów zamieszkanych przez Prusów nawróconych na wiarę chrześcijańską powołali zakon rycerski, znany później pod nazwą dobrzyńców. Książę Konrad I Mazowiecki obawiający się utraty wpływów politycznych w Prusach sprowadził w 1226 Zakon Krzyżacki i osadził go na pograniczu mazowiecko-pruskim.

    1235 Krzyżacy inkorporowali dobrzyńców, 1237 kawalerów mieczowych. 1249 pomimo udanego powstania Prusowie zmuszeni zostali do podpisania układu z Krzyżakami. Porozumienie podpisane w Kiszporku zobowiązywało Prusów do przyjęcia chrześcijaństwa i złożenia przysięgi na wierność Zakonowi, w zamian mieli uzyskać równe prawa z przybyszami niemieckimi. Pod panowaniem krzyżackim ulegli całkowitej germanizacji.

    Borusowie resiiBorusowie-Poruszowie

    Jątowie – Jąćwędowie-Jaćwingowie

    Jaćwingowie, Jaćwięgi, wymarły lud bałtyjski zaliczany do plemion pruskich. Zamieszkiwał tzw. Jaćwierz (Sudowię), obszar położony między Biebrzą na południu, Niemnem na wschodzie i północy, od zachodu ograniczony środkowym biegiem Szeszupy i terenami na wschód od jezior Śniardwy i Mamry.

    Przybyli wraz z innymi plemionami Bałtów znad środkowego Dniepru, Prypeci i Protawy ok. VI w. W X-XIII w. prowadzili liczne najazdy łupieżcze na tereny księstw ruskich i polskich. W 2. połowie XIII w. ulegli połączonym siłom Rusi, Polski i Zakonu Krzyżackiego. Pod ich napoerm państwo plemienne Jaćwingów upadło w 1283, jego tereny zostały podzielone pomiędzy Zakon, Polskę i Litwę. Część ludności Krzyżacy wysiedlili do Sambii, gdzie przetrwali do XVI w.

    średniowiecze, drzwi gnieźnieńskie

    Mazurzy – naszym zdaniem Słowianie Mazowie

    Mazury, historyczna i etnograficzna kraina położona w północnej Polsce, w obrębie Pojezierza Mazurskiego i regionów sąsiadujących.

    We wczesnym średniowieczu zamieszkiwane przez plemię Prusów, w latach 1233-1238 podbitych przez Krzyżaków, którzy ich całkowicie wyniszczyli. Na terenie dawnych siedzib pruskich powstało państwo zwane Prusami Zakonnymi, a od czasów sekularyzacji zakonu krzyżackiego (1525) Prusami Książęcymi. Władzę w Prusach sprawowali książęta z rodu Hohenzollernów, wasale królów polskich do czasu połączenia się Prus Książęcych z Brandenburgią (1618) i utworzenia państwa o nazwie Prusy. Obecne Mazury, jako tzw. Prusy Wschodnie, stanowiły wówczas prowincję Prus.

    Mieszkańcami Mazur w znacznej mierze była napływowa ludność polska, głównie przybyli z Mazowsza chłopi, którzy zachowali swój język, kulturę i religię. W okresie nasilenia akcji germanizacyjnej w XIX w. Niemcy starali się zatrzeć świadomość polskiego pochodzenia miejscowej ludności, nadając jej nazwę Mazurów. Pojawiła się nazwa Mazury jako nowe określenie Prus Wschodnich. Próby germanizacji napotkały opór, w obronie polskości stanęli wybitni działacze społeczni, m.in. H.M.G. Gizewiusz, K.C. Mrongowiusz. Powstawały polskie wydawnictwa lokalne i partie polityczne o charakterze narodowym (m.in. Mazurska Partia Ludowa).

    Po I wojnie światowej działacze mazurscy utworzyli w Warszawie 1919 Mazurski Komitet Plebiscytowy, który prowadził agitację za przynależnością do Polski w okresie plebiscytu w 1920. Głosowanie prowadzone w warunkach sprawowania władzy administracyjnej przez Niemców przyniosło niekorzystne wyniki, gdyż tylko trzy gminy mazurskie włączone zostały do państwa polskiego. W okresie międzywojennym działało na Mazurach szereg polskich organizacji narodowych, które po 1922 weszły do Związku Polaków w Niemczech. Prześladowania działaczy mazurskich nasiliły się po dojściu Hitlera do władzy, wielu z nich zginęło w obozach koncentracyjnych.

    Po II wojnie światowej, decyzją zwycięskich mocarstw, Mazury przyznano Polsce.

    Wciąż i wciąż powtarza się wiele kłamstw, które stają się prawdą… A może jednak…?

     

    Gleń ( Gołuń ) Gelonos

     

    Zasięg Wenedów ( Wędów ) , Lugiów ( Lęgów ) i Neurów ( Nurów ) – kontra dalszym fałszerstwom niemieckim

     

    Mapa przedstawia sytuację od 8000 p.n.e. do 4000 p.n.e. – Zasięg Wenetów [kliknij]

    [Mapa na kanwie map zamieszczonych w książce Tadeusza Millera “3000 lat Państwa Polskiego”. Zasięg został wyznaczony przez pana Millera i w zasadzie pokrywa się z zasięgiem określonym dla Wenetów przez H. Łowmiańskiego, z tą różnicą, że Łowmiański zaznaczył też Wenetę na południu Wysp Brytyjskich i w Walii, na półwyspie Bretońskim gdzie Kręgi Carnacu - Czernca oraz osadnictwo Wenedów w Hiszpanii i Anatolii ]

    Ponieważ ostatnio w Internecie pojawia się coraz więcej mapek przedstawiających niby to w obiektywnym świetle zupełnie fałszywy obraz zasięgu terytorialnego i przynależności plemion do rzekomego etnosu Germanii zamieszczamy tutaj kilka map dla sprostowania tej inwazji propagandowej prowadzonej w stylu iście goebelsowsko-hitlerowskim.

    Oto wersja Goebels – Hitler z roku 2012:

    Przedstawia rzekomą sytuację od 750 p.n.e do 400 n.e.

    Oto jak ta mapa powinna wyglądać:

    Jeszcze w XVIII wieku całe wybrzeże mówiło językiem wędlandzkim i drzewiańskim – bardzo podobnymi do kaszubskiego -a w X- XIII wieku obejmowało to zarówno ziemie za grodem Hammona (potem Hamburg) i okolice Kodenia (Kopenhaga).

    Rekonkwista pokazana powyżej pochodzi od Niemców z Drezna, a jest rozpowszechniana po Polsce przez działaczy Ruchu Autonomii Śląska, którzy zapomnieli, że na Dolnym Śląsku w większości żyją teraz Nadbużanie, Lwowiacy, Kijowianie i inni Polacy ze Wschodu, którzy wcale nie popierają żadnej formy oderwania Śląska od Polski.

    Porównajmy też z mapą rozkładu haplogrupy Słowiańskiej – tzw polskiej  R1a1g7 (mutacja M 458]. Podobny zasięg rzuca się w oczy. Zaznaczmy, co ważne, że to jest tylko ta ludność, która powstała z nadwiślańskiej mutacji haplogrupy R1a1 – Skołocko-Indo-Słowiańskiej, druga połowa ludności słowiańskiej ma haplogrupę taką samą jak SCYCI i Sarmaci- R1a1 – z 280. W Skandynawii dokonała się kolejna mutacja R1a1 – Z 284  (około 2400 p.n.e.) i ona jest składową Skandynawów współczesnych razem z R1b1 – Celtami oraz I1 – Staroeuropejczykami północnymi – Ilmerami. Skandynawowie to konglomerat tych trzech ludów. Mapa zielona u góry  pokazuje sytuację ekspansji chromosomu od roku 7500 p.n.e. -do 3000 p.n.e.

    Poniżej na kilku mapach – trochę szerzej od 4000 p.n.e do roku 1000 z uwzględnieniem głównie Białej Chorwacji – ale obejmując także powyżej przedstawiony okres

    Wenedowie, Lęgowie, Nurowie, Istowie, Burowie i Budynowie około 1500 p.n.e.

    Straty terytorialne Wenedo-Lugio-Nurusji na zachodzie między 1500 – a 500 p.n.e. – na rzecz Celtów

    Wenedo-Haria od 500 p.n.e – do 400 n.e (w pewnym okresie nazywana przez Rzymian Germanią) – różowe terytoria sukcesywnie tracone

    Chorwacja Kraków i Popielidów (500 – 900 n.e.)

    Sławia – Wiślania – Państwo Mieszka I w X wieku

    Słowiańskie wybrzeże Bałtyku w VI- XII wieku

    [6 powyższych map wykonano na kanwie map zamieszczonych w książce Tadeusza Millera “3000 lat Państwa Polskiego”.]

    Każdą mapkę warto kliknąć żeby powiększyć – Zwracam uwagę na tej ostatniej na świątynie Trzygłowych bogów – Białobogi i Czarnogłowa rozlokowane na wybrzeżu Wenedyjskim (Wandalskim)

    Ta mapa dobrze pokazuje Słowiańskie plemiona w VI-VII  wieku – Suiones – w Skandynawii i Goci – Gątowie – Geci Naddunajscy i  Nadazowscy oraz Dachowie – Dakhowie – to plemiona Słowiano-Drackie, znani są też Dakhowie, którzy współtworzyli Persję, a przeszli znad Morza Czarnego przez Kaukaz – to jest jedna z fal powrotnych R1a1 do Azji (gdzie w większości Słowiano-Indo-Skołoci mają haplogrupę R1a1 – Z 93 a razem z przedstawicielami innych mutacji R1a1 (Z280 i M 458) oraz innych haplogrup utworzyli etnosy słowiano-tureckie Khazachskie (Hazaria, Kazachstan, Kirgizja i inne) Bułgarskie, Awarskie, Huńskie, Madziarskie, razem ze Staroeuropejczykami I1 i Finami – (N) – utworzyli etnos Bałtyjski (Istyjski, Ilmeryjsko-Issedono-Aesti)

    Należy zwrócić uwagę na często czynioną pomyłkę : Nie powinno się RÓWNAĆ ETNOSU Z HAPLOGRUPĄ.  Etnos słowiański jako składnik jest wszędzie tam gdzie występuje ta haplogrupa w składzie etnicznym na danym terytorium. On jest słowiańskim wkładem w “cywilizację” na danym obszarze, ale etnos jest współtworzony przez wszystkie występujące tam haplogrupy w ramach mieszania się ludności, a więc np w Polsce do 60 % R1a1 (złożonej z M458 i Z 280) dochodzą głównie R1b1 i I2 , a w Indiach inne haplogrupy, w Macedonii występuje równowaga R1a1, R1b1, I1, I2 oraz E. Ci ludzie mówią po słowiańsku i identyfikują się ze słowiańskością ale pochodzą od różnych haplogrup które razem stworzyły etnos Macedoński. To samo dotyczy Skandynawii i dzisiejszych Niemiec które są współtworzone przesz Słowian od zarania swego istnienia. Warto by Niemcy wreszcie zaczęli o tym mówić i zapamiętali to – 30% wkładu w ethnos niemiecki to Słowianie.

    - A poza tym bez żadnego komentarza, niech mówią same mapy – które są w zgodzie absolutnej z rozprzestrzenieniem haplogrupy genetycznej Y-DNA R1a1 uznawanej powszechnie na świecie za Słowiańską (poza Niemcami, które dalej uprawiają Drang nach Osten – niezmordowanie od 1000 lat).

    CB

    Za: http://bialczynski.wordpress.com/2012/02/14/zasieg-wenedow-wedow-lugiow-legow-i-neurow-nurow-kontra-dalszym-falszerstwom-niemieckim/
     
    Czytaj więcej:

    Krainy , Miejsca , Ludy Królestwa SiS

     


    FILOZOFIA JANA STACHNIUKA / Etos pogański vs chrześcijański

    $
    0
    0

    Jan Stachniuk (1905-1963) jest w Polsce myślicielem mało znanym – celowo przemilczanym. Nie znajdziemy jego nazwiska w encyklopedii. A to za sprawą antykatolickiego światopoglądu, którego był gorącym orędownikiem przez całe swoje życie. null Jego zdaniem degrengolada narodu polskiego spowodowana jest przez katolicyzm ze swoim systemem wartości – sięga okresu, kiedy na ziemiach polskich zwyciężyła kontrreformacja. Ten stopniowy upadek narodu i państwa polskiego można dostrzec najlepiej, kiedy porówna się linie rozwojowe narodów opanowanych przez formację katolicką, z jej systemem wartości (przyjętych jako wartości narodowe) – oraz tych, które wyzwoliły się spod totalnych wpływów Kościoła katolickiego (narody protestanckie).
    Przez ignorantów z prawej i lewej strony sceny politycznej Stachniuk określany był jako “komunista“ bądź “faszysta“. Nie był ani jednym, ani drugim. Był natomiast zdeklarowanym humanistą i panteistą.
    Nie był komunistą, bo za sprawą komunistów właśnie stracił zdrowie – po jego uwięzieniu w 1949 roku. Zarzucano mu wówczas poglądy antysemickie i faszystowskie, gdyż przed wojną stworzył ruch polityczny o charakterze nacjonalistycznym pod nazwą Zadruga. Bardziej jednak niż Żydów Zadruga atakowała katolicyzm i chrześcijaństwo w ogóle, który nazywano “młodojudaizmem“. Stąd brał się zarzut ze strony obozu katolickiego w Polsce o “neopoganizm“ Stachniuka i stworzonego przezeń ruchu.
    Co prawda ideowo Zadruga była nieco zbliżona do tradycyjnego nurtu polskiego nacjonalizmu z początku wieku XX (ruchy nacjonalistyczne pojawiły się w tym okresie we wszystkich narodach katolickich jako reakcja na przewagę narodów protestanckich w świecie), kiedy powstawały takie dzieła, jak “Egoizm narodowy wobec etyki“ Zygmunta Balickiego czy “Myśli nowoczesnego Polaka“ Romana Dmowskiego[1]. Jednak późniejsza ewolucja obozu narodowego – w kierunku jego katolicyzacji w okresie międzywojennym – z naczelnym hasłem “Bóg i Ojczyzna“ – nie była do przyjęcia ani przez Stachniuka, ani przez innych członków stworzonego przezeń ugrupowania[2]. Stąd trzeba zgodzić się z opinią, że Zadruga była nie tylko alternatywnym ruchem o charakterze narodowym w stosunku do katolickiego obozu narodowego, ale i całkowitą antytezą tejże formacji narodowo-katolickiej[3]. Z tym, że jej oddziaływanie i społeczna propaganda – w porównaniu z tradycyjnym obozem narodowym – było niewielkie przede wszystkim ze względu na swój wojujący antykatolicyzm.

     
    Teoria wewnętrznego rozwoju Polski
    - historiozofia według Jana Stachniuka.

    “DZIEJE BEZ DZIEJÓW. Teoria wewnętrznego rozwoju Polski“ – to fundamentalna praca Jana Stachniuka (wydana w Warszawie 1939 roku)[4]. Zawiera ona nie tylko jego poglądy na “paradoksalnie bez dziejowe“ dzieje Polski, ale i “próbę wykrycia sił sprawczych, leżących u podstaw przeżywanej epoki. Stąd podtytuł książki: “Teoria rozwoju wewnętrznego Polski“[5]. Jak sam autor przyznaje, “Dzieje bez dziejów“ zrodziły się z postawy buntu wobec dziejów, którym brak znamion wielkości. (…) Praca (…) ta jest szeroko zakrojoną próbą uchwycenia w zwarty system myślowy rozlicznych powikłań, składających się na całość naszego życia zbiorowego w latach 1600-1950 (…)“[6].
    Stachniuk narzekając na “bezproduktywne banały naszej oficjalnej nauki historii“, “komunały na użytek chwili preparowane“, starał się sięgnąć do “źródeł, skąd wyrastają siły istotnie czynne w rozwoju Polski“[7]. Jednocześnie podkreśla, że są one “duchowej natury“ i “pod ich działaniem rodzą się nieubłagane a ponure procesy, których nieodwracalność, tak długo jak długo czynne są te siły, jest niemożliwa“[8]. To implikuje – zdaniem autora – “konsekwentną postawę najgłębiej sięgającego rewizjonizmu“ oraz “postawę buntu wobec treści duchowych, które powszechnie zwykło się uważać za najwyższe na skali wszelkich wartości“[9].
    W przedmowie do swej pracy Stachniuk wyraża nie tylko zdecydowaną wolę walki z “prawdami trwającymi od wieków w sklerotycznym zastoju“, ale ma też świadomość oporu z jakim spotka się jego idea – radykalnego i bezkompromisowego rewizjonizmu tradycyjnych wartości. Nie robił sobie także złudzeń co do tego, by jego przemyślenia rzucone na kartach “Dziejów bez dziejów“, wywołały jakieś natychmiastowe wstrząsy. Pisze, iż “co najmniej śmiesznym byłoby oceniać tę pracę według kryteriów, jakie narzuca bieżąca chwila. Tu raczej należy baczyć, by zachłyśnięcie się bieżącą chwilą nie stało się narzędziem tych sił, które kierowane swym pasożytniczym zmysłem, chwytają każdą okazję dla utwierdzenia się i zwiększenia swego żeru. Te to bowiem siły najczęściej szczują hasłem: “Polska nie ma czasu“[10]. Stachniukowi chodzi oczywiście o obrońców tradycyjnych wartości; przyjętych jako wartości rodzime, polskie, ale tak naprawdę o obcej proweniencji (chrześcijaństwo w wersji rzymskokatolickiej).
    Autor przyznaje, że jego dzieło może spowodować krańcowo odmienne postawy psychiczne – także pesymistyczne. Nie zgadza się jednak całkowicie z tym potencjalnym, aczkolwiek – jego zdaniem – fałszywym zarzutem o skrajny pesymizm; jak przyznaje, jego intencje były wręcz odwrotne[11].

    Przedmiotem “teorii rozwoju wewnętrznego Polski“ jest oczywiście historia polskiego narodu. W rozdziale pierwszym zatytułowanym “Historia narodu jako przedmiot teorii“, autor podkreśla, że “r z e c z y w i s t o ś ć p o l s k a, w i d z i a n a o c z a m i ż y j ą c e g o p o k o l e n i a j e s t t a k a, j a k ą j ą s t w o r z y ł n a r ó d w y s i ł k i e m p o k o l e ń u b i e g ł y c h i t e g o, k t ó r e a k t u a l n i e p o z i e m i n a s z e j s t ą p a“[12]. Stachniuk dystansuje się od tych wszystkich poglądów, które podkreślają decydującą rolę warunków biologicznych, geograficznych, geopolitycznych, klimatu itd.; winą za klęski narodu obarczają czynniki zewnętrzne, niekorzystne okoliczności etc. Pisze: “wpływy zewnętrzne, wyciskające swoje piętno na polskiej rzeczywistości, nie zmieniają istoty rzeczy, gdyż rozpatrywać je należy jako warunki dane, wśród których przebiegała aktywność życiowa licznych pokoleń, składających się z milionów jednostek. Narody ościenne, ich zasięgi i oddziaływania historyczne należą do tej samej kategorii zjawisk, jak klimat, gatunek gleby, roślinność, ukształtowanie powierzchni, system rzek. Naród, pojmowany jako ciąg pokoleń, działać musiał wśród tych okoliczności, dzięki czemu aktualna rzeczywistość cywilizacyjna jest wynikiem tego działania, produktem zachowania się życiowego setek milionów istnień zarówno już zmarłych, jak i żyjących. Wszystko, co się składa na “teraz“ jest sumą zobiektywizowanych aktywności życiowych niezliczonych milionów jednostek. Jutro zaś będzie takim, jakim je stworzą członkowie narodu polskiego żyjący “dziś“ [13]. Tym samym autor “Dziejów bez dziejów“ odcina się od teorii rozmaitych determinizmów, m.in. geograficznego i środowiskowego, podkreślając rolę światopoglądu, religii jako czynnika konstytuującego postawę życiową poszczególnych jednostek i narodu jako całości[14]; podkreśla przy tym mocno rolę “charakteru narodowego w stwarzaniu dziejów“[15].
    Stachniuk zdecydowanie odcina się od rasizmu – jest to ważne, ponieważ “Dziejom bez dziejów“ stawiano zarzut, m.in. kopiowania rasizmu niemieckiego, a Stachniukowi wzorowanie się na nazistowskim mistyku Rosenbergu. Tak na przykład w czasie wojny ukazała się nakładem Frontu Odrodzenia Polski broszura Zofii Kossak pt. Po dyktandem Berlina[16]. Autorka komentuje w niej fakt drugiego wydania przez władze okupacyjne pracy Stachniuka. Co oczywiście świadczy jej zdaniem tylko o jednym, że Stachniuk jest “dywersantem niemieckim na usługach Berlina“[17], kopiującym wzorzec hitlerowski. Tymczasem w “Dziejach bez dziejów“ nie ma nawet zdania, które potwierdzałoby słuszność tych zarzutów (o naśladownictwo nazizmu).
    Stachniuk zauważa natomiast, iż często na idee rasistowskie – na to, że rasa mogła zdecydować o polskim charakterze narodowym, powołują się ludzie stojący na stanowisku wybitnie wrogim wszelkiemu rasizmowi. “Szczególnie częstym jest – pisze on – twierdzenie przedstawicieli katolickich, którzy w obronie przed zarzutem, iż katolicyzm stworzył polski charakter narodowy, a tym samym i upadek narodu, głoszą, iż to nie katolicyzm zdegradował naród, lecz właśnie naród polski zdegradował katolicyzm“[18]. Stąd wniosek, że istnieje coś takiego jak “rasa polska“ jako źródło “istniejącej rzeczywistości polskiej“. “Mielibyśmy więc – naigrywa się Stachniuk – odrębny rasowy typ polski, typ rasy polskiej, która stworzyła upadek narodu w ostatnich trzech stuleciach, czemu nie mógł przeciwstawić się zwycięski, coraz potężniejszy katolicyzm. Nawet pomimo ogromnego rozrostu tegoż katolicyzmu zgubne skutki, sprawiane przez “rasę polską“, nie mogły być zneutralizowane“[19].
    Zdaniem autora “Dziejów bez dziejów“ “bajdurzenie o polskiej rasie nie wytrzymuje krytyki“, gdyż “n i e m a p o d s t a w d o t w i e r d z e n i a, i ż c h a r a k t e r n a r o d o w y p o l s k i w y r ó s ł z r a s y, i ż j e s t o d b i c i e m d u s z y r a s o w e j“[20].
    Stachniuk przytacza opinię Dmowskiego, który w swych “Myślach nowoczesnego Polaka“ zwrócił uwagę na to, że Prusacy to “potomkowie wspólnych nam przodków lub bliskich ich krewniaków“, a także “w ogromnej liczbie czystej krwi Polaków“. I ten sam “materiał“ – tylko poddany innym wpływom – “innej szkole państwowej, dał tak silny, żywotny, tak czynny politycznie naród, że zdołał on zorganizować całe Niemcy“[21].
    Autor “Dziejów bez dziejów“ na zakończenie swych rozważań o “rasie polskiej“ zauważa – nie bez pewnej dozy ironii – że “rzekoma “rasa polska“ (…) dziwnie przylgnęła do prawd katolicyzmu. To samo widzimy w Hiszpanii, Portugalii, i w historii Włoch. Wynikałoby stąd, iż mniej wartościowe rasy – polska, hiszpańska, włoska – ciążą do katolicyzmu. Wobec tego oddalanie się od katolicyzmu, całkowite z e r w a n i e z n i m ś w i a d c z y ł o b y o t y m, i ż n i e n a l e ż y s i ę j u ż d o r a s y “n i ż s z e j“. Bunt przeciw katolicyzmowi musi być za tym dziełem tych elementów “rasowych“, które są pozbawione obciążeń niższości“[22].
    W dalszej części swoich wywodów Stachniuk odpiera zarzut jakoby na charakter polski miało decydujący wpływ: środowisko geofizyczne[23]; typ zajęć i form życia gospodarczego[24]; czy instytucje społeczno-polityczne[25]. Jednocześnie zwraca uwagę na to, że tak “bardzo rzadko (…) możemy usłyszeć zdanie, iż charakter narodowy polski jest ukształtowany przez pewne czynniki duchowe. O tym, iż polski charakter narodowy, taki jaki on jest, jest równoznaczny z typem kulturalnym opartym o pewną zwartą konstrukcję światopoglądową, mówi się bardzo ostrożnie“[26]. Konkludując autor “Dziejów bez dziejów“ stwierdza, że “p o l s k a d u s z a z b i o r o w a, p o l s k i c h a r a k t e r n a r o d o w y, t a k i j a k i o n j e s t o d c z a s u p e ł n e g o z w y c i ę s t w a k a t o l i c y z m u w P o l s c e w XVI w., j e s t d z i e ł e m k a t o l i c y z m u“[27].
    O tym, że katolicyzm stanowi istotę polskości potwierdza także wcześniej cytowany Dmowski[28], z tym, że z tego faktu wyciągał on całkowicie przeciwne wnioski aniżeli Stachniuk.

     
    Część II

    Stachniuk przeciwstawia postawę wegetatywną (wspólna całemu życiu organicznemu) – postawie heroicznej (właściwej tylko człowiekowi). “Postawa wegetatywna – pisze – jest wspólna całemu życiu organicznemu; przecina ona duchowość człowieka w ten sposób, iż życie uczuciowe i aparat umysłowy jest jakoby czymś niepotrzebnym. (…) Ponieważ człowiek posiada jeszcze życie psychiczne, tj. procesy uczuciowe i intelektualne, więc też w rytmie wegetacji muszą one być dostosowane, uciszone i włączone do ogólnej harmonii. To dostosowanie da nam lirykę wegetacji, lirykę trawienia w takim lub innym systemie kontemplacji. Wgłębienie się w wegetację dać musi zjawisko ucieczki od świata zewnętrznego, materialnego, wrogość doń, niechęć do kontaktu z nim, a więc niechęć do pracy, woli mocy, potęgi, wysiłku itp.
    Postawa heroiczna jest przeciwstawieniem tego wszystkiego. Rozsadza ona rytm wegetacji. Aparat psychiczny, zamiast zamierać w liryce trawienia, w dziwach kontemplacji, staje się potężnym narzędziem opanowania żywiołów materialnych, oraz żywiołów, składających się na istotę człowieka. Postawa heroiczna ma strzałkę kierunkową wręcz przeciwną niż rytm wegetacji. Człowiek tą postawą opanowany, zamiast podporządkowywać się wegetacji, dąży do jej opanowania, do realizacji mitu wszechpotęgi[29].
    Analizując sytuację Polski Stachniuk nie kryje, że “współczesne życie polskie jest rażącym zaprzeczeniem tego wszystkiego, co w duszy czującego narodowo Polaka wiąże się z odczuciem Wielkości. (…) Pomijając przeraźliwą nędzę materialną, niesłychanie niski poziom cywilizacyjny całości życia narodowego, n a j b a r d z i e j u d e r z a j ą c ą, n a j d o t k l i w i e j d a j ą c ą s i ę o d c z u ć j e s t n ę d z a d u c h o w a, m o r a l n a, n i e s a m o w i t e u b ó s t w o ż y c i a u c z u c i o w e g o“[30]. Stąd też “r o d z i s i ę n a k a z ś w i a d o m e g o w p ł y n i ę c i a n a t ę r z e c z y w i s t o ś ć, przekształcenia jej według posiadanego wzorca, będącego wykładnikiem naszej postawy wobec życia“[31].
    Stachniuk analizuje cywilizacje wyrosłe z “postawy wegetacji“, wskazując na cechy wspólne – wydawałoby się najbardziej odległych od siebie systemów społeczno – kulturalnych i religijnych: “Buddyzmu, Braminizmu, starego Judaizmu, młodego Judaizmu (chrześcijaństwa), Konfucjonizmu, Mahometanizmu itp.“[32]. Ujmują one życie jako coś, “co jest bez reszty zamknięte w ramach sztywnych praw“ – pisze – a różnice występujące pomiędzy nimi “są barwną zasłoną utkaną z jaskrawych szczegółów drugorzędnych. (…) Różnice w sposobie łagodzenia strachu przed nicością, przed nieubłaganą “śmiercią“, rozmaite sposoby zwalczania i duszenia buntujących się mocy są czymś, co najbardziej się rzuca w oczy, aczkolwiek są to już rzeczy nieistotne, wtórne“[33].
    W odróżnieniu od systemów wegetatywnych postawa heroiczna “pcha człowieka ku twórczości, ku władztwu nad żywiołami“; w systemie tym nie do pomyślenia jest izolowanie się jednostki od społeczeństwa. Twórczość człowieka powinna przebiegać według nakreślonego wcześniej planu, “linii rozwoju dziejowego“. “Jednostka jest na posterunku, na którym ktoś przed tym był czynny i dzieło doprowadził do pewnego punktu, od którego ona ma działać w sposób określony danymi warunkami. Jest to problem mitu, problem planu akcji dziejowej, rozwijającej się, przechodzącej swoje fazy, a więc zmiennej, gdzie o “odwiecznych zasadach“ mówić jest rzeczą śmieszną. Jest to ciągłość i zmienność, napięta myśl i wola, wytężenie i przystosowywanie się do logicznie nadążających zmian. Człowiek jest specjalną komórką, spełniającą doniosłe funkcje w milionowym organizmie społecznym, ewoluującym ku swym celom, etapami których jest narastająca moc i potęga[34]
    Zdaniem Stachniuka “wielkość w dziejach jest niesłychanie rzadkim zjawiskiem. (…) Epoki owiane duchem wielkości są niesłychanie nikłym wycinkiem“[35]. Przy czym cały nasz dorobek zawdzięczamy światu antycznemu wraz z epoką porenesansową, tj. ok. 1000 – 1500 lat, a więc 40 – 50 pokoleń, gdy tymczasem “ród ludzki istnieje na globie ziemskim według obliczeń antropologów około 1000 000 lat, a więc około 30 000 pokoleń (…)“[36]. Podstawą tych wszystkich przemian cywilizacyjnych, dokonujących rewolucyjnego przełomu w dotychczasowej wegetacji, jest heroiczne ustosunkowanie się do bytu – heroizm, który u nas przyzwyczajono się kojarzyć – twierdzi Stachniuk – “z konikiem, szabelką, orderem, biodrzastą dziewczyną, nie zaś z napiętą wolą całego życia, prozaicznym zajęciom oddanego, jednak porządkującego świat na swoim drobnym odcinku według wewnętrznej wielkiej wizji, szarego, bezimiennego człowieka. (…) Każda wielka epoka to przede wszystkim zagadnienie m i t u. Mit jako plan akcji dziejowej, narzucający jednostce sposób zachowania się w jej codziennym życiu w najbardziej szarych zabiegach, a jednocześnie wiążący je w oczywisty i wyraźny węzeł z najwyższymi ideałami, nadający każdej chwili trwania głęboki sens, otaczający je aureolą najwyższego piękna, jest tym mechanizmem społecznym, który stwarza ujście dla postawy heroicznej, daje możliwość jej obiektywizacji. (…)
    Postawa heroiczna jest to wola twórczości; ta zaś nie może się ograniczyć do wymiarów “duszy“, lecz musi uruchomić elementy świata zewnętrznego, rzucić pomost do żywiołów człowieka otaczających i wraz z jego natura psychofizyczną traktować wszystko razem jako tworzywo“[37]. Stachniuk odcina się jednak od materialistycznego pojmowania świata i jego zjawisk, przekonuje, że każda twórczość ujawnia tylko swoje zewnętrzne przejawy – ich ład, ukryta natomiast pozostaje siła duchowa, która tkwiła u jej źródeł. Krytykuje więc Karola Marksa za to, że, uchwycając prawidłowość w ruchu “e l e m e n t ó w m a t e r i a l n y c h wiru gospodarstw kapitalistycznego“, popełnił “zasadniczy błąd, mszczący się na tych, którzy, próbowali w oparciu o tę koncepcję przebudowywać świat“[38]. Marks nie dostrzegał bowiem “tych sił duchowych, które na podobieństwo motoru cały ten zawrotny ruch sprawiały“[39]. W innym miejscu autor “Dziejów bez dziejów“ chwali “kapitanów przemysłu“, twórców kapitalizmu i imperiów nowoczesnych jako reprezentantów heroicznej postawy wobec bytu[40]; nie ma nic przeciwko sprowadzeniu klasy proletariackiej do “rzędu towarów, a więc czynnika czysto materialnego“[41], co przecież oburzało twórców komunizmu.
    Jak przekonuje Stachniuk warunkiem powodzenia obiektywizacji postawy heroicznej wobec bytu, która zawsze jest elementem stałym (to tylko świat pod jej wpływem ulega przemianom) jest skonstruowanie mechanizmu złączenia żywiołów psychicznych tkwiących w człowieku z elementami świata zewnętrznego. Przy czym “wszystkie elementy składowe są czymś oryginalnym. Tyczy to stanu cywilizacyjnego, kulturalnego (techniki, gospodarstwa, świata pojęć i wyobrażeń), jak i podłoża geofizycznego. Pomiędzy wolą twórczości ożywiającą jednostkę, a tymi elementami musi być rzucony system pasów transmisyjnych, jako warunek narzucenia człowiekowi wytężonego rytmu. Rzem stanowi to mit“[42]. Mit jest “planem akcji zbiorowej, wytycza tor aktywności dla całej grupy, a także dla każdej jednostki“[43]; organizuje życie całej zbiorowości, wskazując na głęboki sens nawet najbardziej prozaicznych czynności, które przybliżają poszczególne jednostki, jak i całą zbiorowość – do “płomiennie upragnionej wizji“. Zadaniem systemu wychowawczego jest reprodukowanie właściwego typu przeciętnej społecznej, który odpowiada ideałowi heroicznej postawy wobec bytu[44]. Postawa taka miałaby więc ożywiać całą zbiorowość – bez żadnych wyjątków.
    Jak twierdzi Stachniuk “ta sama postawa woli twórczości może dać różne style twórczości, różne typy cywilizacji. Pochodzi to stąd, iż środowisko w które włącza się wola twórczości, jest z zasady produktem jemu tylko właściwego rozwoju historycznego. Cała historia danej grupy narodowej, będąca czymś nieskończenie oryginalnym, jest w pewnym momencie zasadniczym czynnikiem dokonywującego się złączenia elementów w syntezę. Stąd też wielość mitów narodowych naszej epoki“[45]. Zdaniem autora “Dziejów bez dziejów“ przykłady takiej postawy charakteryzującej się wolą twórczości odnajdujemy w cywilizacji grecko-rzymskiej, która jednak uległa “bakcylowi judejskiemu“ – upadła, rozsypała się “na elementy składowe, na wegetujące w pustelni takich, lub innych otok, izolowane persony“[46]. Następnie po upadku Imperium Zachodniorzymskiego “chrześcijaństwo, ogarniając Germanów, jest w stosunku do nich jako barbarzyńskich zdobywców słabe i nieporadne. Na wiele rzeczy, acz niechętnie, musi się zgodzić. Wiele cech tych ludów, ich obyczajów, tradycji chrześcijaństwo musi respektować, zgodzić się na ich zachowanie, mimo iż z ideałami ewangelii nie są zgodne“[47]. Jak widać temu okresowi (średniowieczu) w dziejach Europy i świata Stachniuk odmawia znamion wielkości. Wszystko, co było wartościowe i zdrowe – jego zdaniem – nie miało nic wspólnego z chrześcijaństwem; to raczej chrześcijaństwo musiało pogodzić się z wielu rzeczami przeciwnymi duchowi ewangelii. Trudno nie przyznać racji autorowi “Dziejów bez dziejów“. Duch bowiem, który ożywiał nawet wyprawy krzyżowe, kojarzące się nam z tą epoką, nie pochodził z ewangelii. Trudno bowiem byłoby powoływać się krzyżowcom na słowa Chrystusa, który mawiał, iż “kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie“, lub zalecającego nadstawianie drugiego policzka – nieprzeciwstawianie się złu.
    W tym samym średniowieczu pojawia się także problem Słowiańszczyzny. “Kompromisy są tu zbyteczne – pisze Stachniuk – gdyż w oparciu o siłę oręża całej zachodniej – od paru wieków już chrześcijańskiej – Europy można spróbować pełnej chrystianizacji. Tam gdzie Słowiaństwo ulega chrześcijaństwu, nic nie pozostaje z jego dorobku cywilizacyjnego, z jego samorodnej, oryginalnej kultury. Sławia jest przeznaczona na kolonię chrześcijaństwa w najczystszej postaci. To co nie ginie od miecza wyznawców krzyża, nie spłonie na stosie, jest już czysto chrześcijańskie“[48]. Stąd samodzielny rozwój cywilizacyjny Słowiańszczyzny uległ zmąceniu. “Z postaw wegetacji wydedukowany system duchowy – chrześcijaństwo, niszczy cywilizację antyczną, nie pozwala jej przyjść do siebie, a na jej gruzach zakłada swoje niepodzielne władanie. W ramy tego systemu zostają wciągnięci Słowianie. Młodszość cywilizacyjna mści się na nich okrutnie. Ludy romańskie i germańskie, ogarnięte przez chrześcijaństwo o parę wieków wcześniej, w rękach kościoła służą jako narzędzia do zniszczenia rdzenia duchowego kultury Słowian. (…) Tradycja ulega całkowitemu zerwaniu. Dzieje plemion lechickich rozpoczynają się od dnia chrztu, od r. 966. Ni mniej ni więcej. Wszystko co istnieje przedtem jest obce. Nie zachowują się nawet nazwy dawnych bogów, obrządków, wierzeń. (…) W starciu zbrojnym z zachodnią, chrześcijańską Europą, przegraliśmy. Zostaliśmy zepchnięci na linię rozwoju, u podstaw którego leżą zasady wegetacji. Zasady te dokonały w rasowej duszy lechickiej spustoszeń dogłębnych. Skutki ich zaważyły w dziejach przełomowego wieku XVI“[49]. Stachniuk jest przekonany, że zniszczenie “tysiącletniego rozwoju kulturalnego Słowiańszczyzny“ okaleczyło duchowo słowiańskich przodków Polaków. Katolicyzm jednak nie mógł od razu narzucić swego “stylu duchowego, tym bardziej, iż w parę wieków po tym sam zaczął ulegać rozkładowi. Rozkład średniowiecza i powolne choć głębokie gnicie katolicyzmu, upadek papiestwa, pozwala Polsce na odbudowę swych sił. Dzielność Lechitów, ich żywotność, acz pozbawiona jakiegoś zwartego trzonu duchowego, żłobi sobie ujście na zewnątrz. Polska dźwiga się cywilizacyjnie, politycznie i gospodarczo[50]“. Jednak po tym okresie bujnego rozwoju następuje załamanie, a “życie polskie osiąga swój ideał w epoce saskiej“[51]. Ponowne “dążenie do utraconej harmonii saskiej“ następuje po odzyskaniu niepodległości w 1918 r. Stachniuk przewidywał, że gdyby nie “nacisk z zewnątrz i przykre skojarzenia z czasów niewoli, wywołujące ruchy przeciwdziałające, to już około 1950 r. stan epoki saskiej w głównych rysach byłby urzeczywistniony“[52].
    Stachniuk wskazuje rok 1600 jako datę przełomową w historii Polski, aczkolwiek umowną. W tym to okresie Kościół katolicki “dynamizuje się“ i “zdobywa z powrotem wiele straconych pozycji (…) agituje, ogarnia system wychowawczy, preparuje pogląd na naszą historię, narzuca nam swoje “misje“ jako zadanie narodowe itp.“[53]. Katolicyzm włączył się w “konstelację życia zbiorowego narodu“ – pozornie nie zmieniając “konstelacji zastanej“. Dokonał się wówczas – twierdzi autor “teorii wewnętrznego rozwoju Polski“ – “n a j g ł ę b s z y przewrót w życiu narodu“, który jednak “uszedł łatwo uwadze badaczy historii“[54].
    Cały omawiany okres w historii Polski (od XVI w. do 1950 r.) – jak przekonuje Stachniuk – nie tylko “s t a n o w i w n a s z y c h d z i e j a c h z a m k n i ę t ą, o d r ę b n ą c a ł o ś ć“[55], ale, i co ważniejsze, jest to “i d e a l n y n i e o m a l p r z e b i e g e k s p e r y m e n t u d z i e j o w e g o, w y p r ó b o w a n i e t o t a l n e j k o n c e p c j i k a t o l i c k i e j i j e j m o ż l i w o ś c i n a ż y w y m o r g a n i ź m i e n a r o d o w y m“[56].

     
    Myśli Stachniuka

    1. Wola zrodzona z napięcia uczuciowego tylko wtedy zaważyć może na przebiegu historii, gdy wesprze się silnie o intelekt.

    2. Złoża duchowe dają energię, skuteczność działania zapewnia poznanie.

    3. Poznanie określa ściśle cel i warunki jego realizacji.

    4. Historia, tak jak czas, nie zna przerw.

    5. Każdy rzut w przyszłość posiada głębokie uwarunkowania w czasach minionych, jak i obecnie przeżywanych.

    6. Poznanie, wykrywając związki przyczynowe przebiegających zjawisk życia zbiorowego, daje możność świadomego oddziaływania na tok dziejów po myśli naszych pragnień i wyznawanych ideałów.

    7. Narody zawsze od dogłębnych przewartościowań duchowych rozpoczynały swoje wielkie epoki; gdy ich nie stało, następowały nieubłaganie okresy bez dziejów.

    8. Optymistą wydaje się być ten, kto wyrastając ponad komunały niedomówień, zwały tchórzliwych przemilczań, czy uznane powszechnie fikcje, szuka prawdy, choćby najbardziej bolesnej, by w oparciu o nią realizować wolę upragnionych zmian.

    9. Na sztandarze naszej walki nie ma miejsca na słowo: katolicyzm. Nonsensem jest przypuszczać, byśmy swoje życia oddawali tego rodzaju celom. Tylko patentowani obrońcy uznanych “wiecznych prawd“ mogą uważać katpolicyzm za coś czemu warto się poświecić, już to walcząc z nim, już to go broniąc. Zbyt cenimy swoją wartość, by w naszym stosunku do katolicyzmu przekroczyć właściwe proporcje. Katolicyzm nadęty jest swoimi własnymi kryteriami wartościowania. Nasze kryteria są inne, stąd nie urzeka nas jego “moc“. Przedmiot naszych zainteresowań i ukochań leży w innym wymiarze. Gdy jednak w konkretnych warunkach katolicyzm stoi zawadą na drodze do realizacji naszych pragnień i ideałów, poświęcamy mu tyle czasu i trudu, ile wymaga tego skuteczność działania. Nic ponad to.

    10. Trzeba rozwiązać myślowo problem całej Słowiańszczyzny, z którą czujemy się organicznie związani.

    11. Serca nasze biją tęsknotą za Wielkością, za stylem życia polskiego, w którym znojny trud, męstwo i wytężenie człowieka każdą chwilę trwania otoczą blaskiem niewysłowionego piękna… Jakże daleko jesteśmy od tej chwili dziś, gdy otacza nas małość, strojna w pontyfikalne szaty! Małość, wszystko co nam drogie swoim całunem pokrywająca, małość co w mroczną otchłań bez dziejów wtrąciła już setki milionów istnień… Rozpocząć musimy nowy wątek życia, życia prawdziwie polskiego.

    12. R z e c z y w i s t o ś ć p o l s k a, w i d z i a n a o c z a m i ż y j ą c e g o p o k o l e n i a j e s t t a k a, j a k ą j ą s t w o r z y ł n a r ó d w y s i ł k i e m p o k o l e ń u b i e g ł y c h i t e g o, k t ó r e a k t u a l n i e p o z i e m i n a s z e j s t ą p a.

    13. Określamy naszą postawę wobec rzeczywistości polskiej, wobec płynącego strumienia życia polskiego: polega ona na woli uzyskania takiego wpływu na tok życia, by życie to spotęgować, narzucić mu potężny rytm, nadać znamiona Wielkości. Wola realizacji Wielkości w życiu polskim jest tą zasadniczą postawą duchową, która narzuca nam nakaz wzięcia jak najczynniejszego udziału w zachodzących procesach.

    14. Niewiedza jest skuteczniejszą zaporą przed działaniem niż grube mury.

    15. O ile niewiedza jest murem nie do przebycia dla jakiegokolwiek działania, to szczególnie zatwardziałą postacią niewiedzy jest błędna, fałszywa wiedza.

    16. Poznanie jest zasadniczym warunkiem działania nie tylko w konkretnych sytuacjach codziennego życia.

    17. W każdym niemal ubiegłym pokoleniu istniały w łonie narodu grupy czujące tak samo jak my, którzy pragniemy gruntownej odmiany kierunku rozwojowego, po którym Polska z nieubłaganym fatalizmem się toczy.

    18. Naród więc stwarza swoją rzeczywistość. Charakter narodowy jest tu czynnikiem rozstrzygającym.

    19. Bajdurzenie o polskiej rasie nie wytrzymuje krytyki.

    20. Człowiek przychodząc na świat jest tylko możliwością.

     
    [1] Zadrużanie usiłowali nawiązywać do “do pewnych elementów ideologii wczesnoendeckiej, a w szczególności do niektórych fragmentów spuścizny Balickiego czy Myśli nowoczesnego Polaka Dmowskiego. Afirmacja dynamizmu społecznego oraz krytyka polskiego charakteru narodowego zawarta w tych tekstach znajdowała uznanie w Zadrudze” (w:) B. Grott, Zygmunt Balicki ideolog Narodowej Demokracji, Kraków 1995, s. 72-73.
    [2] “W Narodowej Wspólnocie Tworzącej etyka jest dziełem narodu polskiego – pisze jeden z zadrużan, Antoni Wacyk – i tylko jego dobro ma na celu. Świadomość tej prawdy miał Roman Dmowski (…). Następnie pisze: “wydając w roku 1927 broszurę “Kościół, Naród i Państwo”, Dmowski sprzeniewierzył się w niej temu, co pisał w roku 1905”. A. Wacyk, Mit polski – ZADRUGA, Wrocław 1990, s. 123-124. Tenże (w:) “O polski charakter narodowy – ZADRUGA”, s. 12: “Roman Dmowski, gdy przyniósł do Kraju nacjonalizm w postaci takiej, w jakiej go poznał na Zachodzie, zwrócił przeciwko sobie zwarte szeregi Ciemnogrodu; stał się cacy w oczach kołtuństwa endeckiego dopiero wówczas, gdy swój nacjonalizm ochrzcił”.
    [3] B. Grott, , Kraków 1991, s. 267-289
    [4] Omawiając tę pracę opieramy się o wierną jej kopię, wydaną przez wrocławskie wydawnictwo Toporzeł w 1990 r. Była to pierwsza publikacja książkowa zespołu ludzi, skupionych wokół miesięcznika “Zadruga”, zob. tamże, s. 5.
    [5] Tamże, s. 3.
    [6] Tamże.
    [7] Tamże.
    [8] Tamże, s. 3-4.
    [9] Tamże, s. 4.
    [10] Tamże.
    [11] “Pewnie, że wnioski snute na kanwie “teorii wewnętrznego rozwoju Polski” daleko odbiegają od głęboko zakorzenionej w umysłowości polskiej skłonności do samoadoracji, i do wynoszenia własnych cech słabości na ołtarze “świętości narodowych”.
    “Dzieje bez dziejów” to nie jakaś tam taka, lub owaka ocena polskiej rzeczywistości. (…) to przede wszystkim teoria, poznanie tego co jest. Ponad zakłamanie łzawego “optymizmu” wyrasta wola opanowania myślowego całości procesów życia Narodu. Od tego ogniwa zacząć musi każde zamierzenie rzutowane w przyszłość(…) Każda strona “Dziejów bez dziejów” jest wyrazem najśmielszego optymizmu, jest radosnym objawieniem, iż rdzeń Narodu, główne elementy Jego organizmu, są zdrowe, pełne uśpionych sił, zaś tajemnicza choroba, od wieków podcinająca Jego żywotność, okazała się tylko schorzeniem systemu nerwowego – duszy zbiorowej, schorzeniem, którego istotę, gdy się uświadomi łatwo będzie usunąć”. ”. Dz. cyt., s. 4 -5.
    [12] Tamże, s. 9.
    [13] Tamże.
    [14] Tamże, s. 39 – 44.
    [15] Tamże, s. 36-44.
    [16] Z. Kossak-Szczucka, Pod dyktandem Berlina, Wydawnictwo Frontu Odrodzenia Polski. Warszawa 1943.
    [17] Tamże, s. 12.
    [18] “Dzieje bez dziejów…”, s. 40.
    [19] Tamże, s. 40 –41.
    [20] Tamże, s. 41.
    [21] Tamże. Cytat za: R. Dmowski, “Myśli nowoczesnego Polaka”, Warszawa 1933, wyd. IV, s. 54.
    [22] Tamże, s. 41-42.
    [23] Tamże, s. 42, znajduje się następująca uwaga: “W tych samych warunkach geofizycznych żyją i inne narody, a pomimo to ich charakter, przebieg ich historii jest całkowicie inny”.
    [24] Tamże – czytamy: “U s t r ó j p a ń s z c z y ź n i a n y, h e g e m o n i a w a r s t w y s z l a c h e c k i e j, żyjącej kosztem stanu chłopskiego, w niczym istotnym nie odbiegała od tego, co się działo w Polsce, Prusach, Rosji. W dziedzinie życia gospodarczego nie ma sił, o których by można było powiedzieć, iż one to zadecydowały o ukształtowaniu naszego charakteru narodowego’.
    [25] “Coś tu się nie klei – pisze Stachniuk. Ciągłość ustroju społeczno-politycznego została zerwana w końcu XVIII w., a mimo to cechy duchowe rzekomo przez ten ustrój tworzone, odnajdują się ni stąd ni zowąd w Polsce Niepodległej. (…) Szlachetczyzna była kozłem ofiarnym”. Tamże.
    [26] Tamże.
    [27] Tamże, s. 44.
    [28] R. Dmowski, Kościół, Naród i Państwo, Chicago 1985, s. 21.
    [29] Tamże, s. 14.
    [30] Tamże, s. 10.
    [31] Tamże.
    [32] Tamże, s. 16.
    [33] Tamże, s. 16-17.
    [34] Tamże, s. 17.
    [35] Tamże, s. 18.
    [36] Tamże.
    [37] Tamże.
    [38] Tamże, s. 20.
    [39] Tamże.
    [40] Tamże, ss. 18, 21.
    [41] Tamże, s. 19-20.
    [42] Tamże, s. 20-21.
    [43] Tamże, s. 21.
    [44] Tamże.
    [45] Tamże, s. 21.
    [46] Tamże.
    [47] Tamże, s. 24.
    [48] Tamże, s. 24.
    [49] Tamże, s. 23-24.
    [50] Tamże, s. 25.
    [51] Tamże.
    [52] Tamże.
    [53] Tamże, s. 26.
    [54] Tamże, s. 30.
    [55] Tamże, s. 33
    [56] Tamże, s. 34.
    Autor: Ermikles

     

    Etos pogański vs chrześcijański

     
    Na prawicy.net możemy znaleźć artykuł niejakiego Jana Bodakowskiego pt. „Gospodarka i sprawy społeczne w myśli neopogańskiej Zadrugi i jej twórcy Stachniuka”. Artykuł napisany jest z pozycji typowo Polakatolickich, z licznymi błędami i językiem prostym jak budowa cepa (jest to chyba jeden z pierwszych, jak nie pierwszy tekst autora). Bodakowski odwołuje się tylko do… jednego opracowania[1]; nie ma cytatu z żadnego tekstu źródłowego. Odnosi się wrażenie, że część treści tekstu autor sobie wymyślił lub dowolnie zinterpretował. Co więcej Bodakowski, to niemal pewne, nawet nie przeczytał żadnej książki Jana Stachniuka – Stoigniewa w oryginale. Jest tak nieporadny i zapomina się do tego stopnia, że potyka się o własne nogi i chwyta za miecz obosieczny.
    W swoim tekście chciałbym się odnieść tylko do jednej tezy autora, wyrażonej w zdaniu, „etos pogański nie przetrwał tysiąca lat konfrontacji z chrześcijaństwem, zwolennicy Stachniuka ignorowali fakty”.
    Czy faktycznie etos pogański nie przetrwał konfrontacji z pogaństwem?
    „Zadruga była środowiskiem – pisze Bodakowski – hołdującym przeświadczeniu że rzekomy etos przed chrześcijański (pisownia oryginalna – przyp. mój – WJR) był lepszy od etosu chrześcijańskiego. Utopijność tego przeświadczenia polegała na tym że rzekomy etos pogański był współczesną kreacją, sztucznym tworem. Etos pogański nie przetrwał tysiąca lat konfrontacji z chrześcijaństwem, zwolennicy Stachniuka ignorowali fakty”.
    Nielogiczność tego stwierdzenia Bodakowskiego aż bije po oczach. Skoro „etos pogański” Zadrugi był „współczesną kreacją, sztucznym tworem” to w takim razie, jak mógł przez tysiąc lat konfrontować z chrześcijaństwem? Zupełnie opacznie to pojął Bodakowski. Tu chodzi o coś innego. Stachniuk wyraźnie podkreślał, że interesuje go wyłącznie postawa wobec świata dawnych Słowian. W „Drodze rewolucji kulturowej w Polsce” pisał, iż „wątek zerwany jest do nawiązania”, ale „śmieszne jest odnawianie symboliki Swantewita, Swarożyca, itd. Kwestie bałwanów niech zostaną dla bałwanów. Chodzi o żywą więź tego samego stosunku do życia; ta jest wspólna”. Stachniuk nawoływał do rekonstrukcji kultury polskiej opartej na panteizmie ewolucyjnym.
    Zastanawiam się ponadto, o jakiej tysiącletniej konfrontacji pisze Bodakowski, skoro w zetknięciu z etosem katolickim, wspartym całą potęgą przymusu państwa, etos pogański musiał od razu zejść do podziemia lub całkowicie zginąć. Nie była to bowiem pokojowa konfrontacja, jakaś dyskusja, pokojowe nawracanie. I bynajmniej nie chodziło tu o Prawdę przez duże P, ale o stosunek sił – gdzie brutalna Siła, a nie Prawda dyktowała swe prawa. Ale czy ten pokaz bogactwa i siły z duchem chrześcijaństwa miał coś wspólnego? Chrześcijańska była tylko ornamentyka.
    Zgoda, wierzenia przedchrześcijańskie Słowian, a wcześniej germańskich Sasów, nie przetrwały w konfrontacji z potęgą, jak najbardziej pogańską, bo militarną, ówczesnego cesarstwa i jego wasali. Ale to jeszcze nie świadczy o istotnej wartości i wyższości etosu chrześcijańskiego. Bodakowski chwyta za miecz, który jest bronią obosieczną. I bardzo łatwo można podać przykłady, kiedy etos katolicki, czy też szerzej chrześcijański, przegrał konfrontację z innymi etosami. Etos katolicki na przykład w Anglii nie przetrwał w starciu z etosem rodzimego kościoła – etosem anglikańskim. Idąc dalej tropem tego rozumowania w procesie historycznym aż do stosunkowo bliskich nam czasów Bodakowski musiałby stwierdzić, wbrew swemu całemu chrześcijaństwu, że etos muzułmański był lepszy niż chrześcijański – w Afryce Północnej, Egipcie czy Azji Mniejszej wygrał konfrontację z chrześcijaństwem. Podobnie – bolszewicki okazał się lepszy niż etos chrześcijańskiej Rosji, bo przecież bolszewicy i komuniści wygrali wojnę domową i przez prawie sto lat rządzili Rosją!
    Zresztą Bodakowski decydując się na krytykę Zadrugi powinien przynajmniej znać podstawowy aparat pojęć używanych przez Stachniuka. Pewnie nie słyszał nigdy o „perwersyjnym instrumentalizmie chrześcijaństwa”. Gdyby bowiem słyszał, zrozumiałby, że to, co tak naprawdę zwyciężyło w IV wieku w Europie, w żadnej mierze nie było ewangelicznym chrześcijaństwem. Katolicyzm nie zwyciężył drogą negocjacji i powszechnej zgody. Górę wziął ów „perwersyjny instrumentalizm chrześcijaństwa”. Sam przecież człowiek-Bóg Jezus Chrystus nie pozwolił swoim uczniom użyć miecza w jego obronie. Powiedział, kto „mieczem wojuje, ten od miecza zginie”. Etos miecza nie należy więc do ducha prawdziwego chrześcijaństwa (jest tylko częścią zmanipulowanej tradycji chrześcijańskiej – nie bez udziału kochających miecz Germanów); należy jak najbardziej do etosu pogańskiego. Ale w perwersyjnym instrumentalizmie chrześcijaństwa można pójść aż tak daleko, żeby… święcić miecze i ostrzyć na murach kościołów swe szable – na pohybel poganom rzecz jasna. Nauki Chrystusa, jak widać, nie najwięcej tu ważą. A pogaństwo zwycięża zza grobu.
    Jedno jest pewne, że nawet najbardziej niedorzeczne koncepcje religijne wygrywają w świecie tylko wtedy, kiedy mają za sobą cały aparat państwowego przymusu. Kiedy zawładną niepodzielnie umysłami władcy i władzy politycznej, stają się wtedy naprawdę niebezpieczne. Czym byłoby chrześcijaństwo bez wsparcia Konstantyna i Teodozjusza? Zapewne niczym wielkim i groźnym. A chrześcijanie budziliby dziś tylko naszą drwinę, tak jak wzbudzają ją domokrążni wyznawcy Jehowy, „głoszący Raj na Ziemi po przyjściu Pana, gdzie baranki bezpiecznie będą się pasać obok lwów”. Istna sielanka chrześcijańska, czysta liryka trawienia, jakby powiedział Stachniuk.
    W konfrontacji z pogaństwem chrześcijaństwo było słabe, nieporadne, ale zaciekłe w swoim fanatyzmie i w głoszeniu swojej „Prawdy”. Tę zawziętość godną lepszej sprawy widzimy dziś często u mormonów czy świadków Jehowy krążących całymi dniami po ulicach i klatkach schodowych. Daje to nam wyobrażenie o tym, co kiedyś musieli wyprawiać chrześcijanie w głoszeniu „dobrej nowiny”[2]. Co oczywiście nie umniejsza w żadnym stopniu niedorzeczności głoszonych przez nich koncepcji. A co do tej tysiącletniej konfrontacji pogaństwa z chrześcijaństwem. Ks. Michał Poradowski pisał w swoim “Palimpseście”, że pogaństwo wciąż żyje w głębokich pokładach naszej duszy – niczym palimpsest. Tekst, jaki zapisało na naszej duszy chrześcijaństwo, jest coraz mniej czytelny, natomiast spod niego wyłania się pierwotniejszy (zapisywany też przez wielokrotnie dłuższy okres czasu) tekst – pogański – i ten odczytuje się bez trudu… Przyznaje to nawet kapłan chrześcijański – konfrontacja pomiędzy pogaństwem a chrześcijaństwem wcale to a wcale się nie skończyła, nawet po tysiącu i dwóch tysiącach lat może na nowo się pojawić. Tak jak pojawiła się w ubiegłym i obecnym stuleciu, po dwóch tysiącach lat dominacji chrześcijaństwa.

    [1] Grott B. „Religia, cywilizacja, rozwój wokół idei Jana Stachniuka”.
    [2] 2000 lat jakby nie było nieco zweryfikowało i stępiło ten optymizm chrześcijaństwa; stąd pojawili się nowi głosiciele „dobrych nowin”.
    Autor: Ermikles

    Czytaj więcej :

     
    O TOŻSAMOŚCI NARODOWEJ POLAKA ( z komentarzem Andrzeja Szuberta ) :
    http://opolczykpl.wordpress.com/2012/09/22/jeszcze-o-tozsamosci-narodowej-polakow/

    Katolicyzm a polski charakter narodowy :
    http://epafroditos.blogspot.com/2008/12/katolicyzm-polski-charakter-narodowy.html

    NASZA PRZESZŁOŚĆ – Gdy dusze były jeszcze słowiańskie :


    http://rodzimowierca.wordpress.com/2012/06/02/gdy-dusze-byly-jeszcze-slowianskie/

    Biografia i bibliografia – Jan Stachniuk :
    http://toporzel.republika.pl/listasta.html

    Panhumanizm – Jan Stachniuk :
    http://www.racjonalista.pl/kk.php/d,123

    Wizje socjalizmu w myśli zadrużnej Jana Stoigniewa Stachniuka :
    http://instytut-brzozowskiego.pl/?p=280

    Andrzej Szubert – Moje pogańskie vademecum … :
    http://opolczykpl.wordpress.com/2012/08/20/moje-poganskie-vademecum/

     


    ZŁUDNA MAGIA CYFR – Rozmowa z prof. Aleksandrem Krawczukiem / Aleksander Krawczuk o poganach / Komentarz : Andrzej Szubert

    $
    0
    0

    Poniższy wywiad jest bardzo ciekawy z uwagi na zbliżający się koniec roku 2012 i związaną z tym propagandę tzw. “końca świata”, mającą głównie na celu usprawiedliwienie planowanego “kryzysu” (czyt. złodziejstwa i kradzieży naszych pieniędzy przez międzynarodowych banksterów) w przyszłym roku. I choć artykuł ten dotyczy analizy i oceny wydarzeń związanych z rokiem 2000, to niewiele stracił na aktualności!
    Warto by zapoznać się z tym tekstem oraz uczulić i przestrzec ludzi przed kolejną już – po roku 2000, próbą oszustwa i wyciągnięcia od ludzi pieniędzy… Słowianin

    Komentarz Andrzeja Szuberta ” Opolczyka ” : No cóż, ja także obawiam się, że banksterzy psychozę “końca świata” wykorzystają do jakiegoś kolejnego podstępu, a być może nawet do wywołania większej wojny. Przy czym zakładam wręcz, że wielu idiotów przyjęłoby to ze swoistą satysfakcją stwierdzając, że jednak się nie mylili i kalendarz Majów mówił prawdę.
    Banksterzy coś szykują. To nie ulega wątpliwości. Ciekawi mnie jedynie, czy wygra frakcja zwolenników stopniowej, czy frakcja gwałtownej depopulacji.
    W każdym razie dobijanie gospodarek idzie pełną parą i katastrofalny kryzys ekonomiczny – ten wymarzony przez Rockefellera odpowiednio wielki kryzys – nadciąga dużymi krokami.
    Z posiadanej przeze mnie wiedzy wynika, że banksterzy planują nawet zainscenizowanie ataku kosmitów na Ziemię. I wtedy ogłoszą to rzeczywiście globalnym zagrożeniem, któremu przeciwstawić może się jedynie globalny rząd posiadające odpowiednie kompetencje. Do realizacji tego giga-oszustwa potrzebują jednak banksterzy przejęcia pełnej kontroli nad Rosją i Chinami. Bo cóż z tego, że NATO ogłosi atak kosmitów, jeśli rosyjskie media stwierdzą, że to fikcja i inscenizacja.

     

    ZŁUDNA MAGIA CYFR – Rozmowa z prof. Aleksandrem Krawczukiem

     
    “Im szybszy rozwój techniki, tym większe niebezpieczeństwo, że do władzy może dojść polityk o poglądach z epoki głębokiego średniowiecza”
    nullProf. ALEKSANDER KRAWCZUK – historyk i pisarz, wielki propagator wiedzy o antyku, profesor w Katedrze Historii Starożytnej Uniwersytetu Jagiellońskiego; w latach 1986-1989 minister kultury i sztuki. Autor licznych książek popularyzujących historię starożytnej Grecji i Rzymu, takich jak “Cesarz August”, “Konstantyn Wielki”, “Poczet cesarzy rzymskich”, “Poczet cesarzy bizantyjskich”.

    “Dzisiejszy chrześcijanin w naszym kraju chętnie pójdzie 500 kilometrów w pielgrzymce, ale ze swoim wrogiem nie zrobi ani kroku, bo sprawiedliwości musi stać się zadość i z takim draniem mu nie po drodze!”

     
      Cały świat szalał z powodu nadejścia 2000 roku. A czym ta noc sylwestrowa była dla pana profesora, historyka epoki antyku, który na dzieje ludzkości patrzy z wielkiego dystansu?

      – Niczym szczególnym i myślę, że fascynacja naszego świata zmianą daty powinna teraz być przedmiotem badań socjologów, psychologów, historyków myśli. Ludzie pragną, aby istniały jakieś daty przełomowe, gdyż z tym wiążą się różnego rodzaju nadzieje i lęki. Szaleństwa ostatniej nocy sylwestrowej nie miały w sobie nic racjonalnego. Świat chciał być oszukany i to się stało. Mieszkańcy całego naszego globu ulegli psychozie magii 2000 roku, jako daty przełomowej. Wartość nauki, w tym również historii, polega właśnie na tym, że poprzez pokazanie źródeł historycznych możemy uwolnić się od często różnych bzdurnych wyobrażeń.

      Nie każdy ma przecież szansę przeżycia rocznicy drugiego milenium. Imperium Rzymskie, którym się pan profesor zajmuje, nie przetrwało dwóch tysięcy lat?

      – W połowie III wieku n.e., za panowania cesarza Filipa Araba, obchodzone było pierwsze i ostatnie święto tysiąclecia Rzymu, ale było to to święto wolne od strachów, jakie my ostatnio przeżywaliśmy. W czasach starożytnych ludzie bali się różnych rzeczy, zaćmień słońca, księżyca, potopu, trzęsienia ziemi, ale nie bali się nastania nowych czasów, gdyż to wiązało się z ich stosunkiem do historii. Dla nich czas dostatku już był, najlepiej żyło się w Złotym Wieku i wszystko, co nastąpi, nic lepszego nie przyniesie. My dzisiaj uważamy, że człowiek może kierować wydarzeniami, zmieniać ustroje, uszczęśliwiać ludzi swoimi teoriami. Tymczasem Rzymianie mieli bardzo obojętne podejście do historii. Wszystko, co ma być, to i tak będzie, niezależnie od ludzkiego wysiłku. Inne mieli też podejście do kwestii dat. W życiu codziennym nie numerowano lat, zaczynając od jakiejś daty. Mówiono tylko, że to i tamto stało się, gdy konsulami byli ci i ci, lub cesarzem był ten i ten. Dzięki temu nie ulegali magii cyfr. Tylko w księgach uczonych pojawiały się daty liczone od roku 753 p.n.e., czyli od założenia Rzymu. Rzymianie dzielili historię na okresy uzasadnione konkretnymi faktami. A czy my dzisiaj też nie posługujemy się pojęciami dotyczącymi pewnych epok, mówiąc że to było “za czasów Gomułki”, a tamto stało się “za wczesnego Gierka”? Na przykład dla mnie, jako historyka, wiek XIX to powinny być lata 1815-1914, a wiek XX to okres od 1914 do 1989 roku. Tymczasem my jesteśmy zafascynowani numerologią.

      Rzym upadł, a chrześcijaństwo dotrwało do dwutysiącznego roku i świętujemy go, licząc od narodzenia Chrystusa.

      – Okrągła rocznica urodzin Chrystusa minęła już co najmniej kilka lat temu i od dawna wszyscy historycy wiedzą, że w VI wieku popełniono błąd. Ze względów technicznych nie można tej pomyłki już naprawić i z tym błędem musimy żyć. Nie można przecież przeliczyć całej historii, cofając ją od 4 roku p.n.e., gdyż wtedy mielibyśmy dzisiaj rok 2004. A stało się tak, gdyż pierwsi chrześcijanie przez całe wieki nie badali, kiedy się Chrystus narodził. Dla chrześcijaństwa antycznego najważniejszym świętem był dzień Zmartwychwstania Pańskiego, w którym tkwiła istota wiary. Wiedziano, że urodził się za panowania cesarza Augusta, gdy żył jeszcze król Herod i to im zupełnie wystarczało. Dzisiaj wiemy, że Chrystus urodził się w roku 4 p.n.e., a może nawet kilka lat wcześniej…

      Zresztą dzień narodzin Chrystusa, 25 grudnia, też jest przez historyków kwestionowany?

      – To zupełnie pewne, że nie mógł przyjść na świat z końcem grudnia, choćby ze względu na obecność pasterzy, którzy w okresie zimowym również w tamtejszym klimacie nie wypasają swoich owiec. Dopiero w IV wieku chrześcijanie próbowali znaleźć odpowiedni dzień w kalendarzu dla świąt Bożego Narodzenia. Podjęli bardzo słuszny wybór, ustalając to święto na dzień 25 grudnia, gdyż jest to data przesilenia zimowego, od której dnia zaczyna przybywać. A poza tym 25 grudnia Rzymianie obchodzili dzień Słońca Zwycięskiego. Było to wielkie święto dla wyznawców Mitry. Równocześnie chrześcijanie też często identyfikowali Chrystusa ze słońcem. Poza tym pogańskie święto Słońca poprzedzone było radosnymi Saturnaliami, ludzie bawili się, obdarowywali się prezentami. Wybierając tę datę, chrześcijanom udało się schrystianizować to pogańskie święto. Atmosfera radosnych Saturnaliów też przeniosła się na nasz okres poprzedzający Boże Narodzenie. Dlatego też pod względem kalendarzowym, obyczajowym i religijnym cały czas kontynuujemy tradycje z czasów rzymskich.

      Również powitanie Nowego Roku?

      – Oczywiście. Od 153 roku p.n.e. w dniu 1 stycznia rzymscy konsulowie obejmowali swój urząd i dlatego od tego czasu jest to bardzo ważna data. Dla Rzymu Nowy Rok to nowa kadencja dwóch konsulów.

      Co jeszcze zawdzięczamy Rzymowi w naszej tradycji?

      – O, bardzo wiele. Na przykład to, że nie pracujemy w niedziele. Pamiętamy niedawną dyskusję w naszym Sejmie na temat otwarcia sklepów w niedziele i powoływanie się na tradycję chrześcijańską. Gdybym był w tej kadencji posłem, zapytałbym z sejmowej trybuny, gdzie w Starym czy Nowym Testamencie jest mowa o niedzieli jako dniu wolnym od pracy? Wszędzie mówi się o sobocie, jako siódmym dniu tygodnia, licząc od niedzieli. A zresztą Chrystus był bardzo tolerancyjny do kwestii pracy w tym dniu i, jak to zostało napisane w Ewangelii św. Mateusza, gdy faryzeusze donieśli mu, że jego uczniowie w tym dniu zbierają ziarna, powiedział: “Przecież sabat jest dla człowieka, a nie człowiek dla sabatu”. Dopiero Konstantyn Wielki, około roku 330, czyli w IV wieku n.e., ustanowił na cześć Boga Słońca niedzielę jako dzień wolny od pracy, zastrzegając jednak, że jeżeli jest to konieczne, można wykonywać niezbędne prace na roli. Ustanowienie wolnych niedziel jest jednym z nielicznych edyktów rzymskich, które obowiązują do dnia dzisiejszego.

      Co jeszcze zawdzięczamy kulturze rzymskiej?

      – Choćby i to, że w kościołach katolickich mamy obrazy i figury. Dawni chrześcijanie nie mieli w swoich świątyniach ani obrazów, ani też rzeźb, gdyż stosowali się do II przykazania biblijnego, które zakazuje oddawania czci jakimkolwiek wyobrażeniom. Kościół dopiero w IV wieku, pod wpływem masowo nawracających się pogan, zaczął tolerować sztukę figuratywną i oddawanie jej czci, co zresztą było powodem wielu sprzeciwów. Pamiętamy chociażby o obrazoburcach w Bizancjum, którzy przez cały wiek niszczyli ikony jako wyraz pogańskiej sztuki. Dzisiaj w prawosławiu są wprawdzie obrazy, ale nie ma figur. Obrazów figuratywnych nie ma w krajach islamskich, u ortodoksyjnych Żydów, protestantów. Ponieważ zabrakło drugiego przykazania, aby było ich nadal dziesięć, podzielono sztucznie dziesiąte przykazanie i dzięki temu mamy dziewiąte – “Nie pożądaj żony bliźniego Twego” i dziesiąte – “Ani żadnej rzeczy, która jego jest”, chociaż stanowić to powinno jedną całość. Stąd też podróżując po świecie, zwłaszcza po krajach protestanckich, trzeba uważać na numerację przykazań, gdyż nie wszędzie poszczególne przykazania mają te same numery, co u nas. Zwolennicy swoistej interpretacji drugiego przykazania przez Kościół katolicki argumentują, że dzięki temu wspaniale rozwinęła się sztuka sakralna.

      Dlaczego tak bardzo interesuje się pan okresem wczesnego chrześcijaństwa?

      – Moim powołaniem jest uświadamianie, jak bardzo jesteśmy rzymscy i dzięki temu potrafimy lepiej zrozumieć chrześcijaństwo. Równocześnie bardzo pragnąłbym, aby współcześni mi ludzie, a szczególnie nasi politycy, którzy podają się za katolików, bardzo poważnie traktowali swoje chrześcijaństwo i zaczęli myśleć kategoriami pierwszych chrześcijan. Dzisiaj nasz polityk-katolik modli się – “I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”, po czym od siebie dodaje – “Ale sprawiedliwości musi stać się zadość!”, bo oko za oko, ząb za ząb. Natomiast chrześcijanin antyczny niczego już od siebie nie dodawał. Ja ci wybaczam, a wymierzenie sprawiedliwości zależy od Boga. Postępowano zgodnie z przykazaniem Chrystusa o “zasadzie drugiej mili”, o którym w żadnej współczesnej homilii nie słyszałem. Przecież Chrystus powiedział, że jeżeli ktoś cię przymusza, abyś szedł z nim jedną milę, idź z nim dwie, nie sprzeciwiaj się. Dzisiejszy chrześcijanin w naszym kraju chętnie pójdzie 500 kilometrów w pielgrzymce, ale ze swoim wrogiem nie zrobi ani kroku, bo sprawiedliwości musi stać się zadość i z takim draniem mu nie po drodze! Na tym właśnie polega różnica pomiędzy chrześcijaństwem obecnym a antycznym.

      Wróćmy jednak do 2000 roku. Dla pana profesora, jak zrozumiałem, to żadna ważna data. Ale czy, rzeczywiście, nie musimy się niczego obawiać w nowym tysiącleciu?

      – Jak już powiedziałem, problem roku 2000 nie leży w dacie. Sztucznie rozdmuchano psychozę nadejścia XXI wieku, gdyż był to znakomity biznes. Na euforii związanej z nowym tysiącleciem znakomicie zarobili organizatorzy zabaw, firmy turystyczne, komputerowe, kościoły. Cel został osiągnięty i na własne życzenie świat dał się oszukać i oszalał. Tymczasem poważny problem zmiany epok nie tkwi w numerologii, ale zupełnie gdzie indziej. Tragedią historii jest to, że w tym samym czasie na świecie żyją ludzie z różnych epok i dlatego jedni z drugimi nie mogą się porozumieć, inną mają mentalność, inną psychikę, inne kategorie myślenia i postrzegania. Jedni są już dawno w XXI wieku, a inni myślą jeszcze kategoriami głębokiego średniowiecza, a może nawet paleolitu. Dlatego też, przy tak szybkim rozwoju współczesnej techniki, stało się to niebezpieczne.

      Dlaczego?

      – Człowiek dysponujący łukiem lub kuszą niewiele mógł zrobić krzywdy innym, zabić jedną, dwie osoby. A co się stanie, gdy przy dostępnej obecnie technice wojennej do władzy dojdzie nie intelektualista mający poglądy odpowiadające trzeciemu tysiącleciu, ale człowiek o mentalności średniowiecznego fundamentalisty? Taki człowiek może jednego dnia dojść do wniosku, że należy wymordować wszystkich myślących lub kochających inaczej i to zrobi. Dlatego nie boję się nie mającej żadnego znaczenia zmiany daty, lecz tego, aby w XXI wieku o losach świata nie decydowali ludzie reprezentujący dawno minione czasy. Im szybszy rozwój nauki i techniki, tym zagrożenie to jest większe.

    Rozmawiał: Leszek Konarski / 7 lutego 2000 / Źródło: Przegląd
     

    Aleksander Krawczuk o poganach

     
      — Moim ulubionym cesarzem jest Marek Aureliusz. Jednak najbliższy jest mi Julian Apostata. Jest to wspaniała postać w historii Rzymu i jedna z najwspanialszych postaci w dziejach Europy. Imponuje mi on nie tylko ze względu na swój stosunek do religii, ale przede wszystkim ze względu na wspaniałe cechy charakteru. Proszę sobie wyobrazić młodego chłopaka, który kocha książki, spokojne życie uniwersyteckie i starą kulturę. Tak jak Krawczuk właśnie. I w pewnym momencie staje on przed zupełnie dla niego niepojętym zadaniem. Musi jechać z Aten do Galii i walczyć z Germanami. Zwycięży albo zginie. I ten człowiek postawiony w sytuacji rozpaczliwej sprawdza się. Dla mnie jest to coś wspaniałego. I jego stosunek do kultury, która była dla niego…religią. Słyszy pan, jak to ładnie brzmi — minister kultury czci człowieka, dla którego kultura była religią! On chciał ratować kulturę antyczną przed zalewem barbarzyństwa zewnętrznego i wewnętrznego. Tym barbarzyństwem wewnętrznym w owych czasach, niestety muszę to powiedzieć uczciwie, przez co narażę się wielu ludziom, było chrześcijaństwo. Cechowało się pogardą lub — w najlepszym wypadku — obojętnością dla dziedzictwa antycznego świata, które nierozerwalnie było związane z kultem bogów.

      — Pan jest wierzący?

      — Proszę pana, ten podział na wierzących i niewierzących jest po prostu bez sensu. Każdy normalny człowiek jest wierzący, bo wierzy w jakieś wartości, które niekoniecznie są uwarunkowane materialnie.
    U nas niestety pokutuje bezsensowny podział na wierzących , którzy chodzą do kościoła i niewierzących, którzy są wstrzemięźliwi w tych poczynaniach. Natomiast gdyby pan zapytał mnie, czy ja jestem ateistą bądź marksistą , to w obu przypadkach bym zaprzeczył. I powiem panu coś, co wywoła uśmiech: ja jestem politeistą.
    To znaczy, że wierzę w wielu bogów. No i powie pan: Krawczuk zwariował, bo tak się przejął starożytnością, że pewnie pali kadzidło przed Zeusem lub Afrodytą.
    To dopiero poganin i grzesznik! Nie. To nie o to chodzi. Wszyscy, którzy są monoteistami wierzą w jednego, doskonałego Boga i zarazem, chcą czy nie chcą, muszą też wierzyć w jego przeciwieństwo, czyli esencję zła. W szatana. Z tej też przyczyny skłonni są dzielić wszystko, co na tym świecie się dzieje — dychotomicznie. Tu jasność, tam ciemność. Ja mam rację , ty jej nie masz, więc trzeba cię niszczyć. I stąd religie monoteistyczne są z reguły swej religiami nienawiści. I to jest zrozumiałe. Bo jeżeli ktoś nie jest po mojej stronie, to służy złu, diabłu i trzeba go wyplenić z korzeniami. Na co zresztą Pismo Święte daje szeroki przyzwolenie. Natomiast my, politeiści, jesteśmy sługami wielu bogów, którzy nie są doskonali. I stąd się biorą sympatyczne cechy politeistycznej religii — wyrozumiałość, łagodny sceptycyzm, naturalna tolerancja oraz pokora wobec ludzi i świata. My przede wszystkim jesteśmy otwarci, bo tak do końca nie jesteśmy pewni czy ten, czy tamten ma rację. Gdyby przybyli goście z kosmosu i chcieliby sklasyfikować ziemskie religie , to zastosowali by zapewne do tej klasyfikacji ewangeliczną zasadę: po owocach nie poznacie je. Oczywiście przedstawiciele wszystkich ziemskich religii uznaliby jedynie swoje za prawdziwe, doskonałe, dobroczynne, itd. Ale nasi goście z kosmosu na pewno by odrzucili te religie, które splamiły się krwią ludzką. Odrzuciliby chrześcijaństwo i islam. Natomiast zaakceptowaliby z tych wielkich religii jedynie jedną czystą — która nigdy nie skalała się krwią ludzką , prześladowaniami, inkwizycją, fanatyzmem, wojnami religijnymi — która ogarnia swoją miłością cały świat wszystkich istot żywych, czyli nie czyni przepaści nie tylko pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem, ale nawet roślinami. Tę religią, jak zapewne panu wiadomo, jest buddyzm. I co ciekawe, ten stary czysty buddyzm jest religią bez boga, a więc jakby religią ateistyczną. Czyli odpowiadając na pytanie, czy jestem wierzącym, mógłbym odpowiedzieć: tak, jestem wierzącym politeistą. Ale ja nie jestem buddystą, bo religia ta ma też swoje uwarunkowania historyczne i lokalne, które każą im raczej wyżej stawiać moich sympatycznych dawnych bogów. Pan uśmiecha się, bo dostrzega żartobliwą nutę w moich wypowiedziach.

      — Pokora jest jedną z najważniejszych potrzeb i wyzwań dnia dzisiejszego. Któż to jednak rozumie?

      — I tacy my byliśmy starożytni — pełni pokory. Podczas gdy na przykład wielkie religie są religiami pychy ludzkiej. Według nich cały kosmos został stworzony przez człowieka! Czy pan ogarnia bezmiar tej pychy? Ale tak to jest. Jest to pycha niewiarygodna.

      — Ale czy kosmos można ogarnąć?

      — Jednak te religie twierdzą, że wszystko, absolutnie wszystko zostało stworzone po to, żeby dusza moja czy pańska mogła zaistnieć i być zbawiona. Taki jest ich jedyny sens. Jest to taka pycha, że może nawet to prawda?

      — Czy w pańskiej wierze jest też miejsce dla słowiańskiego Światowida?

    Dla Światowida i wszystkich dawnych kultów. Kulty antyczne, pogańskie, śródziemnomorskie i nasze słowiańskie — miały bardzo sympatyczną cechę, o której się zapomina — wszystkie były związane z przyrodą, z kultem przyrody. W wierzeniach tych występują święte gaje, każda gwiazda jest czymś żyjącym i wreszcie u nas, słowiańskich pogan, występują święte drzewa. I przychodzą pierwsze misje chrześcijańskie na nasze ziemie. Od czego zaczynają szerzenie swojej wiary? Od rąbania starych, świętych drzew, którymi poganie składali swoje ofiary. I tu, proszę pana, jest początek katastrofy ekologicznej. Śmieje się pan? Niech się pan śmieje ze starego Krawczuka. Ale ja udowodnię, jak moje racje są głęboko zakorzenione w Starym Testamencie. Tam na samym początku, słowami Boga jest powiedziane: „czyńcie sobie ziemię poddaną”. Człowiek jest panem wszelkiego stworzenia, jest właścicielem i może robić z ziemią cokolwiek chce. Bo to jest jego, bo mu to Pan Bóg dał. Zupełnie inny był stosunek do ziemi naszych pobożnych pogan. Tak, pobożnych pogan. Można o nich przeczytać w tekstach greckich i rzymskich. Dla Rzymian i Greków chrześcijanie byli ateistami, bo nie uznawali bogów. Chrześcijanie mieli swojego Boga, który dla Rzymian i Greków był Bogiem obcym i chrześcijanin był ateistą, gdyż nie uznawał ich bogów.
    Chrześcijaństwo przyniosło ze sobą władczy stosunek do świata. Stosunek pana, a nie współmieszkańca. Podczas gdy dla nas, jeszcze raz podkreślam, pobożnych pogan cały świat jest na równych prawach. I dlatego jestem politeistą.

    Za: http://www.racjonalista.pl/kk.php/s,1062

     

    Komentarz Andrzeja Szuberta ” Opolczyka “

     
    Krawczuk w kilku miejscach ma rację, ale o Rzymie wygaduje same głupoty.

    Pełną rację ma Krawczuk co do nienawistnego charakteru religii monoteistycznych:

    “Wszyscy, którzy są monoteistami wierzą w jednego, doskonałego Boga i zarazem, chcą czy nie chcą, muszą też wierzyć w jego przeciwieństwo, czyli esencję zła. W szatana. Z tej też przyczyny skłoni są dzielić wszystko, co na tym świecie się dzieje — dychotomicznie. Tu jasność, tam ciemność. Ja mam rację , ty jej nie masz, więc trzeba cię niszczyć. I stąd religie monoteistyczne są z reguły swej religiami nienawiści. I to jest zrozumiałe. Bo jeżeli ktoś nie jest po mojej stronie, to służy złu, diabłu i trzeba go wyplenić z korzeniami.”

    Pełną rację ma on co do owego nieszczęsnego “czyńcie ziemię sobie poddaną”. Tylko, że Krawczuk to kolejny Polak szukający natchnienia i wzorców w imperialistycznym Rzymie zamiast na naszej Słowiańskiej Ziemi, pod świętymi dębami…

    To Rzym – czego Krawczuk nie zauważa – sam był barbarzyński, choć nie-Rzymian nazywali Rzymianie barbarzyńcami.
    Podboje, zniewalanie dziesiątków ludów i krain to była rzymska racja stanu. W tym w niczym Rzym nie różnił się od późniejszego katolicyzmu czy współczesnego żydo-globalizmu.
    Sam kiedyś podziwiałem cesarza-filozofa, stoika Marka Aureliusza. Tylko co to za stoik który akceptuje rzymski imperializm, rzezie na arenach, niewolnictwo… A Apostata nie musiał być cesarzem (mógł korony nie przyjąć) ani jechać na wojnę do Galii. Zresztą, gdyby Galii Rzym nie podbił i nie zniewolił, Apostata nie musiałby tam w ogóle jechać.

    To co robił Rzym w Europie, Azji i Afryce nie było niczym innym niż narzucaniem siłą i podbojami komu tylko można Pax Romana. Podbitych bezwzględnie eksploatowano łupieniem skarbów, podatkami i handlem wziętych do niewoli obrońców własnych krajów.
    Czym się to różniło od tego, co później robili watykańscy jahwiści narzucając komu się dało Pax Catolica?
    Tylko tym, że Rzym nie zmuszał nikogo do własnej religii. Ale zniewalał politycznie, mordował, uciskał i łupił jak jahwiści wieki po nim.

    Krytyka nienawistności religii monoteistycznych przez Krawczuka jest jak najbardziej zasłużona.
    Imperializm katolicki stał się wręcz ludobójczy. Ale i protestanci brali w chrześcijańskim ludobójstwie udział.
    Ponadto protestantyzm, podobnie jak katolicyzm, w barbarzyński sposób traktował świętości podbijanych ludów.

    Podam konkretny przykład takiego właśnie barbarzyństwa białych, głównie protestantów, w USA – oto co ta protestancka dzicz zrobiła ze świętymi Górami Czarnymi:

    “Pomimo zagwarantowania przez rząd Stanów Zjednoczonych prawa Siuksów do Black Hills traktatami w Fort Laramie z lat 1851 i 1868 oraz wojen Indian Wielkich Równin w obronie ziem plemiennych w latach 60. i 70. XIX w., Góry Czarne stały się stopniowo obszarem amerykańskiego osadnictwa i eksploatacji przemysłowej, a ostatnio także – masowej turystyki.”
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Black_Hills

    To samo, a nawet gorzej robiła biała chrześcijańska rasa z Aborygenami.

    Ich świętą górę depczą buciorami turyści.
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Uluru

    Nie tylko to…

    “Rządy Australii aż do połowy lat 60. XX wieku stosowały wobec Aborygenów politykę przymusowej asymilacji i dopiero wtedy wykreślono ich z oficjalnej Księgi Flory i Fauny (uznając ich za ludzi – stworzenia posiadające wolną wolę, zdolność logicznego myślenia oraz tzw. wyższą świadomość – i przyznając im prawa obywatelskie) …”
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Aborygeni_australijscy#Historia

    Biała rasa z żydowskim łbem i otumaniona żydowskimi ideologiami/religiami to najgorsza plaga…

    Rzym był nieco lepszy, ale tylko nieco lepszy. O czym minister kultury powinien wiedzieć. Podbite przez Rzym ludy czuły się często jak Polacy pod zaborami.
    A pan Krawczuk wychwala zaborcę.

     
    Teraz o wywiadzie profesora-ministra

    Najbardziej denerwujące u niego jest dla mnie nazywanie obrzezanego cieśli “Chrystusem”. Skoro profesor nie jest jahwistą i jest miłośnikiem pogańskiego Rzymu – to dlaczego używa bzdurnej jahwistycznej terminologii. Jahwiści obwołali sobie Joszue “chrystusem” – i to jest ich sprawa. Niech się do ich obrzezanego “chrystusa” modlą. Tylko dlaczego nie-jahwista tego żyda tytułuje “Chrystusem”. Nie jest to sprawa wbrew pozorom błaha. Pokazuje ona do jakiego stopnia jahwizm zatruł umysły ludzi – miłośnik pogaństwa i Rzymu, profesor i minister kultury jak bezmyślny baran klepie za jahwistami “chrystus, chrystus, chrystus”…

    Jest uproszczeniem stwierdzenie, że Rzym dał nam to czy tamto. W rzeczywistości nie Rzym, a żydo-chrześcijaństwo dało nam przywłaszczone przezeń od Rzymu niedzielę czy nowy rok 1 stycznia.
    Rzym i tak skazany był na upadek. Imperium zbudowane na krwi, podbojach i niewolnictwie musiało upaść. Gdyby przed upadkiem nie przyjął Rzym żydo-chrześcijaństwa – nie mielibyśmy ani niedzieli, ani nowego roku 1 stycznia. Inną sprawą jest to, że nie mam nic przeciwko wolnej od pracy niedzieli. Lepiej świętujmy pogański dzień słońca niż żydowski szabat.
    Nowy rok natomiast powinien wypadać – w moim przekonaniu 21 marca.
    Jest to jeden jedyny w roku dzień, kiedy w południe słońce stoi prostopadle nad równikiem. A na naszej półkuli zaczyna się wiosna – czyli nowy roczny cykl. Arbitralne ustalenie nowego roku na 1 stycznia w związku z obejmowaniem urzędu przez konsulów było dobrym rozwiązaniem dla Rzymu, ale dla nas nie powinno to mieć żadnego znaczenia.
    Dla mnie zresztą emocjonalnie zawsze rok zaczynał się wiosną. A nie 1 stycznia.
    Natomiast z tego, że żydo-chrześcijaństwo od Rzymu przejęło rzeźby i obrazy – nie ma co Rzym być taki dumny. W Częstochowie nie byłoby czarnej żydówki-madonny. Od Rzymu przejęło też żydo-chrześcijaństwo “rzymską szubienicę” – co Rzymowi chluby nie przynosi.

    Do okrągłych arbitralnych dat nie przywiązywałem nigdy wagi. Już b. dawno zauważyłem, że są one bzdurne. Skoro nie wiadomo, kiedy Joszue się urodził – to jak można liczyć czas od “jego urodzin”. A ponadto – co mnie jego urodziny obchodzą. Chińczycy mają inny kalendarz. Jahwiści muzułmanie też (u nich jest teraz coś ok 1400 rok). A u nas Słowian jest teraz rok 7520.

    Przy czym profesor przeoczył jedną sprawę. Rok 2000 nie był początkiem nowego tysiąclecia. Był ostatnim rokiem drugiego tysiąclecia. Trzecie tysiąclecie zaczęło się wg. kalendarza obowiązującego na zjudaizowanym zachodzie 1 stycznia 2001 roku.

    Nie wiem też, kogo ma na myśli profesor używając określenia “intelektualista mający poglądy odpowiadające trzeciemu tysiącleciu”.
    Przecież intelektualiści byli prawie zawsze i prawie wszyscy na usługach rządzących. To intelektualiści wszystkich epok pracowali nad lepszą bronią dla ich władców. Robił to geniusz matematyki starożytnej Archimedes, robił to geniusz renesansu Leonardo da Vinci. Robili to genialni fizycy w XX wieku – budując bomby atomową, wodorową, neutronową.

    Intelektualiści rozkochani w czczeniu i hołubieniu ich własnych rozumków i pomysłów to niebezpieczna kasta poprawiaczy i ulepszaczy Natury. Ja wolę już “prymitywnego dzikusa” niż jajogłowego intelektualistę.
    U wielu plemion murzyńskich np. istniał w przeszłości zwyczaj zamykania kobiet i dzieci wszystkich walczących ze sobą plemion w otoczonej palisadą wiosce. Wojownicy mieli zakaz zbliżania się do takiej wioski na odległość głosu piejącego koguta. Wojownicy zabijali się więc nawzajem skolko ugodno, ale kobiety i dzieci obu stron były bezpieczne i nie cierpiały z powodu działań wojennych.
    Dlaczego intelektualiści nie wymyślili czegoś podobnego w cywilizowanym świecie białego człowieka?

    Zachwytu profesora nad Rzymem nie jestem w stanie zrozumieć. Z punktu widzenia garstki patrycjuszy była to piękna cywilizacja. Z punktu widzenia milionów podbitych nie-rzymian, mas niewolników pozbawionych jakichkolwiek praw i gladiatorów szlachtowanych ku uciesze motłochu Rzym aż taki wspaniały nie był.
     

    ZOBACZ TEŻ :

    Nieustający triumf mitologii żydowskiej ( z komentarzem Andrzeja Szuberta ) :
    http://opolczykpl.wordpress.com/2012/08/22/nieustajacy-triumf-mitologii-zydowskiej/

    Jestem głosicielem radosnej nowiny – Rozmowa z prof. Aleksandrem Krawczukiem : http://epafroditos.blogspot.com/2009/12/jestem-gosicielem-radosnej-nowiny.html

    ” Pogański ” duch Europy :
    http://epafroditos.blogspot.com/2008/03/pogaski-duch-europy.html

    Powrót do pogańskich korzeni … ( Andrzej Szubert o sobie ) :
    http://opolczykpl.wordpress.com/2012/05/21/powrot-do-poganskich-korzeni/

    Ojczysty Panteon i ojczyste spory :
    http://pl.wikipedia.org/wiki/Kategoria:Mitologia_słowiańska


    Historia się nie powtarza : od komputerów do neolitu ( i z powrotem ) / Czy wierzysz w cuda ( gospodarcze ) ? / Czajniki , mikroprocesory , gadżety / Człowiek i Małpa / Niebezpieczne związki / Biologia : Teoria Ewolucji / Teoria samorództwa / Komentarz : Andrzej Szubert

    $
    0
    0

    Henryk Hollender pisał w cyklu „Historia się nie powtarza”
    drukowanym w miesięczniku „Młody Technik”:
    odcinek pt.: „Człowiek i Małpa”
    Młody Technik nr 11 z 1988 r.
    CZŁOWIEK i MAŁPA

    „Dzieło Darwina rzeczywiście oznaczało dla milionów protestantów zagładę świata – ich świata, opartego na mocnym przekonaniu, że ustępy Pisma Św. opisujące jednorazowy akt stworzenia „wszelkich żywych, ruchliwych istot” (Księga Rodzaju 1, 21) stanowią niewzruszalną prawdę. Teoria Darwina była zatem – czy sam autor tego chciał, czy nie – wyzwaniem dla doktryny chrześcijańskiej. Ożywiła ona też znacznie badania paleontologiczne. Pojawiły się poważne prace, wspierające, modyfikujące lub krytykujące teorię doboru naturalnego. Sam Darwin zwlekał jednak z publikacją następnej książki, w której miał wypowiedzieć się bezpośrednio i szczegółowo o ewolucji gatunku ludzkiego. Ukazała się ona w końcu – pod tytułem The descent of man, and selection in relation to sex (Pochodzenie człowieka i dobór [naturalny] a płeć) – w 1870 r.”
    „W Polsce pierwszym znawcą teorii Darwina był Benedykt Dybowski, który czytał świeżo wydany przekład niemiecki w Berlinie w 1860 r. Od 1862 r. Dybowski wykładał ewolucjonizm w Szkole Głównej w Warszawie. Od 1864 r., w wyniku wiadomych czytelnikowi wydarzeń uczony ten uzyskał nadzwyczajną możliwość prowadzenia badań zoologicznych i botanicznych na Syberii, ale jego następca na warszawskiej katedrze, August Wrześniowski zadbał o to, by wykłady ewolucjonizmu były kontynuowane. W 1883 r. Dybowski (1833-1930) został profesorem zoologii we Lwowie, gdzie doczekał się jeszcze zakazu wykładania darwinizmu, wydanego przez rektora. W końcu lat sześćdziesiątych teoria doboru naturalnego była już nieźle w Polsce znana z różnych omówień w czasopismach i z hasła Zoologia, napisanego dla Encyklopedii Powszechnej (wydawnictwo S. Orgelbranda) przez Wrześniowskiego. Ale spory dopiero się zaczynały. Nasilił je rozwój ruchu pozytywistycznego, którego przedstawiciele bardzo ciepło przyjęli darwinizm oraz druk polskich przekładów dzieł Darwina w latach siedemdziesiątych. I w Polsce nie był to jednak konflikt dwustronny. Środowisko katolickie, o wiele bardziej tolerancyjne w stosunku do darwinizmu niż protestanckie, było dalekie od jednomyślności. Wielu zoologów podziwiało głębię teorii Darwina – pierwszej prawdziwej teorii naukowej w biologii – lecz odrzucało niektóre jej ustalenia. Pojawili się ewolucjoniści niedarwinowscy – neolamarckiści itd.”
    rys.
    Samuel Wilberforce, elokwentny biskup Oxfordu, w karykaturze czasopisma „Vanity Fair”.
    Wilberforce był głównym oponentem Darwina, inicjatorom słynnej dysputy „O pochodzeniu gatunków”, jaka odbyła się w czerwcu 1860 r. w Oxfordzie. Sam Darwin z powodu choroby nie uczestniczył w spotkaniu, ale wziął w nim udział dawny kapitan „Beagle”, obecnie wiceadmirał Robert Fitz-Roy, stanowczo odcinając się od teorii Darwina. w której powstaniu miał przecież także swój udział.
     

    Młody Technik nr 12 z 1988 r.
    HISTORIA SIĘ NIE POWTARZA – Niebezpieczne związki

    12 grudnia 1859 r. Fryderyk Engels pisał do Karola Marksa: „Darwin, którego właśnie czytam, jest wspaniały”. Marks zainteresował się żywo teorią Darwina, zarówno bowiem dostarczała mu ona podstaw dla jego koncepcji „walki klas”, jaki i stanowiła doskonały przykład racjonalistycznej, wolnej od obciążeń religijnych myśli naukowej. „Tak jak Darwin odkrył prawa rozwoju przyrody organicznej, Marks odkrył prawa rozwoju ludzkiej historii” – powiedział w 1883 r. Engels, przemawiając nad grobem przyjaciela. Obaj uważali, że współpraca z Darwinem byłaby dla nich bardzo korzystna intelektualnie, ale wielki biolog nie podzielał ani ich zainteresowań, ani zapatrywań politycznych i uparcie unikał kontaktów.
    W drugiej połowie XIX w. właściwie wszyscy przedstawiciele nauk społecznych zapożyczali się – jak Marks – u Darwina lub przynajmniej się na niego powoływali. Dla biologii najistotniejsza okazała się inspiracja, jakiej praca Darwina dostarczyła badaczom zjawiska dziedziczności. Nie ma nic dziwnego w tym, że właśnie w mechanizmach dziedziczności zaczęto poszukiwać klucza do zagadki ewolucji. Ale i nie powinien zdumiewać nas fakt, że byle dziennikarzyna (jak pogardliwie mawiano w XIX w.) posługiwał się poprzekręcanymi urywkami teorii ewolucji, aby dostarczyć „naukowej” podbudowy dowolnym argumentom.
    Syntezą darwinowskiego ewolucjonizmu i myśli społecznej był tzw. darwinizm społeczny – ruch, który równie dobrze można by nazwać „spenceryzmem”, bowiem socjolog Herbert Spencer (1820-1903) głosił ideę „przetrwania najlepiej przystosowanych” już w 1851 r. W ogóle zresztą od końca XVIII w. w naukach społecznych, jak i w naukach o życiu, pojawiały się rozmaite koncepcje ewolucjonistyczne. Darwiniści społecznie utrzymywali, że siłą napędową ewolucji społeczeństw jest konflikt i walka, która eliminuje grupy mniej rozwinięte.
    Dla licznych wulgaryzatorów Darwina „mniej rozwinięte” oznaczało nie „gorzej przystosowane do środowiska”, tak jak (od biedy i w skrócie) powinno, lecz po prostu – słabsze, a nawet – mniej brutalne. W ten sposób darwinizm społeczny dostarczył pożywki ideologom głoszącym kult przemocy. I, jak zwykle bywa w takich wypadkach, nie można myśliciela, na którego się powoływano, całkowicie uwolnić od odpowiedzialności za te wynaturzenia. Czyż Darwin nie napisał (w Pochodzeniu człowieka), że to „głównie dzięki swej sile rasy cywilizowane rozprzestrzeniły się i teraz wszędzie poszerzają swój zasięg, zmierzając do zajęcia miejsca ras niższych”? Czy nie wyrażał (w tej samej książce) obaw, że rozbudowany system opieki społecznej, a więc np. utrzymywanie szpitali, wprowadzenie masowych szczepień itp., zaszkodzi „cywilizowanym społeczeństwom”, pozbawionym naturalnego sposobu eliminowania słabszych jednostek?
    Kiedy żeglarz brytyjski Robert FitzRoy po raz pierwszy odwiedził Ziemię Ognistą, zastał tam liczne plemiona tubylców, nie znających sztuki uprawy roli. Wykonał wówczas rysunki dokumentujące ich wygląd, sprzęty i sztukę, które w 1839 r. opublikował w książce napisanej wspólnie z P.P. Kingiem i C. Darwinem, Narrative of the surveying voyages of HMS „Adventure” and „Beagle” between the years 1826 and 1836

    Obserwacje antropologiczne Darwina prowadziły jakby do ustawiania różnych ludów na drabinie, której górne szczeble zajmowały znane mu społeczności europejskie, zaś dolne – poznane w czasie podróży „dzikie” plemiona. Taką hierarchię tworzy sobie każdy lud, uważając siebie za coś lepszego od obcych; zjawisko to znane jest pod nazwą etnocentryzmu. U Darwina etnocentryzm zyskuje jednak wyrafinowany kontekst naukowy: dowiadujemy się oto, że po prostu ludy „niższe” nie zaszły tak daleko jak „wyższe” w procesie ewolucji i że pomiędzy np. współczesnym Anglikiem a człowiekiem kopalnym znajdują się stadia pośrednie. Pisarzom chrześcijańskim, dla których dane stworzenie albo jest człowiekiem, albo nim nie jest, myśl ta wydawała się nie do przyjęcia, bowiem rodziła ona niebezpieczeństwo rozwarstwienia gatunku ludzkiego. Józef Szujski, którego cytowaliśmy w poprzednim odcinku, zdawał sobie doskonale sprawę, że odległą, ale realną konsekwencją darwinizmu może być powołanie do życia kast „podludzi” i „nadludzi”.
    Innymi słowy, racjonalistyczna koncepcja naukowa, która – wydawałoby się – prowadziła do ukazania związków, łączących gatunek ludzki z całym światem przyrody ożywionej, podatna była także na interpretacje rasistowskie. Z tym, że interpretacje takie miały kilka innych źródeł.
    Jeszcze przed Darwinem pojęcie rasy stało się pojęciem naukowym; m.in. w pracach Franza Josepha Galla (1758-1812), który próbował połączyć charakterystykę osobowości, intelektu i kultury ludzkiej z dającymi się łatwo obserwować cechami fizycznymi poprzez badanie kształtów czaszek różnych ludów.
    W XIX w., w okresie niezwykle ożywionych badań historycznych, emocje budziła sprawa pochodzenia i dorobku poszczególnych narodów. W Niemczech badano m.in. pochodzenie języków anglosaskich i germańskich od sanskrytu i poszukiwano źródeł niemieckiej tożsamości etnicznej. W 1853 r. Francuz Joseph Arthur de Gobineau opublikował Esej o nierówności ras ludzkich, w którym wyraził sąd, że rasa biała, aryjska (od Ariów, starożytnych Indów) uosabia najwyższe wartości, takie jak honor i umiłowanie wolności. Obserwowanemu – zdaniem autora – upadkowi tej cywilizacji można zapobiec przez utrzymywanie czystości rasy aryjskiej, aby mogła ona osiągnąć przewagę i panowanie nad rasami słabszymi i mniej twórczymi. W tekście tym pobrzmiewa wątek „walki ras”, dla którego koncepcja Darwina mogła się wydawać przysłowiową wodą na młyn.
    W 1899 r. osiadły w Niemczech Anglik nazwiskiem Houston Stewart Chamberlain wydał słynne Podwaliny XIX stulecia, dzieło wzywające rasę nordycką, do odzyskania należnego jej przywództwa przez zwalczanie ras konkurencyjnych, z żydowską na czele. Jednym z wielu nieporozumień tej koncepcji było uznanie Niemców i Żydów za dwie czyste, przeciwstawne sobie rasy.
    Droga do zwycięstwa rasy nordyckiej prowadzić miała przez eugenikę. Termin ten pojawił się po raz pierwszy w pracach Francisa Galtona, angielskiego badacza zjawiska dziedziczenia. Galton przekonywał, że nadzwyczajne uzdolnienia mogą być dziedziczone. Przez odpowiedni dobór cech „dobrego pochodzenia” (stąd eugenika, termin utworzony z dwóch słów greckich) można osiągnąć rozwój dodatnich cech dziedzicznych i ograniczenie cech ujemnych. Podstawowe zasady eugeniki utrzymują się w każdym społeczeństwie, stąd np. pochodzi zakaz małżeństw między bliskimi krewnymi.
    Prawa dziedziczenia Mendla, wprowadzone w obieg naukowy po 1900 r., podważały niektóre szczegóły teorii Galtona. Niemniej jednak Galton, usiłujący mierzyć cechy fizyczne i psychiczne człowieka i ich rozkład statystyczny, zainteresował swoją ideą wielu badaczy i znalazł spore grono uczniów. Jednym z nich był Karl Pearson, pierwszy profesor eugeniki na Uniwersytecie Londyńskim. Największy jest jego wkład do statystyki matematycznej, zajmował się jednak także zagadnieniami różnicowania, dziedziczenia i doboru wśród roślin i zwierząt, wchodzącymi w zakres utworzonej przez siebie dyscypliny, zwanej biometrią. Pasjonując się matematyczną interpretacją różnych zjawisk naturalnych, podjął też w 1904 r. badania nad alkoholizmem, gruźlicą, chorobami psychicznymi i śmiertelnością niemowląt. Był przekonany, że są to plagi dziedziczone i zwalczał tych, którzy utrzymywali, iż wszelkie odchylenia w genotypach są wynikiem oddziaływania środowiska.
    Kolejne wcielenia tych wszystkich, rewidowanych później przez naukę, ale przecież interesujących i wciąż do pewnego stopnia inspirujących koncepcji, były nie tylko dziełem uczonych. Po I wojnie światowej pojawili się demagodzy, którzy zaczęli głosić zbrodnicze idee, powołując się na pisma biologów i antropologów, a zwłaszcza – na „nawiedzone” proroctwa Chamberlaina. Ale z Darwinem miało to już niewiele wspólnego.
    Wraz z załogą statku „Adventure” – którego wyprawa poprzedziła ekspedycję „Beagle” – do Londynu powróciła trójka mieszkańców Ziemi Ognistej, obdarzona przez marynarzy angielskim imionami: Jemmy Button (kupiony za kilka guzików), Fuegla Basket (drugi człon hiszpańskiej nazwy Ziemi Ognistej w połączeniu ze słowem „koszyk”) i York Minster. Widzimy ich tu na rysunku FitzRoya. W Anglii wdrożono ich do europejskich obyczajów, a następnie wysłano na pokładzie „Beagle” do ojczyzny, aby szerzyli tam chrześcijaństwo. Darwin często dyskutował z kapitanem FitzRoyem na temat tubylców; obaj – aczkolwiek nie bez wahań – zdecydowali się uznawać ich za ludzi. Obserwacje z Ziemi Ognistej wpłynęły na zawartość późniejszej książki Darwina O pochodzeniu człowieka. Tubylcy Ziemi Ognistej zostali wyniszczeni do końca XIX w.; w latach sześćdziesiątych naszego stulecia ich liczba nie przekraczała stu.
     

    Wszyscy młodzi fascynaci nauk przyrodniczych, czytelnicy “Młodego Technika”, mogli poznać krótką historię teorii ewolucji i jej twórcę, Charlesa Darwina, w kwietniowym numerze magazynu z 1985 roku. / Opracowanie: Tomasz Wawrzyczek
    BIOLOGIA: TEORIA EWOLUCJI – Zuzanna Stromenger

    Okręt “Beagle” odbił od brzegów Anglii 27 grudnia 1831 roku rozpoczynając pięcioletnią podróż dookoła świata. W wyprawie miał wziąć udział profesor John Steven Henslow, słynny brytyjski przyrodnik, jednak stan zdrowia zmusił go do rezygnacji z podróży. Zastąpił go jego student, młody człowiek, który nim zainteresował się naukami przyrodniczymi próbował nieskutecznie rozpocząć studia medyczne, potem teologiczne, największe zainteresowanie przejawiał jednak polowaniami. Ów młody człowiek nazywał się Charles Robert Darwin i w przyszłości będzie odpowiadał za teorię, która wywróci do góry nogami utarty od lat pogląd na pochodzenie człowieka – teorię ewolucji.

    Zagłębić się w historii…

    W badaniach naukowych Darwina (1809-1882) okres podróży okrętem “Beagle” odegrał rolę przełomową. Darwin opuszczając Anglię był młodym człowiekiem, nieznanym przyrodnikiem bez pomysłu na przyszłość. Kiedy “Beagle” dobił z powrotem do brzegów Anglii 2 października 1836 roku, 27-letni Darwin przywoził ze sobą ogromny zasób obserwacji, przemyśleń oraz materiałów dowodowych dla swoich koncepcji dotyczących ewolucyjnego rozwoju gatunków, koncepcji, które w przyszłości miały go wynieść do panteonu najwybitniejszych postaci w historii.
    Idea zmienności gatunków i ich ewolucyjnego rozwoju nie była pomysłem autorskim Darwina. Jej twórcą był żyjący w latach 1744-1829 profesor Jean Baptiste Lamarck, pracujący w paryskim Jardin des Plantes twórca pojęcia “biologia”. Ten znakomity przyrodnik zajmował się początkowo botaniką, później zoologią. Wieloletnie obserwacje pozwoliły mu jasno dostrzec zmienianie się gatunków, ale jego interpretacja mechanizmu tego zjawiska była niewłaściwa. Uważał on, że rozwój rodowy istot żywych, czyli filogeneza, oraz ich przystosowanie się do środowiska to wynik bezpośredniego oddziaływania warunków otoczenia takich jak na przykład klimat czy rodzaj pokarmu. Lamarck twierdził, że intensywniejsze używanie jakiegoś narządu powoduje jego intensywniejszy rozwój i rozrost, czego przykładem miała być szyja żyraf wydłużona intensywnym sięganiem do koron drzew w celu zdobycia pokarmu. Jeśli kiedyś usłyszycie żartobliwe “przyrząd nieużywany zanika” wiedzcie, że jego autorem jest Lamarck.
    Innym zwolennikiem koncepcji zmienności gatunków był profesor zoologii w Paryżu, Etienne Geoffroy Saint-Hilaire (1772-1844). Ten badacz historii rozwoju i anatomii porównawczej, twórca idei ogrodów zoologicznych jako miejsca prowadzenia badań naukowych, bronił w 1830 roku koncepcji zmienności planu budowy istot żywych przed kreacjonistycznymi teoriami znakomitego zoologa i paleontologa, Georgesa Cuviera (1769-1832). Niestety bezskutecznie – nie zdołał przekonać przeciwnika do słuszności swoich tez i odeprzeć jego argumentów na rzecz kreacjonizmu.
    Cuvier był jednym z głównych zwolenników tak zwanej teorii katastrof, która głosiła, że w dziejach Ziemi co jakiś czas następowały kataklizmy niszczące całe życie, co implikowało akt stworzenia, który kreował nowe gatunki roślin i zwierząt, które od właśnie wymarłych różniły się zasadniczo. Teoria katastrof była próbą pogodzenia biblijnej wersji stworzenia świata z niepodważalnymi faktami natrafiania szczątków roślin i zwierząt diametralnie różniących się od współczesnych.
    Młody Darwin zwrócił podczas swojej podróży uwagę na dość znamienny fakt, że na kontynencie południowoamerykańskim – i nigdzie indziej – można spotkać zarówno szczątki legwanów jak i żyjące legwany. Podważało to w dość jawny sposób teorie głoszone przez katastrofistów, którzy wykluczali możliwość istnienia tego samego gatunku w prahistorii i współcześnie. Potwierdzało też, że gatunki przechodzą jeden w drugi nie rewolucyjnie, gwałtownie, jak choćby na skutek globalnych kataklizmów, ale ewolucyjnie, stopniowo.
    Darwin w swej podróży trafił na leżący 1000 km od wybrzeży Ekwadoru Archipelag Galapagos, który jako jednolity blok jałowej lawy wypiętrzył się z Oceanu Spokojnego w trzeciorzędzie. Stopniowo zaczęły zasiedlać go gatunki roślin i zwierząt niesione bądź to Prądem Peruwiańskim, zwanym też Prądem Humboldta, bądź trafiające na Galapagos drogą powietrzną. W podobny sposób zaludniane były i są do dziś wyspy rozsiane po morzach i oceanach całej kuli ziemskiej – porwane z lądu stałego przez tornada czy silne burze tropikalne rozciągające się na odcinku wielu setek kilometrów nasiona, owady czy wręcz niewielkie zwierzęta zostają przeniesione i porzucone na nowych lądach otoczonych bezkresem wód. Dołączają do nich zwierzęta, które trafiają tam używając swoich naturalnych cech motorycznych.
    Zwierzęta, które pojawiły się na Galapagos nie miały na nim żadnych wrogów i mogły mnożyć się bez przeszkód. Stopniowo coraz bardziej zaczęły odbiegać od swych form macierzystych z kontynentu. W międzyczasie stanowiący jedną całość masyw Galapagos obniżał się zatapiając niżej położone tereny i ostatecznie podzielił się na ponad 20 wysp, na których zostały uwięzione i odizolowane od siebie odrębne populacje zwierząt, które zaczęły rozwijać się w warunkach charakterystycznych dla każdej z wysp. Z czasem populacje z różnych wysp zaczęły różnić się od siebie tymi czy innymi zestawami cech, na przykład dłuższym lub krótszym dziobem, ogonem, kończynami – to właśnie zaobserwował i dokładnie opisał Darwin.
     

    W życiu młodego człowieka pojawia się taki moment, kiedy przestaje wierzyć w myszki zamieniające schowane pod poduszką mleczne zęby na prezenty, bożonarodzeniowe aniołki, Świętego Mikołaja przecinającego przestrzeń powietrzną w saniach ciągniętych przez renifery, krasnoludki mieszkające pod grzybkami, elfy, jednorożce i inne rusałki. Wydoroślał, wydaje się. Nic z tych rzeczy. Im bardziej człowiek dorośleje, tym chętnej zaczyna wierzyć w inne dziwy jak choćby w latające spodki pełne ufoludków, które przybywają do nas gromadnie z bliższych i dalszych zakątków wszechświata.
    Wiara ludzi w życie pozaziemskie sięga jeszcze czasów starożytnych

    Wprowadzona przez Kopernika rewolucja w wyobrażeniu wszechświata wzmocniła tą wiarę. Wierzono, że na wszystkich znanych wtedy planetach naszego układu słonecznego istnieje życie. Obdarowano nim też nasze Słońce i Księżyc. Nauka dopiero w XIX doszła do wniosku, że z życiem na Słońcu to jednak przesada. Później zrewidowano też twierdzenie o istnieniu życia na Księżycu. Nadal jednak wierzono, że życie istnieje na innych planetach. Co jakiś czas pojawiały się nawet na to “dowody”, jak choćby odkryte przez Schiaparellego kanały na Marsie, które jak twierdzono są dziełem marsjańskich inżynierów.
    Skąd w dawnych czasach taka łatwość świata nauki w przyjmowaniu, że życie we wszechświecie jest powszechne? W jaki sposób dowodzono, że planety naszego układu słonecznego i nie tylko jego są zamieszkałe, jeśli możliwość precyzyjnej ich obserwacji w tamtych czasach była bądź poważnie ograniczona, bądź w ogóle niemożliwa? Skąd ta mnogość życia, jeśli wiadomo, że jest ono stosunkowo kruche, wymaga odpowiedniego środowiska, warunków do tego, by powstać i się rozwijać? Wyjaśnieniem było powszechne wtedy przekonanie, że powstanie życia to stosunkowo prosty proces. Wierzono, że życie powstaje samo. Teoria ta znana jest dziś pod nazwą “teorii samorództwa”.

    Teoria samorództwa była powszechna do XIX wieku

    W średniowieczu głoszona była na wielu uniwersytetach jako oficjalna wiedza dotycząca powstawania życia, a przynajmniej niektórych jego form. Uważano na przykład, że muchy rodzą się ze zgniłego mięsa, myszy ze starych worków a wszy lęgną się z brudu. Teoria samorództwa została pierwszy raz podważona przez włoskiego uczonego Francesco Redi. Przy pomocy kilku prostych doświadczeń zaobserwował, że po starannym odizolowaniu mięsa i odcięciu dostępu do niego muchom, w mięsie same nie powstaną czerwie. Udowodnił, że aby wylęgły się larwy, mucha musi złożyć jaja na odpowiedniej pożywce. Mimo tego, nadal nie wykluczał, że niektóre organizmy, na przykład glisty i tasiemce, powstają samorodnie.
    W XIX wieku teoria samorództwa zyskała ideologiczną podbudowę. Ówcześni przyrodnicy wyrażali wtedy dwie teorie na temat istoty życia – materialistyczny i witalistyczny. Materialiści twierdzili, że organizm żywy to suma reakcji chemicznych i fizycznych. Sądzili, że wystarczy poznać “skład chemiczny” by zsytentyzować człowieka – humunkulusa. Witaliści uważali, że organizm żywy to nie tylko reakcje fizyczne i chemiczne, ale przede wszystkim tak zwana siła życiowa – vis vitalis. Te dwa punkty widzenia życia przyczyniły się między innymi do powstania podziału na chemię organiczną i nieorganiczną.
    Z czasem teoria samorództwa traciła swoich zwolenników. Udowodnienie, że wyższe organizmy żywe nie powstają samorodnie, popchnęło zwolenników samorództwa do poszukiwania dowodów swojej teorii w świecie mikroorganizmów, ale i na tym polu zostali pokonani w II połowie XIX wieku między innymi przez Ludwika Pasteura. Pasteur udowodnił, że na najlepszej nawet pożywce nie powstaną bakterie, jeśli wcześniej nie doda się do pożywki choćby jednej żywej bakterii. W praktyce odkrycie to ma zastosowanie w znanym chyba każdej gospodyni domowej procesie pasteryzacji konfitur, kompotów czy marynowanych ogórków. Jak nietrudno zauważyć, nazwa tego procesu pochodzi od nazwiska Pasteura. Jego odkrycie potwierdzili później inni naukowcy, między innymi niemiecki lekarz i biolog Virchow, autor twierdzenia “Omnis cellula ex cellula” – każda komórka powstaje z komórki.
    Wydawać by się mogło, że po odkryciu Pasteura kreacjoniści stracili ostatni argument na poparcie samorództwa. W 1908 roku z ratunkiem dla biologów-zwolenników samorództwa przychodzi szwedzki fizyk Arrhenius, który głosił, że życie istnieje wiecznie we wszechświecie. Twierdził, że kosmosie krążą przetrwalniki bakterii, które trafiając na planetę taką jak choćby Ziemia, zaszczepiają na niej życie. Teoria Arrheniusa miała jednak dla kreacjonistów poważną wadę – nie tłumaczyła powstawania życia tylko “zasiedlanie” nim poszczególnych planet. Zawierała też poważny błąd, o którym Arrhenius nie mógł wiedzieć przy stanie ówczesnej wiedzy i nauki – w warunkach panujących w kosmosie żaden najodporniejszy nawet przetrwalnik nie ma szans na dłuższe istnienie.
    Ostateczne pogrzebanie teorii samorództwa nastąpiło wtedy, kiedy próbując znaleźć wspólny mianownik dla wszystkich organizmów żywych stwierdzono, że życie to forma białka. Postęp w nauce, zwłaszcza w geologii i astronomii, pozwolił na stworzenie obrazu naszej planety z czasów przed powstaniem życia – sprzed 3 mld lat. Ziemia była wtedy planetą o dużej aktywności wulkanicznej i atmosferze wypełnionej głównie metanem, amoniakiem, wodą, cyjanowodorem. Związki te poddane stałemu promieniowaniu ultrafioletowemu (atmosfera ziemska pozbawiona była warstwy ozonowej) reagowały ze sobą, co doprowadziło do powstania aminokwasów od których już niedaleko do syntezy białka.
    Dzisiejsze rozumienie życia to efekt prac nad znanym już od XVIII wieku kwasem dezoksyrybonukleinowym – DNA. Ustalono, że ta substancja, której znaczenie dla życia jeszcze pół wieku temu było marginalizowane, jest zapisem budowy organizmu przekazywanym z pokolenia na pokolenie.
    Samo wyjaśnienie powstania życia nie daje jednak odpowiedzi na pytanie o istnienie w kosmosie życia, tym bardziej na pytanie o jego powszechność. Przy tak dużej liczbie czynników decydujących o pojawieniu się, rozwoju i ewolucji życia, trudno pokusić się nawet o próbę oszacowania prawdopodobieństwa istnienia życia na innych planetach. Pamiętać należy też, że sam fakt istnienia życia nie oznacza istnienia istot rozumnych. Wystarczy przyjrzeć się naszej planecie i jej historii. W okresie początku kształtowania się form ludzkich Ziemia podzielona była na sześć odizolowanych od siebie kontynentów, z czego ewolucja w kierunku form inteligentnych odbywała się wyłącznie na jednym z nich. Gdyby więc na przykład w kredzie meteoryt uderzył w kontynent euroazjatycki, dziś na Ziemi najprawdopodobniej najinteligentniejszymi istotami byłyby kangury, gdyby zaś w pliocenie krzywda spotkała Afrykę, pozycja najinteligentniejszych mieszkańców naszej planety przypadłaby orangutanom.
    Takie oto ciekawostki można było znaleźć w “Młodym Techniku” ze stycznia 1979 roku / Opracowanie: Tomasz Wawrzyczek
     

    Młody Technik nr 3 z 1987 r.
    HISTORIA SIĘ NIE POWTARZA: OD KOMPUTERÓW DO NEOLITU (i z POWROTEM) – Henryk Hollender

    Obserwując historię i zjawiska w niej występujące, spostrzegając ich podobieństwo w krótszym lub dłuższym wycinku czasowym, nadajemy mu umowną nazwę adekwatną do rodzaju lub charakteru zjawisk w nim dominujących. Najczęściej sięga się po pojęcie okresu, czasem też po pojęcia o szerszym zakresie lub wręcz po określenia przenośne. Mamy zatem okres romantyzmu, wiek pary i elektryczności, epokę kamienia łupanego, lata kryzysu, dekadę wojen. Czy na podobne okresy można podzielić historię techniki?

    Sprawa na pozór wydaje się tylko prosta, w rzeczywistości próba podzielenia historii techniki na przedziały czasu o własnej specyfice jest zadaniem dość skomplikowanym. Wszak nie wszystkie działy techniki zmieniały się z taką samą dynamiką i w tym samym rytmie. Rozwój narzędzi produkcji nie musiał na przestrzeni całej historii iść w parze z rozwojem transportu czy łączności, która z kolei nie musiała rozwijać się tak szybko jak produkcja żywności, a ta znów mogła być opóźniona w stosunku do innowacji wprowadzanych w technice wspierającej badania naukowe.
    Osobnym zupełnie elementem jest dysproporcja w dynamice rozwoju techniki jako takiej i każdej z jej dziedzin na różnych obszarach kulturowych i społecznych. Na przykład: jakoś tak się dziwnie składa, że w społeczeństwach, gdzie naukowcom źle się dzieje z różnych powodów – ekonomicznych, politycznych czy religijnych – tam postęp w nauce i technice jest raczej mizerny, o ile nie zerowy. Do tego dochodzi jeszcze jedna trudność: analiza historii techniki zwykle obarczona jest “błędem” współczesności – jesteśmy zazwyczaj przejęci wydarzeniami, które rozegrały się niemal na naszych oczach i bardzo często jesteśmy przekonani, że to właśnie teraz rozpoczyna się jakaś nowa epoka, era czy okres.
    Z innej strony wydaje się, że akurat nasze pokolenie może mieć powody do tego, żeby sądzić, że jest świadkiem zjawisk zmieniających oblicze świata, w którym żyjemy. Z ery, w której dominował towar, przedmiot rzeczywisty, namacalny weszliśmy na dobre w okres, w którym dominuje informacja. Wszak – dajmy na to – czy ma większe znaczenie, na jakim urządzeniu i przy pomocy jakiego programu wymieniamy się informacją na takim dla przykładu Twitterze czy Facebooku? Czy to będzie komputer stacjonarny, czy laptop, czy to będzie tablet czy komórka, czy wreszcie telewizor, najważniejsza pozostanie informacja zawarta w tweecie, zmianie statusu, zdjęciu, linku…
    W latach 30-tych XX wieku próbę periodyzacji historii techniki podjął się Lewis Mumford. Przyjrzał się technice całościowo, uwzględniając wiele czynników, które miały wpływ na jej dzieje, na przykład uwzględniając systemy społecznościowe (inny rozwój w miastach, inny poza nimi) i naturalne (inny rozwój w strefie klimatycznej przyjaznej człowiekowi, inny w strefach o ostrym klimacie). Nie wdając się w zbytnią szczegółowość wyodrębnił swego rodzaju kamienie milowe w rozwoju techniki i spróbował odpowiedzieć, co było charakterystyczne dla każdego z nich.
    Zdaniem Mumforda ludzkość przeszła przez trzy fazy rozwoju techniki. Pierwsza z nich to faza eotechniczna, druga – paleotechniczna, trzecia wreszcie – neotechniczna. Faza eotechniczna opierała się na wodzie i drzewie – charakteryzuje się rzemieślniczym charakterem produkcji i ścisłym związkiem z rolnictwem. W fazie paleotechnicznej dominował węgiel i żelazo – jest to okres taniej, znormalizowanej i tandetnej produkcji przemysłowej. Faza neotechniczna to elektryczność i stopy metali – wypracowano w niej sposoby produkcji przedmiotów trwałych i uniwersalnych, lepiej zharmonizowanych z ludzkimi potrzebami.
    Według Mumforda w fazę trzecią ludzkość weszła wraz z wynalezieniem turbiny wodnej i badaniami Faradaya nad elektrycznością, utrwaliła ją teoria termodynamiki i prawdziwy wysyp wynalazków w XIX wieku, a do najwyższego stadium doprowadziły czyste technologie XX wieku. Pierwsze wydanie prac Mumforda miało miejsce w 1934 roku, więc nie ma w tam nic na temat komputerów, robotów, systemów informatycznych i wszystkiego tego, co dziś napędza ludzkość i wyznacza kierunki rozwoju techniki.
    Mumford zaczyna swą opowieść o dziejach techniki od momentu pojawienia się pierwszych maszyn – na przykład wiatraków i kół wodnych. Ale przecież narzędzia ułatwiające życie i pracę ludziom – a to właśnie jest sedno techniki – powstały o wiele wcześniej. Trudno sobie wyobrazić, jak wyglądałby świat, gdyby w neolicie, czyli najmłodszej erze kamiennej, tuż po ustąpieniu lodowca, jakieś 10-20 tysięcy lat przed naszą erą, nie nastąpiła najmniej doceniana rewolucja techniczna w historii ludzkości. Ludzie zaczynają się posługiwać pierwszymi narzędziami z kamienia łupanego: małymi ostrzami używanymi jako noże, groty do strzał i dzid oraz dużymi toporami. Wynaleziony zostaje łuk. Rozwija się technika plecionkarstwa, wyrobu kamiennych żaren i moździerzy. Powstaje sztuka budowania szałasów i ziemianek. Następuje udomowienie psa. Wzrasta znaczenie życia osiadłego, rybołówstwa i zbieractwa. To w tym okresie człowiek ostatecznie “zszedł z drzewa” i rozpoczął życie społeczne.
    Z punktu widzenia współczesnego człowieka, którego przekonują wyniki badań Mumforda, albo znajdujemy się nadal w fazie neotechnicznej, która jednak nie rozpoczęła się z chwilą wynalezienia turbiny wodnej, jak sugeruje Mumford, ale wraz ze skonstruowaniem pierwszego komputera – ENIAC-a, albo też pojawienie się tego komputera na świecie zakończyło neolit i dziś znajdujemy się już w innej fazie – informatycznej.
    To dość osobliwe spojrzenie na dzieje techniki przypomina marcowy numer “Młodego Technika” z marca 1987 roku. / Opracowanie: Tomasz Wawrzyczek
     

    Kwestia roztrząsana przez Henryka Hollendra w cyklu „Historia się nie powtarza”, którego kilkanaście odcinków jest na łamach miesięcznika „Młody Technik” z końca lat 80-tych.
    Młody Technik nr 5 z 1988
    Henryk Hollender
    „Historia się nie powtarza – Czy wierzysz w cuda (gospodarcze)?”

    Rewolucja techniczna w Anglii i Szkocji, starsza od rewolucji przemysłowej końca XVIII w., okazała się nie do naśladowania w innych krajach. Miesiąc temu przedstawiliśmy niektóre jej cechy, podkreślając postawę dociekliwości wobec tajemnic przyrody, z konieczności zaś pomijając rozliczne czynniki gospodarcze i polityczne, które pchnęły Wyspy Brytyjskie na drogą akumulacji kapitału i stałej modernizacji rzemiosła oraz rolnictwa już w XV-XVI w.
    Nobilitacja rzemiosła, badanie tajemnic materii, duch eksploracji – wszystko to pojawiło się w okresie Odrodzenia i w innych krajach Europy. Zabrakło w nich jednak owych wyjątkowo sprzyjających warunków, jakie stały się udziałem Anglii oraz niektórych innych państw protestanckich.
    Protestantyzm okazał się sprzyjający rozwojowi gospodarki, wprowadzał bowiem w życie ideały skrzętności i użyteczności. Katolicyzm był ich pozbawiony; poza tym cenzura kościelna w krajach katolickich znacznie zubożyła repertuar tamtejszych wydawców, co pośrednio odbiło się także na poziomie kultury technicznej. (Nasuwa się tu przykład Włoch, choć jeszcze bardziej krajowi temu zaszkodziło zapewne rozbicie polityczne). Tradycyjnie wysoki był poziom rzemiosła we Francji, przodującym gospodarczo kraju Europy kontynentalnej, lecz w XVIII w. lepsze i tańsze są już wytwory angielskich manufaktur, a angielskie rolnictwo osiąga wyższą wydajność od francuskiego, choć Brytyjczycy z rozmaitych powodów od dawna importowali żywność. Spektakularne sukcesy techniki francuskiej następują dopiero w XIX w., kiedy dają o sobie znać skutki stworzenia wyższego szkolnictwa technicznego bezpośrednio po rewolucji. Inne kraje, nawet Anglia, nie miały takiej okazji do odnowienia swojego systemu edukacyjnego.
    Angielski stosunek do przyrody, naznaczony unikalną mieszanką ciekawości, skłonności do uogólnień, żądzy panowania i pomnażania bogactw, objawił się takie w angielskich koloniach w Ameryce i Australii. Zmysł praktyczny osadników górował jednak nad poznawczym, a ich potrzeby życiowe były mniej wyszukane niż w starym kraju, toteż np. w Nowej Anglii w XVII w. nie prowadzono właściwie badań przyrodniczych, zaś opóźnienie Australii w tej dziedzinie zostało zlikwidowane dopiero po I wojnie światowej. W tych krajach jednak, dzięki korzystnym warunkom naturalnym pomyślnie rozwijało się rolnictwo i przemysł nastawiony na jego obsługę. Duże odległości i szybki przyrost zaludnionych terytoriów stworzyły szczególnie chłonny rynek dla przemysłu środków transportu. Na powodzenie mógł jednak liczyć właściwie każdy przedsiębiorczy wytwórca, gdyż szybko zaludniające się kraje były w stanie wchłaniać wszelkie dobra – z wyjątkiem importowanych, zbyt kosztownych ze względu na konieczność wielodniowego transportu morskiego.
    Przemysł amerykański czy kanadyjski nie musiał zatem obawiać się konkurencji europejskiej, a co więcej – od chwili swoich narodzin był wolny od krępującego gorsetu cechowej organizacji rzemiosła, która hamowała wynalazczość w większości krajów Europy.
    Zupełnie inaczej dokonał się przewrót przemysłowy w Niemczech. O ile drogę rozwoju gospodarki na modłę angielską można określić jako oddolną, w Niemczech nowoczesny przemysł został wprowadzony odgórnie – drogą wytężonych starań rządu. Stało się to możliwe dopiero po zjednoczeniu królestw i księstw niemieckich i objęciu przez króla Prus Wilhelma I władzy cesarskiej (1871). Nie naruszono istniejącej dotychczas struktury własności: największe udziały w przemyśle i bankach uzyskały wielkie rody obszarnicze, zwłaszcza – pruskie (junkrzy), żyjące dotychczas z dobrze postawionego rolnictwa. Do rewolucji burżuazyjnej – jak w Anglii w XVII w., czy we Francji w XVIII w. – nie doszło w Niemczech nigdy, a koniec XIX w., był przede wszystkim okresem politycznego, gospodarczego i społecznego sojuszu sfer przemysłowych ze szlachtą, wzmacnianego nobilitacjami, mieszanymi małżeństwami itp. Kiesę państwową zasiliły w tym czasie francuskie kontrybucje, stosowano więc politykę subwencjonowania wybranych gałęzi gospodarki, od 1879 r. zaś rząd zaczął wprowadzać cło ochronne na płody rolne, wyroby żelazne i inne towary, co pozwoliło niemieckim producentom nie obawiać się konkurencji, np. węgierskiej pszenicy czy angielskich maszyn. Rząd zadbał też o rynki zbytu, otwierając niemieckim towarom drogę do Turcji i Persji (kolej Berlin – Bagdad) oraz Afryki (podboje kolonialne). Koncentracja kapitału umożliwiła wprowadzenie produkcji masowej, co znacznie obniżyło ceny niemieckich produktów przemysłowych, owocując jednocześnie stałą poprawą jakości opartą na normach przemysłowych. Tak w skrócie przedstawia się tajemnica niemieckiego cudu gospodarczego sprzed stu lat.
    Ale dzieje powszechne nie obfitują w historie takich cudów. Owszem, w XIX i XX w. cywilizacja twórczości technicznej objęła w końcu Europę, lecz choć to taki mały, zwarty geograficznie kontynent, proces ten nigdy właściwie nie zakończył się na jej południowych i wschodnich krańcach. Ogromne zaś połacie środkowej i południowej Ameryki, Afryki i Azji pozostały w stadium zacofania gospodarczego. Ponownie trzeba tu podkreślić, że zacofanie nie musi oznaczać biedy, choć większość mieszkańców krajów zacofanych żyje w trudnym do wyobrażenia ubóstwie. Niektóre z tych krajów zdołały osiągnąć pewien stopień zamożności dzięki eksportowi cennych surowców, inne – dzięki korzystnym inwestycjom zagranicznego kapitału, jeszcze inne – dzięki stopniowemu, powolnemu wzrostowi gospodarki opartej na rolnictwie (co jest w pewnym sensie „spowolnioną” odmianą wariantu amerykańskiego). Oryginalna twórczość techniczna nie rozkwitła jednak właściwie nigdzie – poza regionami, w których pojawiła się między XVI i XIX w.
    Do zdumiewających wyjątków należy Japonia, podziwiana od kilku dziesięcioleci za niezwykłą agresywność eksportu, jakość i innowacyjność produkcji przemysłowej, a takie – wysoki poziom życia mieszkańców. Ostatnio Japonię doganiają inne kraje Azji południowo-wschodniej. Republika Korei, Republika Chin (Tajwan), Singapur, no i może Tajlandia. Światowa opinia publiczna próbuje rozmaitymi sposobami wyjaśnić zagadkę tego sukcesu.
    Mówiono więc, że cud japoński to tania siła robocza plus amerykańska technika. Jest to półprawda: Japończycy wiele zawdzięczają zarówno amerykańskiej okupacji od 1945 r., jak i amerykańskim licencjom, ale dość szybko zaczęli sami patentować technikę na światowym poziomie, a zakupione technologie trafiły w ręce znakomicie przygotowanych inżynierów. Jest istotne, że wskutek demilitaryzacji Japończycy nie musieli ponosić ogromnych kosztów utrzymania i modernizacji armii. Znaczenie ma także fakt, iż Japończycy zaczęli szybko sami sprzedawać swoje wyroby Amerykanom – z chwilą wybuchu wojny koreańskiej w 1950 r. Stany Zjednoczone uczyniły z Kraju Kwitnącej Wiśni swojego najbliższego dostawcę do Korei. Mają rację ci, którzy podkreślają, że demokratyzacja ustroju Japonii po wojnie wyzwoliła w mieszkańcach tego kraju ogromne zasoby przedsiębiorczości, jaka na ogół marnuje się w systemach totalitarnych. Nie bez znaczenia było też zapewne zdyscyplinowanie Japończyków, ich sumienność, rodzinne niemal poczucie solidarności, łączące pracodawcę z robotnikiem.
    Wszystkie te wyjaśnienia mają jednak zasadniczą wadę: traktują historię gospodarczą Japonii tak, jakby zaczęła się ona po II wojnie światowej.
    Tymczasem Japonia już od początku XX w. była rozwiniętym krajem przemysłowym. Upadek szogunatu w 1868 r. otworzył drogę do tego kraju europejskim i amerykańskim ideom, towarom, technologiom. Pod rządami cesarza Mitsuhito (panującego do 1912 r.) przebudowana zostaje cała japońska gospodarka i system oświatowy.
    Reforma japońskiego przemysłu w tym okresie (znanym jako Restauracja Meidżi) przypomina niektóre z działań podejmowanych dokładnie w tym samym czasie w Niemczech. Tu również inicjatywę przejęło w swoje ręce państwo (ba – cesarstwo), opierając się na feudałach, którzy otrzymali szansę przekształcenia się w klasę fabrykantów i bankierów. I tu podjęte zostały próby zdobycia kolonii (Korea) i rynków zbytu (Chiny, Indonezja). Rząd japoński starał się stworzyć miejscowemu przemysłowi dobre warunki rozwoju, kredytując najpotrzebniejsze inwestycje i ograniczając cłami import konkurencyjnych towarów. Koligacje rodzinne między rodami samurajskimi sprzyjały koncentracji kapitału i powstawaniu potężnych koncernów.
    Początkowo zresztą wyroby japońskie zyskały w Europie opinię tandetnych, ale ich niskie ceny spowodowały, że cieszyły się one wielkim powodzeniem w Azji.
    Natomiast japońskie stocznie i elektrownie wodne znalazły się wśród najpotężniejszych w świecie już na początku XX w.
    Równolegle rozwijała się nauka. W 1877 r. otwarto Uniwersytet Tokijski, gdzie katedry objęli Europejczycy i Amerykanie. Ich studenci byli pojętni. Japońscy uczeni przebadali wkrótce faunę, florę i złoża Tajwanu, Sachalina i Korei, a w zagranicznych laboratoriach dokonali – przed I wojną światową – współodkrycia salwersanu i adrenaliny. Ale zainteresowania badaniami przyrodniczymi nie zaszczepił wszak wśród Japończyków światły cesarz. Kiedy Japonia była z woli szogunów odizolowana od Europy (od poł. XVII w. do 1868 r.), a prawo zawijania do portu Nagasaki miały statki holenderskie, najwyższe warstwy społeczeństwa japońskiego studiowały z ciekawością europejskie książki i bawiły się europejskimi przyrządami w rodzaju barometrów, teleskopów i butelek lejdejskich. Umiłowanie „nauki holenderskiej” pchnęło wielu młodych ludzi na zachodnie uniwersytety, w samej zaś Japonii zachodni lekarze i uczeni prowadzili na wpół legalne praktyki i odczyty. Jeśli idzie o chłonność i pasje badawcze Japończyków, to otwarcie na świat, jakie nastąpiło u schyłku ubiegłego stulecia, przypieczętowało jedynie stan faktyczny.
     

    Młody Technik nr 6 z 1988
    HISTORIA SIĘ NIE POWTARZA
    „Czajniki, mikroprocesory, gadżety”

    Kilkakrotnie na tych łamach mieliśmy sposobność zwracania uwagi Czytelnika na fakt, że technika, która przynosi duże efekty gospodarcze, nie jest tylko dziełem ludzi genialnych, lecz pomyślnej – co rzadko się zdarza – koniunktury gospodarczej, politycznej i obyczajowej. Że doktoraty i habilitacje w naukach technicznych (w Polsce 28% wszystkich doktoratów i habilitacji, w Stanach Zjednoczonych zaledwie 8%) nie tworzą prężnego przemysłu. Że nie tworzy go nawet kształcenie dużej liczby inżynierów, ani wyłanianie konstruktorskich elit, które – nagradzane wyjątkowo dostatnim życiem – mają rozwiązywać zadania specjalne. Tak się dziwnie składa, że przy braku czajników można jeszcze robić zupełnie niezłe rakiety, ale mikroprocesory już się nie udają, choć teoretycznie rzecz biorąc twórcy mikroprocesorów mogliby nawet nie wiedzieć o istnieniu czajników. Wykrywanie niewidzialnych nici, łączących różne gałęzie twórczości technicznej, to wciąż jeszcze słaby punkt zarówno polityków, jak i ekonomistów i naukoznawców. Ostatnie sto lat jest okresem powszechnej dostępności dóbr wszelkiego rodzaju w kilku, kilkunastu, teraz już pewnie i dwudziestu kilku krajach świata. Zmieniały one życie społeczeństw, których zamożność z kolei umożliwiła finansowanie zaawansowanych, lecz nie dających natychmiastowego zysku działów techniki.
    A przecież początkowo wiele wynalazków, które dziś wydają się nam kluczowe, albo oczywiste, uznawano za niepotrzebne. Były one odrzucane nie tylko przez producentów, dostrzegających w nich zagrożenie dla tradycyjnych gałęzi produkcji, i nie tylko przez robotników, obawiających się zwolnienia, ale i przez samych potencjalnych użytkowników. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że pragnienie posiadania rozmaitych przedmiotów ułatwiających życie nie jest najbardziej odwieczną cechą natury ludzkiej. Kiedy w latach sześćdziesiątych nowo budowane na wsi domy nie zawsze zaopatrywano w łazienki, wielu publicystów załamywało ręce nad poziomem higienicznym polskiej wsi. Tymczasem potrzeba posiadania łazienki nie przychodzi automatycznie wraz z możliwością. Dla tradycyjnie myślącego chłopa skanalizowany dom był właśnie niehigieniczny; z niechęcią myślał ono tym, że ludzkie odchody mogłyby być wydalane w bezpośrednim sąsiedztwie izb mieszkalnych.
    Dlatego niektóre nader praktyczne innowacje techniczne zaczynały swoją karierę „w służbie” bogaczy, jako zabawki nie powiązane organicznie z całą gospodarką. Było tak np. z rowerem. W latach dziewięćdziesiątych XVIII w. eleganccy paryżanie zabawiali się m.in. wyścigami na dwukołowych pojazdach, które nie mogły skręcać, i które trzeba było wprawiać w ruch odbijając się nogami od ziemi. Ulepszenia tego wynalazku przez długie dziesięciolecia nie mają żadnego znaczenia w komunikacji, a zatem dokonywane są w ślamazarnym tempie; szybciej rozwija się konstrukcja powozów konnych.
    Na początku XIX w. pojawia się kierownik koła przedniego. Około 1863 r, zostaje wprowadzony napęd korbowy przedniego koła, nieco później – gumowe obręcze kół, błotniki, szprychy, ramy rurowe, przekładnie…
    To urządzenie było straszliwie niewygodne, i choć zamiłowanie do wygody nie było wówczas tak wybujałe jak dziś, znaleźli się konstruktorzy, którzy usiłowali rozwiązać problem zbyt dużej odległości siodła od pedałów. W 1871 r. w Anglii pojawia się model z napędzanym wielkim przednim kołem. Cyklista siedzi na nim, wygodnie sięgając stopami do pedałów. Tym razem wielce niewygodne jest z kolei zsiadanie, wsiadanie, no i przewracanie się do przodu przy napotkaniu na byle przeszkodę.
    Rower ten zainteresował miłośników szybkiej jazdy, ale masowo sprzedawał się dopiero model „Safety”, z dwoma kołami o równych średnicach i napędem łańcuchowym na tylne koło. Popularność tego pojazdu wzrosła jeszcze po zastosowaniu opony pneumatycznej Dunlopa (1888 r.). Dziesięć lat później rowery miały już wszystkie typy użytkowanych dziś hamulców. Znano również rozmaite przekładnie, stosowano je jednak rzadko ze względu na ich znaczny koszt.
    Technika rowerowa wywarła istotny wpływ na strukturę dziewiętnastowiecznego przemysłu. Nim zaczęto budować autostrady dla samochodów, wzięto się za ulepszanie nawierzchni dla rowerów. W rowerach zastosowano po raz pierwszy łożyska kulkowe, opatentowane w Anglii w 1877 r. przez Williama Bowna.
    Rowerowe przekładnie i wolne koła przydały się konstruktorom pojazdów silnikowych, podobnie jak szprychy, pneumatyki i stalowe rury. Najważniejszy zaś czynnik „samochodotwórczy” roweru – to sama idea indywidualnego transportu. Zakiełkowała ona wówczas, gdy zbiorowy transport kolejowy święcił swoje największe triumfy. Możliwość swobodnego przemieszczania się z miejsca na miejsce, odbywania wycieczek, szybkiego załatwiania sprawunków -zrewolucjonizowały tryb życia wielu rodzin.
    Mknący przez dziewiętnastowieczne wsie cykliści, to już nie zawsze ludzie o wyjątkowej zamożności. Obyczaj sportowy upowszechniał się zresztą i tak szybciej niż samo czynne uprawianie sportu. Modne stały się rowerowe stroje, potrawy turystyczne w koncentratach, otwierano kantory usług posłańców rowerowych.
    Innym przykładem ulepszeń, które początkowo mogły wydawać się niepotrzebne, jeśli nie maniackie, są urządzenia gospodarstwa domowego. Dziś jest to liczący się dział wytwórczości, korzystający z high-tech w takim niemal stopniu, jak produkcja maszyn biurowych. Kiedyś jednak był to margines gospodarki. Reklamy pralek wirnikowych o ręcznym napędzie, które pojawiły się w pół. XIX w. w Ameryce, podkreślały, że dzięki nim każda kobieta może wyglądać schludnie i elegancko, a więc zamożnie. Nie chodziło tu o oczywistą praktyczność pralki, nikt się na nią wprost nie powoływał, Chodziło raczej o możliwość pozornego znalezienia się w takiej warstwie społeczeństwa, którą stać było na wynajmowanie praczek.
    Postęp koncepcji technicznych miał tu niewielkie znaczenie. Pralkę wirnikową o napędzie korbowym można było równie dobrze wynaleźć w Średniowieczu. Czemu Leonardo da Vinci nie pozostawił po sobie szkicu takiego urządzenia? Czemu bednarze nie zarzucili rynków świata pralkami, gdy tu i ówdzie w XVIII w, zaczęto stosować wirniki na kiju? Bo wystarczyło pranie w rzece, pranie za pomocą kijanek, czy skomplikowane ługowanie brudnej odzieży. Nie myślano, aby to zmienić.
    Podobnie z chłodziarkami. Kiedy poznano właściwości cieplne rozszerzających się gazów i pracujących wysoce lotnych cieczy (np. płynnego amoniaku), tj. w latach trzydziestych XIX w., technicznie możliwe stały się lodówki. W następnych dziesięcioleciach budowano rozmaite maszyny kompresyjne, ale eksperymenty te kończyły się na ogół wystawnymi bankietami, w czasie trwania których zdumieni goście spożywali produkty przechowywane w stanie świeżości od wielu miesięcy. Przedsiębiorcy, którzy stale potrzebowali lodu, nie interesowali się takimi ekstrawagancjami. Browar w Tychach jeszcze w latach dziewięćdziesiątych XIX w, poprzestawał co roku na setkach furmanek beskidzkiego lodu, choć pierwszy kompresor eteru zastosowano w jednym z australijskich browarów ok. 1850 r., teraz zaś była już dostępna elektryczna wersja tego urządzenia. Dopiero łagodna zima 1896/97 skłoniła kierownictwo tyskiego browaru do zakupienia elektrycznego generatora lodu.
    Kilkadziesiąt lat później, lecz tylko w krajach rozwiniętych, lodówki stały się częścią domowego umeblowania. Wraz z nimi – odkurzacze, miksery, tostery, młynki do kawy, po II wojnie – automatyczne pralki, klimatyzatory, zmywarki, ostatnio zaś – piece mikrofalowe.
    Wprowadzenie każdego z tych wynalazków na rynek wymagało przekonania nabywców, że o niczym innym nie marzyli od lat. Ale później nowy gadżet dowodził swej przydatności i trudno było sobie wyobrazić życie bez niego.
    Nie wiem, co dadzą ludzkości piece mikrofalowe, może więcej czasu na filmy video. Ale pięćdziesiąt lat temu ciepła woda, pralka, własna wanna, mikser i odkurzacz umożliwiły wielu kobietom prowadzenie lżejszego i bardziej higienicznego trybu życia, dostęp do kariery zawodowej i do rozrywek, a także – zdobywanie wykształcenia. Przy czym niektóre z tych urządzeń były dostępne już i sto lat temu, wówczas jednak nie miały tak emancypującej mocy. Przyczyna tego zjawiska była prosta: rodziny, które mogły sobie pozwolić na mechanizację gospodarstwa domowego, stać było również i na liczną służbę. Z maszyn chłodzących i pralniczych korzystano chętnie w restauracjach i hotelach.
    Henryk Hollender
     

    Henryk Hollender na łamach Młodego Technika (nr 6 z 1988) w artykule pt.: „Czajniki, mikroprocesory, gadżety” pisał:

    …przecież początkowo wiele wynalazków, które dziś wydają się nam kluczowe, albo oczywiste, uznawano za niepotrzebne. Były one odrzucane nie tylko przez producentów, dostrzegających w nich zagrożenie dla tradycyjnych gałęzi produkcji, i nie tylko przez robotników, obawiających się zwolnienia, ale i przez samych potencjalnych użytkowników. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, że pragnienie posiadania rozmaitych przedmiotów ułatwiających życie nie jest najbardziej odwieczną cechą natury ludzkiej. Kiedy w latach sześćdziesiątych nowo budowane na wsi domy nie zawsze zaopatrywano w łazienki, wielu publicystów załamywało ręce nad poziomem higienicznym polskiej wsi. Tymczasem potrzeba posiadania łazienki nie przychodzi automatycznie wraz z możliwością. Dla tradycyjnie myślącego chłopa skanalizowany dom był właśnie niehigieniczny; z niechęcią myślał ono tym, że ludzkie odchody mogłyby być wydalane w bezpośrednim sąsiedztwie izb mieszkalnych.

     
    Fragment o chrześcijaństwie (z pracy „O pochodzeniu człowieka”), Karol Darwin

    Któż wytłumaczy nam, dlaczego Hiszpania, która niegdyś przodowała cywilizacji, dzisiaj pozostała tak daleko w tyle za innymi ludami europejskimi? Któż zbada czynniki, które brały udział w przebudzeniu narodów po długim śnie średniowiecznej ciemnoty? Przecież w epoce tej, jak słusznie mówi Galton, wszystkie bardziej uzdolnione umysły, chcące poświęcić się pracy naukowej, znajdowały przytułek tylko na łonie Kościoła, którego ustawy wymagały celibatu. Przepis tego rodzaju, wyczerpując rasę ludzi zdolnych, musiał szkodliwie wpływać na każde z następnych pokoleń. Nie dość tego, bo wkrótce potem święta inkwizycja przyszła dokończyć dzieło, a wybierając najśmielsze i najbardziej samodzielne jednostki paliła je na stosach lub zamykała w więzieniach. W samej tylko Hiszpanii w ciągu trzech wieków palono mniej więcej po 1000 osób rocznie, stanowiących najbardziej postępową i najszlachetniejszą rasę, rasę, która wątpiła, a przecież bez wątpienia nie ma postępu.

     
    PS „W XIX wieku matematyk William Kingdon Clifford opisał obskurantyzm duchownych, którzy w prywatnych rozmowach zgadzali się z teorią ewolucji, publicznie zaś krytykowali teorię jako pogląd niechrześcijański.” Za: http://pl.wikipedia.org/wiki/Obskurantyzm

    Polecam: http://www.wiatrak.nl/1444/siedem-nieporozumien-wokol-teorii-darwina

    Ciekawy komentarz w wątku „Darwinizm społeczny a Polak-katolik”: http://www.racjonalista.pl/forum.php/s,361070#w361168
     

     

    Moje hasło jako podsumowanie całości i nie tylko:
    „Rodzima Wiedza stanowi istotę człowieczeństwa.”

     

    Komentarz Andrzeja Szuberta „Opolczyka”

     
    Zbiór tekstów pod wspólnym tytułem „Historia się nie powtarza” zawiera wiele ciekawych wątków, spostrzeżeń i wniosków. Poruszanych tematów jest zbyt wiele, aby ustosunkować się do wszystkich. Kilka spraw wymaga jednak dokładniejszych wyjaśnień.
    Jest oczywiste, że teoria Darwina wykorzystana została do różnych propagandowych celów. Np. przez rasistów do wykazywania wyższości „białej rasy” czy tzw. „białej cywilizacji” nad innymi. Dawała w ten sposób białym „naukowe” alibi do dalszych podbojów, ludobójstwa „kolorowych” i do kolonizacji prawie całego świata.
    Przychylał się do tego rasizmu i sam Darwin pisząc: “głównie dzięki swej sile rasy cywilizowane rozprzestrzeniły się i teraz wszędzie poszerzają swój zasięg, zmierzając do zajęcia miejsca ras niższych.”

    No właśnie – dzięki swej sile. Oraz dzięki górowaniu nad innymi w chciwości, żądzy bogactw, władzy nad światem, zapotrzebowaniu na coraz to więcej nowych zniewolonych ludów, aby na nich pasożytować. Pod pretekstem ich „cywilizowania” i „chrystianizacji”.

    A w rzeczywistości biała rasa, sama siebie gloryfikująca jako wyższa, lepsza i bardziej cywilizowana od innych była po prostu bardziej brutalna, bezwzględna, zachłanna i chciwa niż rasy przez nią zniewolone. Wyższa technika i technologia jedynie białej dziczy te podboje ułatwiała.

    Co dziwne, z darwinizmu korzystały przeciwstawne i zwalczające się prądy ideologiczne. Piewcy kapitalizmu w teorii o doborze naturalnym i selekcji widzieli usprawiedliwienie dla nieludzkiego kapitalizmu, uważając go za zgodny z naturą. Zapominali przy tym, że już na starcie dziecko urodzone w domu bogatego kapitalisty ma nieporównywalnie lepszy start niż dziecko urodzone w rodzinie ubogiego wielodzietnego robotnika czy małorolnego chłopa.

    Na darwinizm powoływał się i Marks widząc historię jako „walkę klas”. Zapomniał Marks, że jego wykładnia historii nie sprawdza się np. u Słowian przed podbiciem ich ziem przez żydo-chrześcijaństwo. U naszych przodków nie było „klas społecznych”, a ludzie od kołyski wychowywani byli w duchu solidarności wspólnotowej i wspólnej troski o wspólne dobro.
    Sam Darwin w jego teorii doboru naturalnego i selekcji pominął rolę przypadku (nie każdy młody ptak trafia na kota) a ponadto zignorował zachowania „socjalne” u wielu gatunków zwierząt. Bo u zwierząt obok konkurencji, rywalizacji i walki znane są zjawiska wspólnej troski o młode, wspólnej obrony przed napastnikami, a także nawet opieka nad chorymi czy rannymi osobnikami. U ludzi aspekty socjalne są tym ważniejsze, bo jesteśmy potencjalnie zdolni do zapewnienia godziwych warunków życia sierotom, kalekom, upośledzonym, chorym i starym. Gdyby nie wpajana nam przez ideologię kapitalizmu chciwość i konkurencja każdego z każdym w drodze do sukcesu indywidualnego biedę można by było już dawno wyeliminować.

    Biały rasizm w tekstach Młodego Technika wyraźnie widać we fragmencie dotyczącym mieszkańców Ziemi Ognistej. O ile istnienie różnych ras ludzkich nie podlega wątpliwości, o tyle uważanie stojącej wyżej technologicznie ale duchowo zdegenerowanej rasy białej za rasę wyższą czy lepszą jest oznaką zaślepionego rasizmu i rasowego szowinizmu. Mieszkańcy Ziemi Ognistej nie znali rolnictwa, gdyż w ich warunkach klimatycznych było ono nie do pomyślenia. Ale wiele innych kultur też nie znało rolnictwa – Mapucze, Indianie wielkich prerii, Inuici, niektóre ludy afrykańskie czy Aborygeni australijscy i sporo innych ludów. Przy czym to, że ludy te nie znały rolnictwa nie oznacza, że stały niżej na drabinie ewolucyjnej, czy że były gorsze i bardziej „prymitywne”. Technicznie stały niżej to fakt – ale nie duchowo. Owe ludy „prymitywne” gdyby pozostały przy ich szacunku do Matki Ziemi, nawet posiadając wyższą technologię i technikę nie niszczyłyby jej tak, jak czyni to biała antycywilizacja skażona biblijnym „czyńcie ziemię sobie poddaną”. Duchowo nie ma prymitywniejszej rasy od tej, która podrzuconą jej podstępnie żydo-biblię przyjęła za „prawdę objawioną” i rozpowszechniła te biblijne rasistowskie brednie i zbrodnie na całym prawie świecie. Czyniąc to najczęściej gwałtem i przemocą.

    Kolejnym ciekawym tematem poruszonym w zbiorze tekstów jest sprawa rozwoju gospodarczego w felietonie „Czy wierzysz w cuda (gospodarcze)?”.

    Autor pisze w kontekście protestantyzmu o „duchu eksploracji”, choć powinien napisać przede wszystkim o duchu chciwości. Następnie stwierdza:

    „Protestantyzm okazał się sprzyjający rozwojowi gospodarki, wprowadzał bowiem w życie ideały skrzętności i użyteczności.”

    Jest to opinia bardzo uproszczona i naiwna. Protestantyzm przede wszystkim odrzucił katolicki zakaz lichwy sprzyjając rozwojowi żydowskich banków. To w Anglii zbuntowanej od Henryka VIII przeciwko papiestwu zaczęto tolerować lichwę nadając jej coraz więcej przywilejów. Tam też powstał w roku 1694 pierwszy na świecie bank będący prekursorem współczesnych „banków centralnych” – prywatny Bank Anglii.
    http://www.pieniadz.republika.pl/artykuly/08_artykul4.pdf

    Ponadto protestantyzm odrzucił katolicką propagandę ubóstwa (w odniesieniu wyłącznie do owieczek):

    „Prędzej wielbłąd przejdzie przez ucho igielne, niż bogaty wejdzie do królestwa niebieskiego.”

    KK, sam chciwy i pazerny na pieniądze, złoto, majątki ziemskie, z wyższą hierarchią opływającą w zbytki i luksusy „pospólstwu” głosił i narzucał konieczność wyrzeczeń i ubóstwa. Bogacenie się było grzechem chciwości.
    Protestanci natomiast uznali, że bogacenie się dla samego bogacenia się nie jest grzechem i mogli powoływać się i np. na biblijnego Hioba:

    „A teraz Pan błogosławił Hiobowi, tak że miał czternaście tysięcy owiec, sześć tysięcy wielbłądów, tysiąc jarzm wołów i tysiąc oślic.”

    I na przypowieść o talentach Joszue/Jezusa – obrzezanego cieśli:

    „Odrzekł mu pan jego: Sługo zły i gnuśny! Wiedziałeś, że chcę żąć tam, gdzie nie posiałem, i zbierać tam, gdziem nie rozsypał. Powinieneś więc był oddać moje pieniądze bankierom, a ja po powrocie byłbym z zyskiem odebrał swoją własność. Dlatego odbierzcie mu ten talent, a dajcie temu, który ma dziesięć talentów. Każdemu bowiem, kto ma, będzie dodane, tak że nadmiar mieć będzie. Temu zaś, kto nie ma, zabiorą nawet to, co ma. A sługę nieużytecznego wyrzućcie na zewnątrz – w ciemności! Tam będzie płacz i zgrzytanie zębów.”

    To co u katolików było nadal grzechem, u protestantów stało się cnotą.

    W tym miejscu pozwolę sobie na pewną dygresję – wielu katolików twierdzi, że Luter działał z podpuszczenia Żydów, którzy chcieli reformacją osłabić papiestwo. Odmóżdżeni katolicy wszystkie działania osłabiające totalitaryzm papieski uważają za żydowskie knowania przeciwko „jedynej świętej wierze”. Choć motywacje Lutra były jak najbardziej oczywiste – widział degrengoladę Watykanu, jego chciwość, rządzę władzy i totalny zamordyzm. Niemniej należy stwierdzić, że protestantyzm okazał się bardzo korzystny dla żydowskich interesów. To w krajach protestanckich zaczęli oni dochodzić do fortun bankierskich i kupieckich, a mając pieniądze przejmowali kontrolę nad kapitałem, przemysłem, gospodarką, mediami i polityką krajów protestanckich. To kraje protestanckie stały się matecznikiem banksterskiego NWO. Watykan opierał się protestanckiemu kapitalizmowi, ale ostatecznie po utracie państwa kościelnego oraz realnej władzy politycznej sam stał się wasalem banksterów. Zwłaszcza w czasach santo subito JP nr 2.

    Rozwój gospodarki w krajach protestanckich, później i w katolickich był rozwojem korzystnym w ostatecznym rachunku jedynie dla żydowskich globalistów spod znaku NWO. Kapitalizm tak naprawdę służy przejęciu na prywatną własność wszystkiego, co ma jakąkolwiek materialną „wartość”. Globaliści chcą na własność po prostu całą planetę. A kapitalizm jest narzędziem do osiągnięcia tego celu. Wzrost poziomu życia (poza okresami kryzysów sztucznie wywoływanych przez banksterów) nawet dołów społecznych kapitalistycznego zachodu po pierwszej, a jeszcze bardziej po drugiej wojnie światowej był możliwy tylko dlatego, że banksterom potrzebne było to w celach propagandowych – chcieli wykazać „wyższość” gospodarki kapitalistycznej nad gospodarką ZSRR, a po drugiej wojnie nad gospodarką całego bloku wschodniego. Nie jest przypadkiem, że od początku lat 90-tych XX wieku, czyli od momentu likwidacji bloku wschodniego i upadku ZSRR poziom życia na zachodzie, wbrew załganej propagandzie obniża się. Kraje mocno zadłużone w drakoński sposób obcinają wcześniejsze świadczenia socjalne. Kraje mniej zadłużone (np. Skandynawia) opiekę socjalną nadal próbują utrzymywać, ale przez to wzrasta ich zadłużenie. Prędzej czy później i w nich świadczenia socjalne pójdą „do kasacji”. Na zachodzie poszerza się „margines” biedy przestając być marginesem. W biedę popadają dziesiątki milionów ludzi. Wzrasta gwałtownie ilość zatrudnionych na śmieciowych umowach i zarabiających głodowe pensje. Nawet tzw. klasa średnia, wcześniej wiodąca dostatnie i bezpieczne życie zaczyna powoli biednieć. Także w krajach protestanckich. Bankructwo zachodu widać gołym okiem. Tłuste lata protestanckiego kapitalizmu dobiegły końca. Nadchodzi czas płaczu i zgrzytania zębami.

    Na koniec pozwolę sobie na kilka uwag luźno związanych z felietonem „Czajniki, mikroprocesory, gadżety”.

    Nie jestem miłośnikiem techniki i nowoczesnych technologii z kilku zasadniczych powodów. Niby ułatwiają nam one życie, ale cena, jaką za nie płacimy jest po prostu w moim odczuciu zbyt wysoka. I nie mam na myśli jedynie katastrof ekologicznych, zatrutej wody, powietrza i ziemi.
    http://opolczykpl.wordpress.com/2013/07/09/matka-ziemia-a-wojna-cywilizacji/
    Czy nie jest dziwne, że mimo wielu wynalazków mających nam ułatwić życie codzienne i wyręczać nas z różnych uciążliwych prac (pralka, odkurzacz, roboty kuchenne, zmywarka do naczyń, itp.) tego czasu mamy coraz mniej? Czas zaoszczędzony na praniu czy myciu naczyń poświęcamy na pogoń za pieniądzem, aby pralkę i zmywarkę utrzymać. Pamiętam opowiadania wielu starszych ludzi o życiu przed wojną, na polskiej wsi czy w małych miasteczkach, często bez elektryczności i bieżącej wody, kiedy to większość przedmiotów do życia codziennego wytwarzano we własnym zakresie. Zwłaszcza na wsiach było to powszechne – jeden robił beczki i cebrzyki, inny skrzynie, komody i stoły, jeszcze inny chochle, warzechy, wałki do ciasta a nawet naczynia gliniane. Kobiety tkały płótna i szyły odzież. Wymieniane było to następnie najczęściej na zasadzie towar za towar. A jednak ludzie dysponowali wówczas wolnym czasem. Spotykano się, bawiono, czy słuchano ciekawych opowieści starszych ludzi. Żyło się ubogo, często w znoju i biedzie, ale bez pośpiechu, bez pogoni za czasem. Dzisiaj pośpiech, stres, pogoń za czasem i pieniądzem są czymś powszechnym w zachodniej żydo-anty-cywilizacji. Zapędzeni zostaliśmy do kieratu, bierzemy udział w wyścigu szczurów. Mamy do wyboru – paść z wyczerpania lub z głodu. Mimo cacek technicznych i wysokiej technologii.
    Kolejna sprawa…
    Wiele wynalazków rozbiło więzi społeczne. Przykładem może być telewizor. Pomijam już jego szkodliwość jako głównego narzędzia indoktrynującego i ogłupiającego, wbijającego oglądaczy w banksterski matrix. Telewizor zatomizował społeczeństwa. Pamiętam z wczesnego dzieciństwa czas przed nastaniem telewizorów. Od wiosny do jesieni mieszkańcy naszej i kilku sąsiednich kamienic spotykali się po południu/-wieczorem na ławeczkach na alejce kasztanowej biegnącej tuż za podwórzem naszej kamienicy. Starsi siedzieli, plotkowali, czy opowiadali sobie przeróżne historyjki. Dzieci bawiły się, grały w piłkę lub przysłuchiwały się rozmowom dorosłych. Te wspólne wieczory na alejce, na świeżym powietrzu, zakończyły się gdy pojawiły się pierwsze telewizory. Wprawdzie nadal jeszcze spotykano się wieczorami, ale już w mieszkaniach gdzie były pierwsze telewizory. Natomiast skończyły się wspólne rozmowy. Jedynym „narratorem” była gadająca skrzynka z ruchomym obrazem. Kilka lat później, gdy telewizory były już w większości mieszkań, skończyły się wieczorne spotkania. Każdy siedział u siebie i gapił się we własny telewizor.
    Telewizory wpłynęły też szkodliwie na życie rodzinne. W momencie, gdy były włączone, kończyły się rodzinne rozmowy i dyskusje. A gdy pojawiły się kolejne programy telewizyjne pojawiły się sprzeczki – czy oglądamy ten czy inny program. Problem rozwiązywano często kupując drugi telewizor. W bogatszych rodzinach nawet dzieci miały własne telewizory. Każdy z członków rodziny siedział przed swoim i oglądał coś innego. Życie rodzinne zostało trwale przez telewizję spłycone.
    Podobny, tyle że jeszcze bardziej nasilony problem związany jest z komputerami. Zwłaszcza dzieci wychowywane z komputerem w domu tracą często zdolność do nawiązywania „w realu” kontaktów z rówieśnikami. Potrafią komunikować się z innymi jedynie za pośrednictwem internetu. Są samotnikami, dla których bezpośredni kontakt z innymi ludźmi jest często czymś uciążliwym i krępującym.

    Rewolucja techniczna w połączeniu z narastającą urbanizacją oderwała też człowieka od życia zgodnego z Naturą i w bliskim codziennym kontakcie z nią. Dla współczesnego człowieka technicznej anty-cywilizacji dzika, nieokiełzana Natura postrzegana jest jako coś groźnego i obcego. Współczesna technika sprawia też, że ludzie traktujący Naturę jako przedmiot dany im do ujarzmienia (czyńcie ziemię sobie poddaną) rzeczywiście marzą o jej całkowitym ujarzmieniu i podporządkowaniu ich zdegenerowanym celom i potrzebom.
    Niezwykle negatywną właściwością techniki i nowoczesnych technologii jest to, że uczyniły one współczesnego człowieka ich niewolnikami. Jesteśmy niewolnikami własnych wytworów. Pozbawiony prądu elektrycznego, sklepów z żywnością, mieszkania, przeniesiony gdzieś na odludzie współczesny człowiek byłby nieporadny jak niemowlę. Być może udałoby się mu sklecić jakiś szałas wystarczająco solidny, aby nie rozwiał go trochę silniejszy wiatr. Ale już jako tako normalne funkcjonowanie na łonie Natury bez wytworów technicznej anty-cywilizacji, codzienne zdobywanie wystarczającej ilości pożywienia, własnoręczny wyrób narzędzi z drewna i kamienia czy rozpalenie ogniska bez zapalniczki lub zapałem byłoby dla przeciętnego mieszkańca anty-cywilizacji technicznej wyzwaniem ponad siły.

    Na koniec należy pamiętać i o tym, że współczesna nauka służy okupantowi świata – banksterom spod znaku NWO. To z ich inspiracji prowadzone są badania nad technologiami mającymi „naukowo” i wysoce technologicznie zdepopulować ludzkość. Taki sam nakład pracy poświęcają banksterskie laboratoria i instytuty badawcze na rozwój technologii służących totalnej kontroli i inwigilacji niedobitków depopulacji. Podobny nakład pracy mają instytucje związane z wynaturzoną eugeniką, inżynierią genetyczną i sztucznym zapłodnieniem. Banksterzy po uczynieniu większości niewolników bezpłodnymi będą „produkować” kolejne pokolenia niewolników w laboratoriach, np. metodą in vitro. Niewolnicy ci przy pomocy inżynierii genetycznej będą genetycznie dopasowywani do prac, jakie im władcy świata wyznaczą.
    W ten sposób technika, która kiedyś miała ułatwiać życie ludziom, stała się w rękach banksterów śmiertelnym wrogiem ludzkości.

     

    Przygotował: Słowianin


    Cesarstwo Rzymskie za panowania Juliusza Cezara a czasy współczesne

    $
    0
    0

    Originally posted on PRACowniA:

    Larry Bowers
    Sott.net
    2 stycznia 2013, 00:00 CST

    © Unknown — Srebrny denar Cezara (44 BC)

    Rolę środka płatniczego w starożytnym Rzymie pełniły sztabki i monety bite ze złota, srebra i różnych metali nieszlachetnych. W codziennym obrocie handlowym posługiwano się zwykle srebrnym denarem. Natomiast do rozliczania większych transakcji wykorzystywano złotego aureusa, którego wartość wyceniano najczęściej na 25 denarów (obie monety miały różne wagi); aureus służył także jako środek tezauryzacji (gromadzenia oszczędności).

    W czasach poprzedzających rządy Cezara zdawano sobie sprawę, że rosnące w siłę Cesarstwo potrzebuje ożywienia gospodarczego, a w konsekwencji – większej podaży pieniądza. W tym okresie większą cześć strumieni pieniężnych płynących do Cesarstwa stanowiły łupy wojenne z terenu basenu Morza Śródziemnego. W połowie I wieku p.n.e., kiedy do władzy doszedł Cezar, do skarbca i do obrotu zaczęły trafiać zdobycze wojenne pochodzące z Galii (Europa Zachodnia).

    Plebejusze i patrycjusze

    © Unknown — Złoty aureus Cezara

    Wzrost podaży pieniądza uzyskiwano również…

    View original 2 543 słowa więcej


    Viewing all 33 articles
    Browse latest View live